Popiełuszko: Niezwykły święty
1984 rok. Ksiądz Jerzy Popiełuszko, dziś błogosławiony, zamordowany przed 35-laty przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, nie był jedynym, który w latach 80. przelał krew służąc Kościołowi i Ojczyźnie. Okrutna śmierć znanego kapelana robotników Huty Warszawa wstrząsnęła opinią publiczną.
Był zwyczajny. Uwielbiał gadżety, jazdę samochodem, marzył o podróżach. Ponoć nie lubił przegrywać w ping-ponga, w brydża, tysiąca itp. Rzucał karty i odchodził. Nie był też wolny od słabości, palił papierosy. Miał poczucie humoru i żywy temperament. Psa, którego dostał od studentów na imieniny w kwietniu 1983 r., nazwał „Tajny” (od ang. tiny - niewielki, maleńki), a wkrótce znajomi i on sam wołali na niego „Tajniak”, co w kontekście czyhających in cognito wokół plebani funkcjonariuszy tajnej policji brzmiało dość dwuznacznie. Przyklejał wąsy i brodę, by wymknąć się „aniołom stróżom” z SB.
Cechowała go skromność oraz naturalna wrażliwość na ludzi i ich sprawy. Był szczery, autentyczny, prostolinijny, a w swej prostocie wielki. W prześladowcach i oprawcach widział ofiary zła. Mówił, że walczy ze złem, a nie z „ofiarami zła”. Pilnującym go funkcjonariuszom proponował gorącą herbatę, bo było mu żal „chłopaków”, którzy - jak zaznaczał - „dostali rozkaz”. Był wolny od uczucia nienawiści. Czuł się odpowiedzialny za powierzone mu środowisko. Angażował się w pomoc więzionym, internowanym i ich rodzinom. Wspierał robotników swoją obecnością na procesach.
Nie był intelektualistą, a skupiał wokół siebie paletę ludzi wybitnych. Przyciągała jego prostota, autentyzm, normalność, człowieczeństwo i odwaga. Zaprzyjaźniona z nim Roma Szczepkowska wspominała: „[...] nigdy nikt mnie tak nie zafascynował, jak on. Wszystko nas dzieliło: wykształcenie, wiek, płeć. Nie wiem nawet, czy dokładnie wiedział, kto to był Wyspiański. [...] Bo wszystko, co robił, nawet jak robił źle, było prawdą. Za takim kimś tęskni się od prawieków, za człowiekiem - dzieckiem. On zachwycał się jak dziecko, martwił jak dziecko, cieszył jak dziecko, bawił jak dziecko. Jego wiara też była wiarą dziecięcą. Jak mama kiedyś nauczyła, tak on wierzył. To zachwycało swoją prostotą”.
Wątłość i siła
Jego życie i kapłaństwo było naznaczone faktami, począwszy od daty narodzin, które można odczytać, jako symboliczną zapowiedź zarówno cywilnej odwagi, jak i męczeństwa. Przyszedł na świat w święto kościelne Podwyższenia Krzyża, 14 września 1947 r. we wsi Okopy koło Suchowoli na Podlasiu, jako trzecie z pięciorga dzieci Władysława i Marianny. Na chrzcie świętym otrzymał imię Alfons po wujku Alfonsie Gniedziejce - żołnierzu Armii Krajowej zamordowanym przez Sowietów w 1945 r. Religijność wyniósł z domu. Siłę charakteru ćwiczył od najmłodszych lat, gdy codziennie przemierzał pięć kilometrów do szkoły i kościoła w Suchowoli, by pełnić posługę ministranta. Po maturze w 1965 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie. Na drugim roku studiów został wcielony do wojska. Zasadniczą służbę odbył w specjalnej jednostce dla alumnów w Bartoszycach. Jako żołnierz odważnie bronił swoich przekonań i praktyk religijnych, za co był szykanowany. Święcenia kapłańskie przyjął w 1972 r. z rąk Prymasa Tysiąclecia kardynała Stefana Wyszyńskiego już jako Jerzy (imię zmienił urzędowo w 1971 r.). Kolejno był wikariuszem w Ząbkach, Aninie i parafii Dzieciątka Jezus na Żoliborzu.
Od dzieciństwa był chorowity, a pobyt w wojsku dodatkowo pogorszył stan zdrowia. W styczniu 1979 r. zasłabł w czasie odprawiania Mszy św. Po rekonwalescencji nie powrócił już do posługi wikariusza, lecz został skierowany do pracy w duszpasterstwie akademickim, a w maju 1980 r. do parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu jako rezydent. Równocześnie od 1978 r. z woli kurii warszawskiej był duszpasterzem średniego personelu medycznego. Przełom w pracy duszpasterskiej stanowiła Msza św. odprawiona 31 sierpnia 1980 r. na terenie strajkującej Huty Warszawa, na prośbę hutników. To bezpośrednie zetkniecie się ze środowiskiem robotniczym otworzyło nowy rozdział w życiu i posłudze ks. Jerzego.
