Polityczne utarczki, czyli problem z uspokojeniem ruchu w centrum
Największy problem z wprowadzaniem rozwiązań uspokojenia ruchu w centrum jest to, że to nic innego, jak polityczne utarczki. Tyle że polityka wcale nie dotyczy meritum. Polityka trzęsie tym procesem z zupełnie innego miejsca.
Otóż zwolennicy rozwiązań uspokojenia ruchu, czy tego chcieli, czy nie, zaczęli być postrzegani jako rewolucjoniści, którzy po latach ignorowania i pomijania dorwali się do władzy.
Projekty, które miały być konsultowane, konsultowane nie były lub jakość tych konsultacji była mocno średnia.
Głosy rad osiedli miały być słuchane, a okazało się, że rady, czy też radni, w istotnej części są przeciwni pewnym rozwiązaniom. To zaś stanęło w poprzek nie tylko oczekiwaniom, ale i zapowiedziom. I teraz bez względu na to, czy zwolennicy takich rozwiązań tak chcieli, czy tylko „tak im wyszło”, to jednak wpisali się w politykę. W pierwszej wersji - była to polityka szalonego odwetu. A Poznań rewolucji nie lubi.
W drugim przypadku - zabrakło politycznego doświadczenia i wyobraźni. I to jest jedna strona polityki. Druga strona, to sprawa partyjna.
Wiadomo, że jeśli coś się władzy nie powiedzie, to opozycja to wykorzysta. Zarówno ta oficjalna, jak i wewnętrzna.
I zamiast rzeczowej dyskusji, mamy ideologiczną pyskówkę. Ideologiczną, nie merytoryczną.
To nic innego, jak polityka w czystym wydaniu. Jeżeli stanowisko władz miasta jest takie, że ze względu na wieloletnie zaniedbania, musimy wprowadzić pewne rozwiązania hurtem, szybko i bez dyskusji, to jest to decyzja polityczna.
Ale wówczas należy przeć jak czołg naprzód. Wiem co mówię, bo tak się miała sprawa swego czasu w mieszkaniówce z eksmisjami. Wiedzieliśmy, że trzeba to zrobić, bo przez lata każdy bał się tego ruchu, aż doszło do sytuacji niemal krytycznej. ZKZL zaczął tracić płynność finansową. Na podstawie przedstawionych danych, władze miasta podjęły decyzję, że trzeba to zrobić. Nieodwołalnie. I konsekwentnie to robiliśmy, a kurz z czasem opadał.
Czas pokazał, że nic z fatalistycznych zapowiedzi się nie sprawdziło.
Tylko do tego trzeba odwagi i jasnego postawienia sprawy. Robić i się nie wycofywać, bo czas pokaże, że miało się rację.
Ale ponieważ jest coraz bliżej wyborów, to czasu jest mniej, a zatem szanse, że mieszkańcy odczują różnicę też jest mniej. Jest też inna możliwość - stawiamy na dialog. To spokojniejsze rozwiązanie, bezpieczniejsze politycznie, ale dłuższe.
Bywa jednak skuteczne, bo na swoim przykładzie (a należę do grona zdeklarowanych „samochodziarzy”) mogę powiedzieć, że niektóre argumenty za uspokojeniem ruchu są bardzo sensowne. Jednak to od prezydenta zależy, którą drogę wybierze. Na razie, niestety, urzędnicy zdają się wprowadzać wariant pierwszy, po czym przechodzi to w wariant drugi. Czyli najgorzej jak można.