Polska victoria na unijnym forum w Brukseli?
Zdarzyło mi się być obecnym blisko tego (miejsce i czas), co wydarzyło się w Brukseli podczas wyborów przewodniczącego Rady Europejskiej.
Nie byłoby to wielkim wydarzeniem, bo przecież takie powoływanie na urzędy i funkcje sprawowane w Unii Europejskiej odbywa się często, ale ten wybór z 9 marca 2017 roku przejdzie do historii.
To wydarzenie zyskało rangę z tego powodu, że szefowie rządów państw członkowskich Unii postanowili przedłużyć sprawowanie funkcji przewodniczącego Rady Europy Donaldowi Tuskowi, byłemu polskiemu premierowi, na dalsze lata, mimo sprzeciwu polskiego rządu, który - korzystając z posiadanych uprawnień - oficjalnie zgłosił na to stanowisko swojego kandydata w osobie Jacka Saryusz-Wolskiego, członka Platformy Obywatelskiej i europosła z nieprzerwanym stażem od 2004 roku. Jego kandydatura została zgłoszona na cztery dni przed wyborami i była wielkim zaskoczeniem dla opinii publicznej.
Zaskoczenie wynikało z kilku powodów. Znając zacięte, a czasem bardzo ostre i negatywne opinie członków Prawa i Sprawiedliwości oraz rządu o Platformie Obywatelskiej trudno było zrozumieć, dlaczego jego wybrańcem na tak wysokie stanowisko w Unii został członek PO. Zdziwienie budziło też wystawianie jako rywala drugiego Polaka, co mogło doprowadzić do utracenia przez Polskę tej wysokiej unijnej funkcji i skończyć się wyborem kogoś innego, przypadkowego, nieznającego realiów tych państw członkowskich, które uwolniły się od komunizmu. Pojawiły się też opinie, że cała sprawa ma głęboki podtekst osobisty, a rząd stanął na stanowisku, że będzie w lepszej sytuacji bez polskiego przewodniczącego Rady Europejskiej, niż wówczas, gdyby Donald Tusk pozostał nim na dalsze lata.
Polski rząd i jego nominowany dobrze wiedzieli, że ta kandydatura nie ma szans
Sięgnięcie po kandydaturę spośród członków PO pozwalało domyślać się, że za tym się coś kryje, może jakieś obietnice, jakieś przetasowania w rządzie? Byłoby to całkowicie niezrozumiałe. Jak obecny rząd mógłby dopuścić do swoich szeregów wieloletniego członka PO? To prawda, Jacek Saryusz-Wolski od pewnego czasu zbliżył się do PiS-u, ale nie żądał za to i za zgodę na kandydowanie żadnej zapłaty, a zrobił to ze względów patriotycznych, ale także osobistych. Zbiegły się dwie niechęci, co zostało zauważone, a wyborcy uznali to za wewnętrzną sprawę polskiego rządu i wybrali Donalda Tuska.
Polski rząd sprzeciwił się przedłużeniu kadencji dotychczasowego przewodniczącego Unii Europejskiej, zarzucając mu brak bezstronności i troski o polskie interesy. Przedstawiciele 27 państw członkowskich Unii nie podzielili takiej oceny unijnego kandydata, co więcej, publicznie wyrażali Donaldowi Tuskowi szacunek, zadowolenie z jego postawy i kompetencji, co zaowocowało miażdżącym wynikiem - 27:1. Polski sprzeciw okazał się nieskuteczny i okrył wstydem naszą dyplomację.
Nasuwa się wiele pytań dotyczących takiej rządowej „zagrywki”, bo chyba tylko w takich kategoriach można ją rozważać.
I po co nam to było? Zarówno polski rząd, jak i desygnowany przez niego kandydat dobrze wiedzieli, że ta kandydatura nie ma żadnych szans. Jedynym rozsądnym posunięciem było wycofanie jej, nawet w ostatnim momencie. W ten sposób można było wyjść z jaką taką twarzą i z podniesioną głową z całej tej niezrozumiałej gry.