Podrzucają seniorów na Wielkanoc do szpitali. To taki nowy świąteczny zwyczaj
Jednym z powodów, dla których część seniorów spędzi tegoroczną Wielkanoc, a i niejeden weekend w szpitalu, jest sytuacja demograficzna w regionie. Wielu z dziadków nie ma nikogo bliskiego. Ale, co podkreślają eksperci, osoby starsze bywają też ofiarą naszych egoizmów. Zamiast kochać ludzi, a używać przedmiotów, wolimy często kochać przedmioty, a używać ludzi. Cierpią na tym najsłabsi.
Pani Maria z Opola-Nowej Wsi Królewskiej poprzednią Wielkanoc spędziła na szpitalnym oddziale.
– Dzieci miały przyjechać z zagranicy, ale coś im wypadło i skończyło się na telefonie w Wielki Piątek. Mam problemy z poruszaniem się, serce słabe – opowiada. – Zdałam sobie sprawę, że żadna opiekunka do mnie w święta nie przyjdzie. Poprosiłam sąsiadkę, żeby zadzwoniła po karetkę. Powiedziałam lekarzowi wprost, że nie tylko naprawdę źle się czuję, ale i nie mam opieki.
Trafiłam na oddział. Dalej byłam sama, ale przynajmniej leżałam w ciepłej sali. Tylko jak rodzina przychodziła do pań leżących w sąsiednich łóżkach, odwracałam się. Ja nie miałam na kogo czekać. W tym roku przyjedzie do mnie wnuczka. Więc spędzę święta w domu.
Takie lub podobne święta czekają na pewno kilka procent seniorów.
– Obserwuję rosnącą niestety skłonność do tego, aby na okres świąt gdzieś znaleźć miejsce dla starszej mamy lub starszego ojca i często tym miejscem jest szpital – mówi profesor Marian Zembala, dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. – Pamiętam takie sytuacje z każdego roku, kiedy przywozi się ojca czy mamę z niewydolnością w takim czasie, żeby ją przez dwa tygodnie poprowadzić do zabiegu właśnie w czasie świąt, a dorosłe dzieci będą mogły wyjechać albo po prostu w domu odpocząć. Czasem, choć rzadko, mówią wprost, że chcą zostawić mamę na przechowanie.
Profesor wspomina, że w ubiegłym roku na Boże Narodzenie wśród szesnaściorga pacjentów spędzających w szpitalu na oddziale kardiochirurgii święta, tylko do trojga przyszli w Wigilię najbliżsi, wnuczęta.
– Jedna z nich, 14-letnia dziewczyna, powiedziała wyraźnie: Ja będę z babcią siedziała jak najdłużej i z nią spędzę możliwie jak najwięcej świątecznego czasu i to jest mój protest przeciwko temu, że mama zdecydowała inaczej.
Zwyczaj podrzucania seniorów na oddział ma i drugie dno, równie smutne. Po część z nich nie ma kto przyjechać, kiedy po świętach leczenie się kończy, a pacjent wymaga opieki.
Tymczasem rodzina wciąż jest jeszcze na przykład na świątecznym wyjeździe...
– Osiem, dziesięć lat temu takich sytuacji nie zauważałem – przyznaje profesor. – Pacjent wie, że umawiamy go na wypis, kręci się nerwowo, gorzej się czuje. W końcu oddziałowa mówi mi: On chciałby jeszcze dwa-trzy dni zostać, bo nie ma go kto odebrać. A w domu jest sam. I jest zimno.
Profesor Marian Zembala przywołuje telefoniczną rozmowę, jaką odbył z dorosłym synem pacjenta, który miał operację na oddziale kardiochirurgii.
– Chory miał 77 lat i był przemiłym emerytowanym nauczycielem matematyki i fizyki z Lubelskiego – opowiada. – I po drugiej stronie słyszę: Ja nie mogę po ojca przyjechać, bo jestem dyrektorem dużego banku w dużym mieście. Ja na to spokojnie mówię: „Myślę, że powinien pan przyjechać, bo to jest pański ojciec. On korepetycjami dorabiał, żeby pan mógł skończyć studia w Londynie. Niech się pan nie obrazi, ale znam większe miasta niż Tarnów i większych dyrektorów niż pan”.
To są może postawy skrajne, ale one się zdarzają. I powinny być przestrogą, żebyśmy pamiętali, że święta są najpiękniejszym momentem, w którym przekazuje się tradycję. Starszy człowiek jest łącznikiem między przeszłością rodziny a młodszym pokoleniem. Cóż, kiedy czasem jest zawalidrogą. Chory dobrze wie, że tak go domownicy postrzegają. I sam prosi, by go na oddziale zostawić.
