Polską gospodarkę czeka ciekawy rok
O kondycji gospodarki i prognozach na 2017 r. z prof. Zbigniewem Pastuszakiem, dziekanem Wydziału Ekonomicznego UMCS, rozmawia Piotr Nowak.
Dane GUS-owskie są optymistyczne. W ciągu roku stopa bezrobocia spadła, natomiast przeciętne wynagrodzenie i produkcja przemysłowa wzrosły.
Rzeczywiście, patrząc na dane dotyczące bezrobocia i produkcji sprzedanej, widać umiarkowany optymizm. Przy czym pamiętajmy, że mamy do czynienia z końcówką roku, która z reguły jest momentem finalizacji kontraktów rocznych i przedświątecznej aktywności konsumentów. Zima jest łagodna, w związku z tym nie ma zastoju w budownictwie, które ciągnie całą gospodarkę. Dobrze, że mamy pozytywy, ale ja, patrząc na poczynania rządu, już bym takim hurraoptymistą nie był. Pamiętajmy, że gospodarka ma bardzo dużą bezwładność i obecnie obserwujemy efekty działań podejmowanych wiele miesięcy wcześniej.
Narodowy Bank Polski zapowiada w przyszłym roku wzrost cen. Czy powinniśmy się bać inflacji?
Inflacja zwykle towarzyszy gospodarce i nie powinniśmy się jej obawiać. Wzrost cen na poziomie 2,5-3,5 proc. w skali roku jest czymś naturalnym. Rosnące ceny, m.in. paliw, zauważyliśmy już przed świętami. Natomiast prawdziwym probierzem zmian cen będzie pierwszy kwartał przyszłego roku. To wtedy zobaczymy jak na poziom podwyżek wpłynie wzrost płacy minimalnej i Program 500 plus. Na rynku jest więcej pieniędzy i to sprzyja inflacji. Nie powinniśmy się tego obawiać. Co nie zmienia faktu, że rząd powinien pilnować, żeby wzrost cen nie przekroczył racjonalnego poziomu.
Zwykle na początku roku bezrobocie rośnie. Na to może się nałożyć, wspomniane już przez Pana, podniesienie płacy minimalnej. Jaki to będzie miało wpływ na kondycję przedsiębiorców i pracowników?
W budżecie pracownika pojawi się więcej pieniędzy. Jeśli planuje on wydanie ich na konsumpcję to w krótkiej perspektywie może to pobudzić gospodarkę. Natomiast dla pracodawcy wyższa płaca minimalna oznacza większe obciążenia płacowe z pochodnymi. Do tego dochodzi też niepewność w gospodarce. Przykładem są prace nad jednolitym podatkiem. Miesiącami słyszeliśmy zapowiedzi wprowadzenia jednolitej daniny, a tuż przed świętami wicepremier, minister finansów Mateusz Morawiecki wycofał się z tych planów. Z jednej strony to jest blamaż urzędnika tak wysokiego szczebla, z drugiej świadczy to o tym, że rząd nie wie, czego chce. Ta niepewność wpływa m.in. na decyzje przedsiębiorców, którzy są mniej zainteresowani inwestowaniem.
Wracając do wynagrodzeń, jeśli zarobione środki pracodawca będzie musiał przeznaczyć na powiększenie funduszu płac i pochodnych to automatycznie będzie miał ich mniej na inwestowanie. Z drugiej strony, wielu czeka na uruchomienie funduszy unijnych. Nie wiemy jakie dokładnie kwoty będą wpływać do naszej gospodarki. Czy np. z powodu chłodnych relacji rządu z Unią Europejską nie dowiemy się, że zmieniły się priorytety wydatkowe UE. I znów pojawia się problem dostępności do kapitału z funduszy unijnych, które przedsiębiorcy mogliby przeznaczy na inwestycje.
W wykorzystaniu tych funduszy mamy olbrzymie opóźnienie. Czy 2017 r. będzie w końcu rokiem, kiedy te pieniądze zaczną oddziaływać na polską gospodarkę?
Trudno powiedzieć. Mamy rozbudowany aparat urzędniczy, który jest doświadczony w rozdzielaniu środków. Bardzo poważne są natomiast ingerencje w te procesy różnorodnych służb oraz instytucji kontrolnych. To wpływa na usztywnienie urzędników w podejmowaniu decyzji oraz daleko posuniętą ostrożność. Wiemy, że po zmianie władzy w urzędach pojawiły się też nowe osoby, które czasami – z różnych powodów – obawiają się szybkiego podejmowania trudnych decyzji. Zamiast przejawiać inicjatywę czekają, aż zrobi to za nich ktoś inny. Dlatego nie spodziewam się dużego skoku jakościowego w wydawaniu środków unijnych w tej perspektywie finansowej. A te pieniądze są potrzebne gospodarce m.in. na inwestycje drogowe i kolejowe. Szkoda, żeby te środki przepadały zwłaszcza w naszym regionie, który nadal ma wiele opóźnień infrastrukturalnych.
Kolejny wątek to Program 500 plus. Według sondaży CBOS wsparcie dla rodzin było drugim najważniejszym wydarzeniem mijającego roku. Z drugiej strony wydatki na poziomie 16 mld zł w tym roku i planowane 20 mld zł w przyszłym to duże obciążenie dla budżetu państwa.
