Polityka. Wielkie boksowanie w Zjednoczonej Prawicy
Podsłuchy, zbieranie na siebie haków - w obozie Zjednoczonej Prawicy nie działo się dobrze nawet wtedy, kiedy rządziła. Teraz dochodzą wzajemne oskarżenia i walka o zajęcie jak najlepszych pozycji na najbliższe chude lata w polskim parlamencie
W Zjednoczonej Prawicy spore zamieszanie, żeby nie powiedzieć ferment. Wyraźnie widać walki poszczególnych frakcji w samym Prawie i Sprawiedliwości, Suwerenna Polska też ma sporo do powiedzenia. Padają mocne słowa, jeszcze mocniejsze riposty. Przed nami wybory samorządowe, potem europejskie, wreszcie prezydenckie, do tego wciąż otwarte pozostaje pytanie, kto przejmie schedę po prezesie Kaczyńskim - jest się o co bić, tym bardziej że najbliższe cztery lata nie będą dla Zjednoczonej Prawicy łatwym czasem.
- Władza spaja, bo spajają stanowiska, pieniądze, apanaże. Wydawało się, że kiedy PiS przejdzie do opozycji, będzie ich spajał strach przed rozliczeniami, ale okazuje się, że maszyna ruszyła: są komisje, są pytania i są tacy, którzy postanowili mówić prawdę, zostać takimi politycznymi świadkami koronnymi - śmieje się jeden z polityków koalicji rządzącej. - Więc teraz każdy walczy o siebie i próbuje się ustawić na najbliższe chude lata. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, chociaż dla nas to prawie dobrze - dodaje ze śmiechem.
Zaczęło się właściwie już po przegranych przez PiS wyborach parlamentarnych, kiedy Marcin Mastalerek, nazywany przez niektórych wiceprezydentem, oficjalnie szef gabinetu prezydenta, stwierdził, że prezes Jarosław Kaczyński jako lider Prawa i Sprawiedliwości jest odpowiedzialny za wyborczą porażkę, a tak właściwie powinien się już udać na polityczną emeryturę. Tak swoją drogą, politycy Zjednoczonej Prawicy długo wyborczej porażki nie przyjmowali do wiadomości: w Sejmie co rusz dochodziło do awantur, na prawdziwe polityczne trzęsienie ziemi przyszedł czas, kiedy byli szefowie CBA - Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik, obaj skazani prawomocnymi wyrokami sądu i pozbawieni mandatów poselskich, próbowali zameldować się przy Wiejskiej.
I wtedy Jan Krzysztof Ardanowski, poseł Prawa i Sprawiedliwości, oświadczył, że partia powinna odpuścić, uznać wreszcie, że jest opozycją.
- Jeżeli nie staniemy w prawdzie, będziemy się osuwać w kierunku nieliczącej się partii geriatryczno-kanapowej - mówił w wywiadzie dla kanału Idź Pod Prąd. Bo brak uczciwego spojrzenia na sytuację może, zdaniem Ardanowskiego, skierować PiS w kierunku marginalizacji.
- Nie będę pouczał kierownictwa, jemu się wydaje, że wie wszystko najlepiej - ironizował Ardanowski, minister rolnictwa w rządzie Mateusza Morawieckiego.
Otwarcie skrytykował własną partię, twierdząc, że, zwłaszcza w drugiej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy, „tłuste koty” cynicznie kpiły z ideowych działaczy, którzy mieli ambitne plany.
- Oni patrzyli tylko, gdzie jeszcze co zachachmęcić, gdzie do jakiego koryta się dostać, gdzie w krótkim czasie zarobić miliony, śmiejąc się również z PiS. O tym też trzeba mówić - oświadczył, mówiąc o swoim obozie politycznym.
Nie oszczędził Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, twierdząc, że ci politycy „nie bardzo nadają się do nowego, cierpiętniczego mitu założycielskiego” Prawa i Sprawiedliwości. Ostrzegał przed byciem „totalną opozycją”.
- To jest głupie, to jest zabójcze i jednocześnie nieskuteczne, jeśli chodzi o odzyskanie w przyszłości władzy. Ja takiego kierunku nie akceptuję - powiedział stanowczo.
