Podlascy parlamentarzyści jako pracodawcy. Prezydenci płacą lepiej niż posłowie
Parlamentarzyści nie są najlepszymi pracodawcami. Pracownicy dostają niewiele ponad ustawowe minimum, a zdarza się, że pracują na „śmieciówkach”.
Same dodatki specjalne wiceprezydentów Białegostoku są wyższe niż miesięczne pensje dyrektorów biur poselskich. Podlascy parlamentarzyści nie rozpieszczają swoich pracowników wysokością zarobków. Wyjątkiem jest Krzysztof Truskolaski.
Pracownica biura posła Nowoczesnej zarabia 3 tys. zł na rękę. Ale to i tak mniej więcej tyle, ile wynosi - o czym pisaliśmy wczoraj - miesięczny dodatek specjalny, jaki swoim zastępcom przyznał prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski. Prywatnie - ojciec posła.
Ale nawet 3 tys. zł to marzenie wielu pracowników innych biur poselskich. Jak więc Krzysztofowi Truskolaskiemu udaje się zapewnić godziwą pensję pracownikowi? Zatrudnia teraz na etacie tylko jedną osobę.
- Jeden pracownik odszedł, a pani, która została, przejęła jego obowiązki. W tej chwili jedna osoba organizuje pracę trzech biur - tłumaczy poseł. - Uważam, że ludziom trzeba płacić, więc podniosłem jej pensję.
Więcej biur to mniejsza pensja
U innych posłów jest skromniej. Np. szef biura Bożeny Kamińskiej, posłanki PO z Suwałk zarabia około 2,5 tys. zł netto. Z kolei szefowa biura poselskiego Bernadety Krynickiej, posłanki PiS z Łomży - 2,3 tys. zł. Po 2 tys. zł płaci pracownikom Adam Andruszkiewicz, poseł Kukiz’15 z Grajewa. Podobnie jest u posła Roberta Tyszkiewicza, szefa podlaskiej PO. Pracownik biura w Białymstoku, gdzie jest więcej obowiązków, otrzymuje 2 tys. zł. Osoby z biur w Hajnówce i Bielsku Podlaskim, zatrudnione na część etatu, dostają po 900 zł na rękę. Skromnie płaci swoim pracownikom Jarosław Zieliński, poseł PiS i wiceminister spraw wewnętrznych.
- To nieco powyżej minimalnej krajowej, oczywiście przy pracy na niecały etat - mówi. - Jeśli ktoś ma jedno biuro poselskie, może lepiej wynagradzać pracowników. Ja mam cztery.
Przyznaje, że pensje nie są wysokie. Zależą jednak od wielkości funduszy na utrzymanie biur poselskich. A o tym decyduje marszałek Sejmu. W tym roku ryczałt został podniesiony do 14,2 tys. zł miesięcznie.
- Mogłoby się wydawać, że to dużo pieniędzy. Ale tak naprawdę ta kwota pozwala na minimum funkcjonowania - uważa posłanka Bożena Kamińska. - Oczywiście większość funduszy pochłaniają, jak w większości instytucji, koszty osobowe. Trzeba też pamiętać o opłatach, związanych z wynajmem i utrzymaniem lokali, a także wyjazdami - tych jest całkiem sporo, zważywszy na to, jak rozległe jest nasze województwo.
Praca nie zależy od partii
Posłowie co roku muszą składać sprawozdania z tego, jak wydawali pieniądze przeznaczone na biura poselskie. Najnowszych, dotyczących 2016 r., Kancelaria Sejmu jeszcze nie opublikowała. Jednak z danych z poprzedniej kadencji wynika, że najlepszymi pracodawcami byli Dariusz Piontkowski (PiS) i Robert Tyszkiewicz (PO). Obaj zatrudniali na umowę o pracę. U pierwszego na etacie pracowały cztery osoby, u drugiego - pięć. W ich przypadku koszty osobowe (umowy o pracę oraz inne formy) stanowiły większość wydatków. Poseł Piontkowski w ostatnim roku poprzedniej kadencji wydał na ten cel około 82 tys. zł, a lider podlaskiej PO - prawie 85 tys. zł. Pięć osób zatrudniał też poseł Krzysztof Jurgiel, obecny minister rolnictwa. Ale etatowi pracownicy kosztowali go niewiele ponad 45 tys. zł. Jeszcze mniej, bo niespełna 36 tys. zł wydał Jarosław Zieliński, ale zatrudniał jedynie dwie osoby.
Umów o pracę nie było w poprzedniej kadencji u Jacka Żalka ze Zjednoczonej Prawicy. Choć na wynagrodzenia wydał w ostatnim roku kadencji rekordową kwotę ponad 91 tys. zł.
- W biurze pracowali w większości studenci, którzy mieli już ubezpieczenie, więc wolałem im więcej zapłacić. To było dla nich korzystniejsze - wyjaśnia poseł.
Samorząd płaci lepiej
Jak widać, kariera polityczna w biurach poselskich do bogactwa szybko nie prowadzi. Lepiej płacą samorządy.
Np. Zbigniew Nikitorowicz, jako szef gabinetu marszałka województwa poprzedniej kadencji Jarosława Dworzańskiego, zarobił od stycznia do sierpnia 2014 r. prawie 60 tys. zł.
Szczodry jest też prezydent Białegostoku. Poza wspomnianymi na początku dodatkami dla wiceprezydentów, przyznał 1200 zł dodatku dyrektorowi departamentu prezydenta. W regionie najgłośniej było jednak rok temu o asystencie medialnym prezydenta Łomży. Za dbanie o image włodarza w internecie brał 3,6 tys. zł brutto.