Moim zdaniem rząd PO nie podjął decyzji o takich prospołecznych, demograficznych działaniach, ponieważ uznał, że gospodarcze podstawy polskiego rozwoju i budżetu są zbyt słabe by wchodzić w wieloletni, bardzo drogi program. Rząd PiS zrealizował swój sztandarowy program społeczny. Nie ma pewności, że decyzja ta została podjęta po precyzyjnych wyliczeniach, a można wręcz wyrazić przekonanie, że w kolejnych latach utrzymanie programu przez kolejne rządy będzie bardzo kosztowne i bardzo trudne. Jak na razie nie widać bezpośredniego przełożenia wydatkowanych środków na wzrost liczby ciąż i narodzin dzieci, co było podstawowym argumentem i celem programu. Natomiast najczęściej opisywane są przykłady poprawy warunków socjalno-bytowych beneficjentów, a więc efekty konsumpcyjne, które nie były głównym celem programu. Osobiście uważam, że rozdawnictwo pieniędzy psuje gospodarkę i zniechęca do pracy. Obecny rząd podszedł do sprawy bardzo populistycznie i dystrybuuje środki, które zostały wypracowane przez społeczeństwo w poprzednich latach.
Pieniądze z 500 plus trafiły do gospodarki. Jaki jest tego efekt?
Można wspomnieć o dwóch. Środki, które miały być akumulowane idą na bieżącą konsumpcję. Po drugie, osoby mniej zarabiające mogą rezygnować z pracy przechodząc na środki z 500 plus, czyli de facto zasiłek. W dużej mierze program ten zniechęca do pracy, zwłaszcza osoby najmniej zarabiające, które też najczęściej są beneficjentami programu. W ten sposób program pogłębia dysproporcje społeczne i utrwala bierność zawodową, która prędzej czy później spowoduje powstanie problemów innego rodzaju (związanych z wpływami budżetowymi, poziomem emerytur osób korzystających wyłącznie z 500 plus itd.). Teoria ekonomii uczy, że jeśli człowiek może coś zrobić, albo może czegoś nie zrobić dla uzyskania podobnego efektu, to wybierze raczej drugą opcję. Jeśli ktoś musi wstać o piątej rano, pojechać do pracy i tam się męczyć, żeby zarobić 1 200 zł netto, z pewnością – mając możliwość uzyskania środków z 500 plus np. na dwoje dzieci – inaczej zorganizuje sobie życie. Straci co prawda 200 zł, ale będzie cały czas z rodziną. Moim zdaniem ludzie rzucają pracę i będą to robić, dopóki rząd będzie rozdawał pieniądze. Tak przynajmniej wynika z teorii działań racjonalnych i teorii wyboru.
Jaki to będzie miało wpływ na pracodawców?
Po podniesieniu płacy minimalnej z dniem 1 stycznia wielu z nich będzie miało problemy. Już teraz trudności sprawia znalezienie pracowników. Gdyby nie to, że przyjeżdżają do nas pracownicy z Ukrainy, wiele firm miałoby olbrzymie problemy z kontynuowaniem działalności. A pamiętajmy, że budżet państwa jest zasilany z podatków, które płacą przedsiębiorcy. Obecnie, większość programów wprowadzonych lub obiecanych przez rząd sięga po pieniądze budżetowe, czyli bezpośrednio lub pośrednio po środki przedsiębiorstw. Jeśli będą odprowadzane mniejsze składki i niższe podatki to za chwilę pojawi się pytanie: "jak sfinansować działania rządu?" Mniejsza o sposób uchwalania budżetu, bo PiS i tak ma większość i może przyjąć dowolną ustawę w dowolny sposób. To tworzy raczej podstawę do rozważań prawników. Wątpliwości ekonomistów budzą natomiast rządowe założenia wzrostu produktu krajowego brutto o ponad 3 proc. Dane makroekonomiczne oraz niepewność i sygnały płynące z otoczenia międzynarodowego nie do końca ten optymizm potwierdzają. Duże światowe gospodarki zwalniają, niepewne są relacje gospodarcze Europy z USA, Chinami itd. Gospodarka jest systemem naczyń powiązanych. Można oczywiście zaklinać rzeczywistość, i przyjmować optymistyczne wskaźniki, ale praktyka gospodarcza szybko zweryfikuje ewentualne błędy i wtedy będzie zbyt późno na odpowiednią reakcję. Ostrożności nigdy za wiele.
Umiarkowany optymizm wykazał natomiast Jarosław Kaczyński, który tuż przed świętami przyznał, że bierze pod uwagę możliwość spadku tempa wzrostu gospodarczego.
Każdy, kto samodzielnie odpowiada za swój ograniczony budżet, musi zapłacić za wodę, gaz, szkołę dzieci, ubrania, żywność itd., doskonale wie, że nie można tak nonszalancko podchodzić do finansów. Trzeba mieć na wszelki wypadek rezerwy. Takie same zasady dotyczą budżetu państwa. Na razie nasze państwo wydaje, a budżet jest traktowany jak worek bez dna. Z drugiej strony, ktoś powie: „pompujemy miliardy, to pobudzi gospodarkę”. Ale o jednej rzeczy nie powinniśmy zapominać: trzeba akumulować kapitał, żeby mieć środki na inwestycje, aby gospodarka się rozwijała. Tu zawsze mamy do czynienia ze słynnym dylematem: „mieć ciastko, czy zjeść ciastko”. Rząd albo o tym zapomniał, albo się zagalopował. Myślę, że przed polską gospodarką stoi dużo wyzwań w 2017 roku i na pewno ten rok w gospodarce będzie bardzo ciekawy.