Ostro? Ostro, zwłaszcza jak na polityka Zjednoczonej Prawicy, w której, przynajmniej do tej pory, politycy zazwyczaj mówili to, co chciał usłyszeć Jarosław Kaczyński. Sam prezes, trochę wywołany do tablicy, w styczniu zadeklarował działaczom PiS, że w przyszłym roku odda władzę w partii.
I w tym momencie natychmiast rozgorzała dyskusja, kto mógłby zastąpić Jarosława Kaczyńskiego w fotelu prezesa, padały nazwiska Przemysława Czarnka, Mariusza Błaszczaka, Beaty Szydło. Mateusz Morawiecki sam podniósł rękę do góry.
- Chciałbym, żeby prezes Jarosław Kaczyński jak najdłużej był szefem PiS, spajał nasz obóz, a potem chciałbym również wystartować w tym zaszczytnym wyścigu - stwierdził były premier.
W lutym prezes zmienił jednak zdanie i zapowiedział, że chce rządzić także po 2025 roku. Ale wiadomo już było, komu spiesznie do liderowania prawej stronie sceny politycznej.
- W Zjednoczonej Prawicy obserwujemy kryzys po utracie władzy. Zawsze tak się dzieje, kiedy jakaś partia rządzi, zwłaszcza rządzi długo i później nagle tę władzę traci - uważa prof. Antoni Dudek, politolog. - Prezes Kaczyński ma niewątpliwie problem przede wszystkim z partią ziobrystów, bo pan Jaki przejął Suwerenną Polskę i próbując jakoś zaistnieć, ewidentnie atakuje frakcję Morawieckiego, która jest dzisiaj frakcją w defensywie po tym, jak Morawiecki ośmielił się zasugerować, że byłby gotów zająć funkcję prezesa Kaczyńskiego - dodaje politolog.
Bo do eskalacji konfliktu wewnątrz Zjednoczonej Prawicy doszło pod koniec ubiegłego tygodnia, kiedy podczas otwartego spotkania w Pabianicach Patryk Jaki publicznie rozliczał polityków PiS z niewłaściwego, jego zdaniem, podejścia do Unii Europejskiej. Przekonywał, że trzeba sobie zadać pytanie, „kto wewnątrz naszego obozu za to odpowiada i robić wszystko, żeby już nie miał wpływu na to po raz kolejny”.
- Ktoś te wszystkie dziadostwa w Unii Europejskiej podpisywał. Ktoś za to wszystko odpowiada - mówił Jaki. Padło też konkretne nazwisko.
- Jeżeli będzie jeszcze raz Morawiecki premierem, to ja państwu gwarancji żadnej nie daję, że nie będzie tak samo - dodał.
Dostało się też prezydentowi Dudzie.
- No kto zawetował TVN? Bynajmniej nie był to Bronisław Komorowski. No to jak teraz przyjedzie (Andrzej Duda - red.), to trzeba go zapytać, dlaczego to zrobił. Ze strachu? A dlaczego zawetował ustawy sądowe? - pytał retorycznie Patryk Jaki.
Na słowa europosła Suwerennej Polski ostro zareagował były rzecznik rządu PiS Piotr Müller. Zarzucił Jakiemu, że ten szkodzi ich obozowi politycznemu, a wszelkie decyzje w poruszanych przez niego sprawach były podejmowane na poziomie całego kierownictwa PiS.
„Wiesz o tym doskonale. Choć może już Patryk uwierzyłeś, że przerosłeś prezesa, premiera i głowę państwa” - napisał Müller. „Szkoda, że takiej energii nie przełożyliście na działania w prokuraturze, sądach (np. pełnej cyfryzacji - w 8 lat dało się zrobić!). Szkoda, że przez Wasz radykalizm straciliśmy kilka punktów procentowych do zwycięstwa. Szkoda, że Wasz radykalizm obudził złość na nasz obóz i zmobilizował osoby, które poszły na wybory tylko dlatego, że nie chcieli tego stylu uprawiania polityki, co prezentujecie. Szkoda, że w ramach partykularnych interesów celujesz działa w kolegów ze Zjednoczonej Prawicy zamiast w Donalda Tuska” - dodał polityk.