Wcześniej czy później zginę
Na obrazku prymicyjnym ks. Jerzy wypisał słowa: „Posyła mnie Bóg, abym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc” (Łk 4, 18). I tak też wyglądała jego droga kapłańska, zwłaszcza od sierpnia 1980 r. Odtąd dzielił czas na pracę duszpasterską wśród służby zdrowia oraz robotników Huty Warszawa. Zasłynął z patriotycznych Mszy św., które nabrały szczególnej wymowy w okresie stanu wojennego. W ostatnią niedzielę miesiąca na Żoliborzu modlono się za Ojczyznę i tych, którzy dla niej cierpią (prześladowanych, więzionych i ich rodziny). Z miesiąca na miesiąc frekwencja na nabożeństwach wzrastała. Słowo i osobowość żoliborskiego duchownego przyciągały i emanowały z Warszawy na całą Polskę. Przybywały tysiące ludzi z różnych miast. Praktykujący katolicy, ludzie, którzy z różnych przyczyn odeszli od Kościoła, a także zdeklarowani ateiści. Nikogo nie nawracał na siłę, ale jego autentyzmem i świadectwo nie pozostawały bez wpływu na ich postawę, zbliżały do wiary.
Władze komunistyczne sięgały po różne środki oraz metody prawne i pozaprawne, aby spacyfikować działalność ks. Jerzego - m.in. naciski na kurię, administracyjne szykany, wielokrotne wezwania i przesłuchania, prowokacja z podrzuceniem do mieszkania na ul. Chłodnej materiałów wybuchowych i nielegalnych ulotek, a nawet zaaresztowanie kapłana. W nagonkę na ks. Jerzego włączył się rzecznik rządu, Jerzy Urban. Na miesiąc przed zamordowaniem kapłana, pod pseudonimem Jan Rem opublikował na łamach tygodnika „Tu i teraz” artykuł pt. „Seanse nienawiści”. Kościół na Żoliborzu nazwał „klubem politycznym”, ks. Jerzego „natchnionym politycznym fanatykiem, Savonarolą komunizmu”, a Msze św. za Ojczyznę „wiecami”, „seansami nienawiści”, „sesjami politycznej wścieklizny”, „czarnymi mszami, do których Michnik służy i ogonem zamiata”.
Ksiądz Jerzy zanotował w swoich brulionowych zapiskach: „Liczę się z tym, że mogą mnie internować, mogą aresztować i spreparować skandal, ale nie mogę przecież zaprzestać tej działalności, która jest służbą Kościołowi i Ojczyźnie”. Z kolei do żony prof. Klemensa Szaniawskiego powiedział: „Aniu, wcześniej czy później ja zginę”.
Szanowny Księże Jerzy
Żoliborskie Msze św. „ojczyźniane” nazywane były przez uczestników „dwiema godzinami wolności”. Do domów wracali z wewnętrznym pokojem. W atmosferze głębokiej modlitwy wyciszali się i wzmacniali. Słowa prawdy, które padały z ust ks. Jerzego, były odtrutką na partyjną propagandę, niosły otuchę, nadzieję, dawały siłę. Kapłan wskazywał słowem i postawą, jak wyzbyć się nienawiści i lęku, jak stać się człowiekiem wolnym. Potwierdzają to liczne listy, które kapłan otrzymał od uczestników nabożeństw przez niego celebrowanych. Np. Weronika i Andrzej z dziećmi, 10 listopada 1982 r. napisali: „Homilie wygłaszane przez Księdza, pełne uczucia i patriotyzmu, wsparte strofami poezji narodowej, sprawiają, że mimo wielu zakłamań i przeciwności dnia codziennego czujemy się nadal ludźmi wolnymi”. Zdzisława, 25 czerwca 1984 r.: „Dotychczas miałam kłopoty z modlitwą za ludzi złych, niesprawiedliwych i zakłamanych, ale pod Twoim - pełnym miłości bliźniego i prawdy - kierunkiem zaczynam mi się to udawać”.
19 października 1984 o godz. 18, w kościele Świętych Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy ks. Jerzy odprawił nabożeństwo różańcowe. Około godziny 21.00 wyruszył z kierowcą, Waldemarem Chrostowskim, do Warszawy, ale do celu nie dotarł. Po drodze został porwany przez funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i zamordowany. Ostatnie słowa, które wypowiedział publicznie do wiernych w Bydgoszczy brzmiały: „Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”. To zdanie było ostatnim przesłaniem i zarazem testamentem męczennika.
Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN.