Pół wieku od słynnego koncertu Elvisa Presleya „Aloha from Hawaii”

Czytaj dalej
Fot. FOT. PAP/DPA
Wojciech Szczęsny

Pół wieku od słynnego koncertu Elvisa Presleya „Aloha from Hawaii”

Wojciech Szczęsny

Koncert Elvisa Presleya w styczniu 1973 roku na Hawajach był szczytem jego popularności i wielkim światowym wydarzeniem transmitowanym do wielu krajów.

Presley został gwiazdą już w połowie lat 50. Najpierw prezentował wizerunek buntownika, który pozwolił stać mu się na zawsze „królem rock and rolla”. Potem - po odbyciu służby w amerykańskiej armii - był bardziej grzecznym młodym mężczyzną coraz częściej śpiewającym miłosne ballady. Po przerwie w karierze scenicznej, gdy skupił się na występach filmowych - mniej lub bardziej udanych, co stanowi osobny temat - które zajęły mu niemal całe lata 60., szukał wraz zw swoim menedżerem „Pułkownikiem” Tomem Parkerem nowego pomysłu na siebie.

Po powrocie do śpiewania w 1968 roku Presley występował w garniturze. Rok później zaprezentował się w znakomitej formie w serii słynnych koncertów na żywo - także występu, który można śmiało określić jako jeden z pierwszych z cyklu „unplugged” - ubrany w czarne skórzane spodnie, taką samą kurtkę i z gitarą na kolanach.

W 1970 roku rozpoczęła się nowa era związana z występami w kasynach i hotelach w nieodłącznych białych kombinezonach (które dopiero później, co warto zaznaczyć, zaczęły mienić się licznymi ozdobami), w Las Vegas narodził się ostatni i najbardziej charakterystyczny wizerunek amerykańskiego piosenkarza. Dziś zresztą często niesłusznie wyśmiewany - warto pamiętać, że na występach Presleya gościły największe gwiazdy światowej muzyki, w tym m.in. John Lennon (który kiedyś powiedział, że dopiero po usłyszeniu utworu „Heartbreak Hotel” jako nastolatek zrozumiał, o co chodzi w muzyce), David Bowie, czy Bob Dylan. Także gitarzysta „The Beatles” George Harrison podkreślał, że za każdym razem występ Elvisa był dla niego wielkim artystycznym przeżyciem. Krótko mówiąc, wszyscy byli zachwyceni. Nie tylko głosem Presleya, ale poziomem przygotowania całego show oraz jego zawodowym i w pełni uczciwym podejściem do dania publiczności tego, co za zapłaciła.

W pewnym sensie ukoronowaniem tego etapu - niestety, ostatniego w życiu Presleya - był właśnie słynny występ na koncercie „Aloha from Hawaii”. Pół wieku temu, dokładnie 14 stycznia 1973 roku, Elvis miał wystąpić przed miliardem ludzi w kilkudziesięciu krajach. Oczywiście nikt nie jest w stanie sprawdzić, ile osób naprawdę włączyło tego wieczoru - lub też o dowolnej innej porze w zależności o strefy czasowej - telewizor. Ale dzięki połączeniu satelitarnemu mogła to zrobić spora część mieszkańców globu.

Presley miał tego całkowitą świadomość. Od zawsze uwielbiał występy na żywo, doskonale rozumiał się z publicznością. W tym stwierdzeniu nie ma ani odrobiny przesady. Wystarczy obejrzeć jakikolwiek z jego koncertów, żeby zrozumieć, dlaczego zdobył sławę, okupioną zresztą dość dużą ceną. „Wstaję późno, około południa i widzę tylko cztery ściany. Poza publicznością na sali nie widuję nikogo. Zaraz po występie omawiam z zespołem wszystkie zauważone błędy i koryguję je. Trwa to nieraz bardzo długo, ale jestem to winien mojej publiczności. Moja najlepsza publiczność to ludzie z małych miasteczek, nigdy nie czułem się dobrze w towarzystwie facetów z wielkich miast! - mówił dziennikarzom przed występami w Las Vegas w 1970 roku.

