Polacy spędzą ferie zimowe służbowo na narciarskim stoku
Oto najważniejsza nauka z czasów pandemii, lekcja historii – starzy Polacy przypomnieli sobie jak obchodzi się przepisy, młodzi Polacy właśnie odkrywają w sobie te zdolności. Kombinujemy jak w PRL i znów z winy rządu.
Mateuszowi Morawieckiemu i jego ministrom najlepiej w pandemii wychodzi wymyślanie określeń, przy pomocy których próbują opisać suwerenowi powagę sytuacji oraz wagę własnych strategii. Jesteśmy akurat w momencie, gdy plan „Stu Dni Solidarności” ma nas uchronić przed „Narodową Kwarantanną”, a raczej się przy tym nie zatrzymamy i ani chybi będzie czekać nas jeszcze program narodowej rekonwalescencji „Bóg, Zdrowie, Ojczyzna”. Gorsza wiadomość jest taka, że ten napuszony język, to pozłotko mowy polskiej, są jeszcze mniej warte, niż zapowiedzi ministerstwa zdrowia o skutecznej egzekucji zwrotu płatności za respiratory od handlarza bronią.
Owszem, na pierwszy rzut oka dostrzec można było w „stu dniach” chęć planowania dalekowzrocznego, próbę zerwania z wykonawczym chaosem i decyzjami podejmowanymi za pięć dwunasta. Nie chodzi tu o sensowność rozwiązań z tego pakietu, bo wiele jest dyskusyjnych, czy wręcz kuriozalnych i oznacza dobicie kilku branż, niemniej zdawało się, że wreszcie ktoś w rządzie spojrzał dalej niż do najbliższej wypłaty. Jednak nawet ten czar prysł szybciej niż neutralna postawa policji na Strajkach Kobiet.
W największym stopniu postarał się o to Jarosław Gowin, wicepremier i minister rozwoju, pracy i technologii – powiadam wam, za dużo ma na głowie – który w dwa dni zdążył ogłosić zamknięcie ośrodków narciarskich oraz uroczyście zapowiedzieć ich otwarcie. Wywołało to lawinę skutków, które w try miga misterny rządowy plan zmieniły w obraz Pollocka. I teraz mamy taką nieoczywistą sytuację, proszę o skupienie, bo to będzie długie zdanie: w ferie, które mamy spędzić w domach, będziemy mogli jeździć na narty, ale nie będziemy mogli legalnie wykupić noclegu w hotelu, chyba że jesteśmy służbowo, no ale kto poza prezydentem Andrzejem Dudą służbowo jeździ w Polsce na nartach, więc pozostanie albo wynajmować na nielegalu (z dziećmi, służbowo, na stok) albo dojeżdżać codziennie, co z kolei na takiej zakopiance oznacza dwa tygodnie korków z gatunku najgorszych, czyli wariant „jadziem na Sylwestra Marzeń”, bo na ferie, które mamy spędzić w domu, trzeba gdzieś wyjechać, dzieci trzymać przez trzy miesiące w domu pod kluczem od 8 do 16 pod kluczem to zbrodnia i z tym trudno dyskutować, a że zrobili jeden termin ferii, to zagęści się na drogach i stokach, i pod restauracjami, w których będzie można brać jedzenie tylko na wynos, i w hotelach, w których wszyscy będą mieszkać służbowo, no bo przecież będzie to tak samo kontrolowane jak w wigilię, czy przy stole wszyscy siedzą zgodnie z rządowym rozporządzeniem. Uff.
Oto najważniejsza nauka z czasów pandemii, prawdziwa lekcja historii – starzy Polacy przypomnieli sobie jak obchodzi się przepisy, młodzi Polacy właśnie odkrywają w sobie te zdolności. Kombinujemy jak w PRL i znów z winy rządu. W walce z koronawirusem też zresztą najlepiej sprawdzają się stare metody Żaden lockdown nie zadział tak dobrze na statystyki jak zgubienie w sanepidzie 22 tysięcy potwierdzonych przypadków zakażeń albo przeprowadzanie żałośnie niskiej liczby testów. Spada? Spada! Można jechać na narty.