– Wiem od lekarzy, że nieraz spotykają się z pretensjami rodzin: dlaczego tak szybko mamę czy tatę wypisujecie. Zdarzają się nawet tak drastyczne sytuacje, że chory jest odwożony do domu specjalistycznym transportem. Karetka zatrzymuje się przed domem w umówionym terminie. Słychać, że ktoś jest w środku, ale drzwi pozostają zamknięte. Trzeba wezwać policję, by przekazać chorego – potwierdza ks. Michał Mańka, długoletni kapelan Wojewódzkiego Centrum Medycznego w Opolu. - Mechanizm podrzucania pacjentów na święta i na weekendy do szpitala jest stosunkowo prosty. Starszemu człowiekowi prawie zawsze coś dolega, więc stosunkowo łatwo znaleźć podstawę, by dało się niewygodną mamę czy tatę na oddziale zostawić. A czasem pacjent sam wie, że nie będzie mile widziany, i symuluje objawy pogorszenia, żeby tylko nie dostać na święta przepustki do domu.
Kapelan także w czasie świąt chodzi po oddziałach, rozdając Komunię św. Przyznaje, że seniorzy, którzy zostali w szpitalu, bo nikt bliski z nimi świąt nie spędza, skarżą się stosunkowo rzadko.
Raczej starają się swoje dorosłe dzieci usprawiedliwiać. Tłumaczą, że są zapracowane albo musiały wyjechać za pracą. - Nawet jeśli czuję, że jest im przykro, że może zastanawiają się w głębi serca: czy ja dobrze dzieci wychowałem, to głośno mówią o tym niechętnie. A i ja nie wypytuję, nie drążę, żeby ich jeszcze bardziej nie ranić. Nikogo nie osądzam, choć czasem swoje myślę.
W internecie można znaleźć opisy sytuacji dramatycznych: rodzina przywozi seniora do szpitala i ucieka, zanim ktokolwiek zdąży zapytać o stopień pokrewieństwa i numer telefonu. Przy całej drastyczności tego porównania trudno oprzeć się analogii do podrzucania – przez płot – szczeniąt do schroniska.
Dr Sławomir Tubek, kierownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego Szpitala Wojewódzkiego w Opolu, podkreśla, że zjawisko podrzucania chorych do szpitala na święta czy weekend miało swoje apogeum 6-7 lat temu. Teraz zdarza się to rzadko.
- To nie zawsze wiązało się z wyjazdem rodziny na urlop - mówi. - Wielu imigrantów zarobkowych dopiero przyjeżdżając do domu na święta, orientowało się, że ojciec czy mama chorują. Przywozili ich do szpitala i wracali za granicę do pracy. Senior nie bardzo miał do kogo wrócić.
Zdaniem doktora Tubka dzisiaj dotkliwszym problemem jest samotność i brak opieki, który wielu seniorom doskwiera. Oni wiedzą, że w czasie świąt opiekunka do nich nie przyjdzie. Więc po karetkę dzwoni pacjent, a czasem sąsiad i w ten sposób osoba starsza trafia do szpitala.
- Jeśli jest to ktoś leżący albo niewychodzący samodzielnie z domu czy niepotrafiący zapewnić sobie samoobsługi – mówi dr Tubek – to taka osoba z przyczyn socjalnych zostaje w szpitalu. Bo tu ktoś tę szklankę wody do picia poda, a w pustym domu nie. Przecież nikt takiego człowieka na ulicę nie wystawi. W Polsce opieka społeczna przez 24 godziny na dobę nie działa. Nie jesteśmy w Niemczech, gdzie jak o pierwszej w nocy karetka przywozi pacjenta, który wymaga zabezpieczenia socjalnego, a nie zdrowotnego, lekarz ma do kogo zadzwonić. U nas taki mechanizm nie funkcjonuje. Szpital jest od wszystkiego. Takiemu pacjentowi czasem trzeba wszystko od początku załatwić – pomoc pracownika socjalnego, czasem opiekę w domu pomocy społecznej.
Do zakładu opiekuńczo-leczniczego osoby starszej podrzucić nie sposób. Nie tylko brakuje wolnych miejsc, ale czeka spora kolejka potrzebujących. Mimo to s. Serafina Bogdon, kierująca prowadzonym przez franciszkanki ZOL-em w Opolu-Szczepanowicach, przyznaje, że pójście do pracy w czasie okołoświątecznym jest stresem.
– Odbieram wtedy mnóstwo telefonów – mówi. – Dzwonią osoby, które przyjechały z zagranicy odwiedzić rodziców i okazuje się, że dom oglądany własnymi oczami wygląda całkiem inaczej niż się wydawało, kiedy rozmawialiśmy ze starszą mamą czy ojcem przez telefon. Z bliska widać, że mama się postarzała. Nie jest w stanie posprzątać, napalić w piecu, często także ugotować. Skutkiem jest przerażenie, a efektem tego przerażenia – szukanie ośrodka. Tylko że my nie jesteśmy na Zachodzie.
Także w czasie świąt dzwonią szpitale, bo pacjentów trzeba wypisywać do domu, a niektórych nie ma gdzie umieścić. A my też nie potrafimy im pomóc. ZOL zapełniają ciężko chore osoby, które trafiły tu z OIOM-ów i oddziałów szpitalnych. One tu żyją, są leczone i często mają się stosunkowo dobrze. Czasem trwa to latami. Miejsc dla nowych pacjentów brakuje.
Siostra Serafina podkreśla, że bardzo wielu pacjentów ZOL-u właśnie w święta może liczyć na obecność bliskich. Przychodzą, odwiedzają, przynoszą świąteczne potrawy.