Patryk Jaki nie odpuszczał. W długim komentarzu opublikowanym w social mediach wydłużył listę zarzutów wobec Mateusza Morawieckiego.
- Wypowiedzi Patryka Jakiego świadczą, że szuka indywidualnej popularności politycznej, a nie myśli o wyniku Zjednoczonej Prawicy. To szkodzi Zjednoczonej Prawicy - skomentował w „Porannej rozmowie” w RMF FM Michał Dworczyk, bliski współpracownik Mateusza Morawieckiego.
- Korzystając z list PiS, koledzy z Suwerennej Polski trafili do Sejmu, Senatu, trafią do samorządów. Rozumiem, że mają plany startowania w eurowyborach. Sami grają na siebie. To szkodzi całemu środowisku - tłumaczył były szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. - Bardzo długo jako parlamentarzyści PiS-u nie reagowaliśmy na publiczne zaczepki. Dzisiaj część parlamentarzystów, w tym ja, ma tego dosyć. Uważam, że to jest nieuczciwe - mówił Dworczyk.
W mediach przebiło się zwłaszcza sformułowanie „układ pasożytniczy”, które padło z ust Dworczyka w kontekście współistnienia Suwerennej Polski i Prawa i Sprawiedliwości - kto jest pasożytem w tym duecie, nietrudno zgadnąć.
W co gra Patryk Jaki? Nieoficjalnie mówi się, że Suwerenna Polska jest gotowa opuścić Zjednoczoną Prawicę. Tyle tylko że teraz nie miałoby to najmniejszego sensu. Partia Zbigniewa Ziobry nie zdoła zorganizować kampanii wyborczej ani przed wyborami samorządowymi, ani tymi do Europarlamentu, a Patryk Jaki i Beata Kempa nie mają ochoty opuszczać Brukseli. Suwerenna Polska może wyjść z obozu Zjednoczonej Prawicy przed wyborami prezydenckimi, pretekstem mogłaby być choćby kandydatura Mateusza Morawieckiego w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego, na którą ziobryści na pewno się nie zgodzą.
- Prawda jest taka, że gdyby Suwerenna Polska próbowała dzisiaj wystartować samodzielnie w jakichkolwiek wyborach, to jej nie ma. To jest powód, dla którego Ziobro trwał przez lata przy Kaczyńskim i Jaki zrobi to samo. Natomiast pytanie, czy Kaczyńskiemu starczy cierpliwości? Po co dzisiaj Suwerenna Polska Kaczyńskiemu? Po takich słowach, powiedziałbym, to co powiedział Dworczyk: „Panowie, jak wam nie pasuje, to nie zatrzymujemy”. Nie wykluczam, że Kaczyński rozstanie się z partią Ziobry. Natomiast mam wrażenie, że to nastąpi dopiero po wyborach prezydenckich. Kaczyński uważa, że jest za duże ryzyko słabego wyniku w tych wyborach, co spotęguje istniejący kryzys. Więc trzeba zacisnąć zęby i znosić ich jeszcze przez te półtora roku, żeby szyld tak zwanej Zjednoczonej Prawicy pozostał aktualny - uważa prof. Antoni Dudek.
Wcześniej jednak wybory samorządowe i te do Europarlamentu. I jak mówią w sejmowych kuluarach to, co widzimy w Zjednoczonej Prawicy, to między innymi pokłosie walki o Brukselę. Wielu polityków PiS chciałoby przeczekać tam ciężkie czasy albo wręcz uciec przed kłopotami, komisjami, pytaniami śledczych. Do Europarlamentu chce Jacek Kurski, Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik, chce Daniel Obajtek, a mandatów nie będzie dużo, pewnie mniej niż dwadzieścia. O miejsca w Europarlamencie dla swoich ludzi walczy też Mateusz Morawiecki i nie podoba mu się ofensywa wyżej wymienionych, którzy bynajmniej nie należą do grona jego zwolenników.
Trudno powiedzieć, czy to z inicjatywy „wyżej wymienionych”, czyli ludzi skupionych wokół byłego premiera i prezydenta Dudy, w ostatnich dniach w przestrzeni publicznej pojawiła się informacja, że Mateusz Morawiecki po wyborach do Parlamentu Europejskiego zamierza założyć nową partię. Miałby go w tym wspierać właśnie prezydent Andrzej Duda, a szczegóły według tych doniesień mieliby dogrywać: bliski współpracownik byłego premiera Mariusz Chłopik, szef Partii Republikańskiej Adam Bielan i szef gabinetu prezydenta Marcin Mastalerek.
„Partię ma wspierać Duda. Wszystko mają dogadywać Chłopik z Mastalerkiem i Bielanem. Ma to być rozsądna proeuropejska opozycja. Sojusz MM-AD-AB” - napisał na X dziennikarz Radia Zet Mariusz Gierszewski.
Sami zainteresowani żywo zaprzeczyli tym pogłoskom. - Kompletna bzdura - stwierdził Adam Bielan. Mariusz Chłopik, nieoficjalny współpracownik Mateusza Morawieckiego, nazwał newsa „niezbyt udanym żartem”.
„Zajmuję się wychowaniem trójki, a niedługo czwórki dzieci i codzienną pracą. Jestem poza polityką, te drzwi zamknąłem za sobą, dlatego proszę mnie nie angażować w swoje nieprawdziwe teorie” - oświadczył w serwisie X.
Mariusz Błaszczak też nie wierzy w nową partię Morawieckiego.
- Jak Chłopik z Mastalerkiem mają to robić, to nie wróżę temu przyszłości. To fake - stwierdził w rozmowie z Radiem Zet.
Na te słowa bardzo szybko zareagował szef gabinetu prezydenta.
„Panie Błaszczak, patrząc na pana „osiągnięcia” w odbudowie przemysłu zbrojeniowego, ja panu nie wróżę przyszłości. Zajmij się pan wreszcie pracą, a nie fejkami, bo to szkodzi kandydatom PiS w wyborach samorządowych” - napisał Mastalerek na portalu X.
Tak więc wymiana ognia trwa w najlepsze. I każda z frakcji wytacza w niej najcięższe działa.
- Potencjał tej partii byłby raczej niewielki, chyba że Morawiecki uznał, iż nie ma absolutnie żadnych szans na sukcesję po Kaczyńskim, że się w końcu zmęczył tym zabieganiem o sukcesję, co trwało przecież przez te wszystkie lata, kiedy był premierem, a właściwie namiastką premiera, bo prawdziwym premierem był Kaczyński. Więc być może rzeczywiście wpadł na taki pomysł - zastanawia się prof. Dudek. - Byłoby to ciekawe. Natomiast nie wróżyłbym tej partii dużego sukcesu. Ona natychmiast po utworzeniu wpadłaby do bardzo głębokiego rowu, jaki prezes Kaczyński pracowicie przez te wszystkie minione lata wykopał wokół swojej partii. Prawo i Sprawiedliwość otoczone jest głęboką fosą, w którą wpada każdy, kto próbuje opuścić tę twierdzę. Wpada do tej fosy i nie zawsze z niej wychodzi. To się objawia w tej niekoalicyjności PiS-u, nikt z nimi nie chce robić koalicji. Może się boją, że jak się tylko zbliżą do PiS-u, to wpadną do tej fosy, którą wykopał prezes Kaczyński. Z tego punktu widzenia problem ma także Patryk Jaki, jego Suwerenna Polska - dodaje profesor.
Mamy otwarty konflikt między politykami Suwerennej Polski i otoczeniem byłego premiera, pogłoski o mającym powstać nowym bycie politycznym na prawicy i jakby tego było mało, na światło dzienne wyszły tak zwane taśmy Obajtka.
Na początku marca Onet informował o operacji specjalnej CBA, kryptonim „Vampiryna”. W gabinecie byłego już prezesa Orlenu zamontowano podsłuch. Nagrano nim między innymi rozmowy Obajtka i jego zaufanego człowieka, członka zarządu ds. marketingu i komunikacji Adama Buraka. W stenogramach z tych rozmów Obajtek mówił m.in. o Jacku Sasinie, który pełnił wtedy funkcję wicepremiera i ministra aktywów państwowych. Wątek rozmowy dotyczył produkcji płynu do dezynfekcji w czasie pandemii wywołanej przez koronawirusa. Sasin miał wówczas zarzucać Obajtkowi, że produkowany przez niego płyn jest zbyt drogi. W rozmowie z Adamem Burakiem, były szef Orlenu miał powiedzieć, że „znalazł sposób na Sasina”, że „trzeba zrobić tak, żeby go za…., k….. Żeby tymi informacjami... żeby go krew zalała. Żeby nie miał punktu zaczepienia do mojej osoby, słuchaj (…) oni chcą mnie wykończyć teraz”.
Na innym nagraniu słychać jak Piotr Nisztor z „Gazety Polskiej”, dziennikarz sprzyjający PiS-owi, prosi Obajtka o pomoc w znalezieniu pracy dla żony. Nisztor nie przychodzi do Obajtka z niczym - ma sensacyjne ustalenia w sprawie afery GetBack. W wielkim zaufaniu mówi Obajtkowi, że dysponuje nagraniem, z którego wynika, że o aferze wiedzieli wcześniej czołowi politycy prawicy, w tym ojciec premiera Morawieckiego. Obajtek prosi Nisztora o jego przekazanie. I wyjaśnia, że nagranie jest potrzebne, „by tych sk….ów w końcu na smycze pozawiązywać”.
Pomijając już język tych rozmów, wygląda na to, że w obozie ówczesnej władzy wszyscy na wszystkich zbierali haki, podsłuchiwali się wzajemnie, donosili. Pytanie: co jeszcze jest na taśmach? A może gabinet Obajtka nie był jedynym, w którym zamontowano podsłuch? Można się bać? Można.
Sytuacja raczej nieciekawa dla polityków Zjednoczonej Prawicy. Tymczasem wymiana ciosów między posłami Suwerennej Polski i tymi z otoczenia Mateusza Morawieckiego wcale się nie skończyła, do dyskusji w mediach społecznościowych włączył się Sebastian Kaleta, człowiek Ziobry, i Paweł Jabłoński z Prawa i Sprawiedliwości.
Tego było już chyba za dużo starym politycznym wyjadaczom. Jacek Sasin, gość środowej „Rozmowy Piaseckiego” w TVN24, stwierdził, że „ubolewa nad tą dyskusją. Ona nie powinna mieć miejsca”.
Joachim Brudziński też miał dość, postanowił interweniować.
„ Moi drodzy młodzi koledzy, rozemocjonowani ostatnio jak pensjonarki i toczący ku uciesze „totalnych” i sprzyjających im mediów idiotyczne spory” - zaczął swój wpis w serwisie X Joachim Brudziński (PiS).
Jak napisał, ma serdeczną prośbę „wsadźcie wasze rozgrzane głowy pod strumień zimnej wody i uświadomcie sobie, że jeżeli mamy wrócić do władzy i nie gorszyć naszych wyborców, to tylko wzajemny szacunek i współpraca wszystkich środowisk tworzących Zjednoczoną Prawicę może nas uchronić od spektakularnej klęski”.
„Pracowaliśmy razem w kampaniach od 2015 roku i wygrywaliśmy, dlatego że, pomimo różnic, potrafiliśmy być RAZEM!” - zaapelował. I podsumował: „Jeżeli wasze zerwane beretki nie wrócą szybko na rozgrzane głowy, to pożegnajcie się z perspektywą powrotu prawicy do władzy. Rządy tuskowych hunwejbinów będą wtedy również waszą współodpowiedzialnością”.
Jak będzie z powrotem prawicy do władzy, tego tak naprawdę dzisiaj nie wiadomo. Ale uwaga posła Brudzińskiego - w punkt! Nie ma nic gorszego, niż publiczne pranie brudów. Także tych politycznych.