Pogotowie odmówiło pomocy seniorom
Gorzów Wlkp. 71-latek wezwał pogotowie do 76-letniej żony, która upadła na podłogę. On nie miał siły jej podnieść. Usłyszał, że pogotowie nie jest od tego.
To było 8 marca, dochodziła godzina 4 rano. Pan Franciszek usłyszał, że żona spadła z łóżka na ziemię.
Pan Franciszek ma 71 lat. Jest po udarze. Chudziutki. Słaby. Gdy otwiera mi drzwi, wydaje się być niemal prześwitujący. Jego żona Lidia ma lat 76. Też jest niepełnosprawna, nie może chodzić. Dlatego gdy nad ranem upadła, nie potrafił sam jej podnieść. Nie miał po prostu tyle siły. Starsza para mieszka w wieżowcu na jednym z gorzowskich osiedli. Nie mają żadnych bliskich ani zaprzyjaźnionych sąsiadów.
Gdzie dzwonić w takim wypadku? Czekamy na odpowiedź od... wojewody!
Pan Franciszek zadzwonił więc po pomoc na pogotowie. Usłyszał jednak, że jeśli żonie nic nie zagraża (a nie zagrażało - to fakt), to karetka nie przyjedzie. Ostatecznie dyspozytorka pogotowia zawiadomiła strażaków. Ci pojechali na miejsce i pomogli ułożyć staruszkę inwalidkę w łóżku.
Pogotowie to nie taxi
Pan Franciszek jest rozżalony. Ale nie na kogoś. Bardziej, jak tłumaczy, na sytuację. I na poczucie bezradności. - Nie miałem jak podnieść żony. Nie wiedziałem, co robić. Potrzebowałem pomocy, a z pomocą kojarzy mi się pogotowie. A tu straż przyjechała... - mówi z zaszklonymi oczami.
Szef pogotowia Andrzej Szmit zapewnia, że rozumie ten smutek, jednak pogotowie nie jest od takich wyjazdów. - Mamy sześć karetek. Wiecznie są wezwania. Zgodnie z przepisami ratujemy zdrowie i życie. Nie jesteśmy od podnoszenia ludzi z podłóg, jeśli nic poza tym im się nie stało. Nie jesteśmy też taksówkami, a i takie wezwania się zdarzają - tłumaczy Szmit. I dodaje, że czasami dyspozytor musi podejmować trudne decyzje, które z boku wydają się bezduszne. - Jednak jeśli ktoś by gdzieś umierał, a nasza karetka pojechałaby na podnoszenie osoby z podłogi, pan pierwszy dzwoniłby do mnie i pytał: „Jakim cudem karetka nie pojechała ratować życia?!” - mówi dyr. Szmit.
Lekarz by się przydał
Rzecznik gorzowskich strażaków Bartłomiej Mądry nie wdaje się w oceny pogotowia i informuje krótko: Straż pojechała pomóc panu Franciszkowi. O wyjazd prosił dyspozytor pogotowia.
Choć w komendzie, już bez nazwisk, strażacy dziwią się, ponieważ sami też woleliby, by przy ich akcji był ratownik czy lekarz. - Proszę sobie wyobrazić, że jedziemy do takiego zdarzenia i podczas podnoszenia osoby chorej dochodzi do wylewu czy zawału. A przecież to nie jest wykluczone - mówi nam jeden ze strażaków.
Straż jedzie jak trzeba
Straż - już oficjalnie - podaje też statystyki. Wynika z nich jasno, że nie miga się od pomagania pogotowiu. W 2015 roku miała 59 takich akcji, w 2016 r. 42, a w tym już 14. Najczęściej chodziło o pomoc w zniesieniu osoby podejmowanej przez załogę pogotowia. - Pomagamy każdemu i za każdym razem - podkreśla Bartłomiej Mądry.
Co więc powinniśmy zrobić, gdy będziemy w takiej sytuacji, jak pan Franciszek? Zapytaliśmy o to osoby związane z ratownictwem, opieką społeczną i służbą zdrowia. Najczęściej padała odpowiedź: „Dzwonić po pogotowie”. - Nie wiemy przecież, czy osoba, która upadła, nie połamała sobie żeber albo nie ma wstrząśnienia mózgu - argumentowali.
Pytanie, jak się zachować i gdzie dzwonić, wysłaliśmy do wojewody Władysława Daj-czaka (nadzoruje kwestie bezpieczeństwa). Czekamy na odpowiedź.