Dlatego według wspomnień osób towarzyszących mu przed tym szczególnym występem w Honolulu Elvis naprawdę miał wielką tremę. Pewność siebie i luźny styl bycia zastąpiło spięcie i bardzo duży stres, który widać wyraźnie w momencie wyjścia na scenę i przy początkowych taktach otwierających koncert utworu bluesowego (choć w charakterystycznej dla późniejszej fazy kariery Presleya aranżacji) „See See Rider”, którą jako pierwsza wykonała w 1924 roku amerykańska wokalistka Ma Rainey. Piosenkarzowi wręcz trzęsły się ręce, co wyraźnie widać w nagraniach w momencie, gdy po raz pierwszy obejmuje mikrofon. Ale jako artysta i może przede wszystkim zawodowiec w swoich fachu poradził sobie znakomicie. Przez chwilę nie panował nad dłońmi, ale głos ani przez chwilę mu nie zadrżał.

Pierwsze informacje o planowanym koncercie pojawiły się 4 września 1972 roku, choć nie podawano wtedy żadnych szczegółów dotyczących organizowanego wydarzenia. W tym czasie Presley odbywał tournée po trzech południowych amerykańskich stanach - Teksasie, Arizonie i Kalifornii. Dwa miesiące później zapowiedziano, że wszystkie zyski z występu w International Convention Central Arena (oczywiście nie licząc zarobków pochodzących z transmisji i praw telewizyjnych) zostaną przeznaczone na rzecz walki z rakiem i fundusz związany ze zmarłym w 1966 roku piosenkarzem hawajskiego pochodzenia Kui Lee (ostatecznie na konto fundacji przekazano 75 tys. dolarów, co dziś odpowiada kwocie mniej więcej pół miliona dolarów amerykańskich). Co ciekawe, o cenach za bilety decydowali sami widzowie, ponieważ żadna określona stawka nie była oficjalnie ustalona, choć oczywiście wszystkie wejściówki rozeszły się błyskawicznie.

Presley przyleciał na Hawaje 5 dni wcześniej. Od zawsze uwielbiał tam przyjeżdżać, co zresztą nikogo, kto miał okazję być na którejkolwiek z wysp należących do stanu przyłączonego oficjalnie do USA w 1959 roku, nie może dziwić. Na występ wybrał strój podkreślający amerykańską państwowość - do białego kombinezonu dołączono czerwone i niebieskie barwy. Na pasie widniał z kolei złoty orzeł.

Piosenkarz, mimo zdenerwowania, był w dobrym nastroju. Dlatego części osób, którym nie udało się kupić biletów na koncert, pozwolił dzień wcześniej wejść na próbę generalną, gdzie odśpiewał prawie cały repertuar.

Główny występ miał miejsce około godziny 00.30 w nocy z soboty na niedzielę. W przeciwieństwie do przebiegu innych koncertów, Presley nie nawiązywał dużej interakcji z publicznością - jak zwykle. Choć tradycyjnie nie obyło się bez pocałunków (w policzek) dla poszczególnych fanek, nieodzownego na Hawajach przyjmowania i zakładania na szyję girland z kwiatów i delikatnych żartów w czasie wykonywania kolejnych utworów, na czym skupił się tym razem całkowicie. Ich kolejność została zaplanowana nie tylko przez samego Presleya, ale także specjalnie zatrudnionego reżysera Marty’ego Passetę. Doboru nie ma sensu dziś oceniać, choć charakterystyczne wydaje się, że w opinii większości fanów Presleya najatrakcyjniej wypadła piosenka „Fever” - później przemontowana w szybkim tempie na potrzeby wydłużonej, niemal 1,5-godzinnej wersji koncertu wyemitowanej kilka miesięcy później, w kwietniu 1973 roku w Stanach Zjednoczonych.

Całość zakończyła „An American Trilogy” - utwór złożony z trzech amerykańskich piosenek pochodzących z XIX wieku, która była - choć nieoficjalnie - hymnem Skonfederowanych Stanów Ameryki, czyli południowej części USA w czasie Wojny Secesyjnej.

Koncert odniósł ogromny sukces. Zaraz po nim Presley wyjechał do Las Vegas, gdzie spotkało go kilka przykrych incydentów. Poza problemami osobistymi związanymi z żoną Priscillą, wtargnięciem na scenę kilku mężczyzn podczas jednego z występów, Elvis zachorował na grypę. Problemy spowodowane przez chorobę trwały łącznie ponad pięć miesięcy. Mimo że wydawane potem przez niego albumy - spotęgowane sukcesem koncertu „Aloha from Hawaii” - nadal cieszyły się gigantycznym zainteresowaniem, Elvis po 1973 roku nigdy nie wrócił do dawnej kondycji, związanej głównie z pogarszającym się stanem zdrowia wynikającym w dużym stopniu z wyniszczającej liczby koncertów.

Wojciech Szczęsny

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.