- Ale generalnego problemu braku miejsc dla osób starszych to nie może przesłaniać - dodaje. - Już mi się zdarzyło, że rodzina seniora po tygodniu pobytu w Polsce zgłosiła się w dniu wyjazdu, próbując umieścić go w ZOL-u. On naprawdę potrzebował opieki, a ja naprawdę nie miałam miejsca.
Doktor Dariusz Wąsowicz, specjalista geriatrii i kierownik oddziału geriatrycznego w Stobrawskim Centrum Medycznym w Kup, potwierdza, że najchętniej na święta chcą w szpitalu zostać ci seniorzy, którzy nie mają w domu nikogo albo ich więzi rodzinne zostały zerwane.
- Szpital jest miejscem, gdzie mogą się spotkać z drugim człowiekiem. Kontakt z lekarzem czy pielęgniarką staje się cenny, jeśli pozwala mniej odczuwać samotność. Pielęgniarki w czasie świąt starają się podchodzić do pacjentow ze szczególną serdecznością. Kuchnia przygotowuje świąteczne potrawy. Z braku rodzinnych spotkań pobyt w szpitalu staje się swego rodzaju atrakcją.
Doktor Wąsowicz podkreśla, że nie ma wrażenia, że ogół ludzi nie dba u nas o swoich starszych rodziców albo zajmuje się nimi źle. Problem dotyczy jego zdaniem około pięciu procent pacjentów. Ale problem jest.
- Robiłem ostatnio wizytę i ustalałem terminy wypisu pacjentów, zakładając, że wszyscy chcą wyjść na święta do domu – relacjonuje dr Wąsowicz. - Terminem granicznym był Wielki Piątek. Okazało się, że będą takie osoby, które w szpitalu zostaną i które bardzo się ucieszyły, że mogą zostać. Oczywiście ich nie wypiszemy, bo są po temu także przesłanki medyczne. Ale już mi się zdarzyło, że przychodziła rodzina pacjenta i proponowała, żeby starszą osobę przyjąć na oddział, bo chcą zrobić w domu remont. Wtedy musiałem odmawiać, remont nie jest niestety powodem przyjęcia do szpitala.
Ale może być powodem przyjęcia do ośrodka opieki krótkoterminowej. Działa on m.in. przy Szpitalu Wojewódzkim w Opolu (w dawnym hotelu pielęgniarskim).
- Zasadniczo pacjenci mogą tu przebywać do 30 dni – mówi Grażyna Rosińska, koordynatorka ośrodka, ale w uzasadnionych przypadkach także dłużej. Przyjmujemy osoby, które po leczeniu szpitalnym nie bardzo mają gdzie wrócić, a wymagają na przykład rehabilitacji. Trafiają tu także osoby, których bliscy chcą wyjechać na urlop, na weekend czy na święta.
Ale nie wszystkich na to stać. Opłata za dobę pobytu – w zależności od tego, jakiej opieki wymaga chory – wynosi od 80 do 120 zł.
- Nie przyjmujemy osób chorych psychicznie, cierpiących na chorobę Alzheimera oraz pacjentów chorych nowotworowo – dodaje Grażyna Rosińska.
Dlaczego przynajmniej niektórzy z nas są nieczuli na to, co przeżywają starsi ludzie? Dlaczego potrafimy ich poranić nawet w czasie tych świąt, w czasie których obchodzimy zwycięstwo życia nad śmiercią?
- Zaryzykuję stwierdzenie, że to jest egoizm i to on każe nam stosować prawo dżungli – mówi ks. Michał. - Część z nas zdaje się mówić: Ponieważ nie jest mi łatwo, nie będę jeszcze walczyć dla ciebie. Bo jak wytłumaczyć sytuację, kiedy syn czy córka przychodzi do lekarza zapytać o zdrowie mamy, ale jej samej już nie odwiedza. Albo wpada na minutę, podrzucić soczek i owoce, a potem już się spieszy. Nie zawsze pamiętamy, że dzieci seniorów też mają dzieci. One w domu uczą się, jak postępować w przyszłości ze starszym człowiekiem.
- Mam zrozumienie dla różnych ludzkich sytuacji - mówi psycholog dr Tomasz Grzyb. - Ale jak ktoś odsuwa sprzed oczu ojca czy mamę, bo chce przeżyć święta jak w reklamie, to tego zrozumieć nie potrafię. Jak nawet tak pomyślimy, to powinniśmy się zaraz potem tego wystraszyć i powiedzieć sobie: Nie, tak nie można! Bo to jest zamiana porządku. Świat został stworzony po to, byśmy kochali ludzi, a używali przedmiotów, a my zaczęliśmy kochać przedmioty, a używamy ludzi. Uznajemy, że jakiś człowiek - w dodatku ojciec lub matka - może być przeszkodą w wizji, którą chcemy zrealizować. To traktowanie człowieka, nawet trudnego w kontakcie, przedmiotowo jest społecznie bardzo niebezpieczne. O tyle dobrze, że bardziej niż kiedyś zwracamy na to uwagę.