Po ulicach Poznania jeździ coraz więcej samochodów elektrycznych
Poznań chciałby być ekologicznym miastem, ale infrastruktura miejska wciąż nie zachęca do tego, by przesiąść się do samochodu elektrycznego.
Spaliny samochodowe to jedna z przyczyn zanieczyszczenia powietrza. Poznań od lat nie poradził sobie ze smogiem. Rozwiązaniem mogłyby być elektryczne aut, które nie emitują żadnych szkodliwych związków. Okazuje się, że coraz więcej kierowców decyduje się na taką inwestycję. Narzekają jednak, że infrastruktura miejska nie zachęca do takiej zmiany. W Poznaniu wciąż nie ma zbyt wielu punktów, gdzie można by podładować samochód. Zwłaszcza na parkingach w centrum miasta.
W 1994 r. pierwszy elektryczny pojazd
Jak informuje Wydział Komunikacji i Transportu powiatu poznańskiego pierwszy elektryczny samochód na ulicach powiatu pojawił się już 1994 roku. Sześć lat później kolejny. W 2013 r. zarejestrowano 64 takie auta.
– Do 23 maja 2017 roku liczba pojazdów elektrycznych zarejestrowanych w powiecie wynosi 215. Tylko w tym roku, zarejestrowaliśmy już 12 takich samochodów
– mówi Katarzyna Wozińska-Gracz, rzecznik starostwa. Dla porównania zarejestrowanych aut hybrydowych w powiecie jest 335.
Po samej stolicy Wielkopolski, zgodnie z danymi Wydział Spraw Obywatelskich i Uprawnień Komunikacyjnych Urzędu Miasta, kursuje aktualnie 84 takich pojazdów. W marcu 2015 było ich zaledwie 29. Tendencja na samochody elektryczne więc rośnie.
Poznań rozważa nawet wdrożenia car sharingu, czyli wspólnego użytkowania samochodów elektrycznych, o czym pisaliśmy już w marcu. Inicjatywa ma być oparta o system wypożyczenia rowerów miejskich. Z takiej usługi można już skorzystać w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu.
Poznańscy urzędnicy odbyli kilka spotkań z firmami, zainteresowanymi wdrażaniem car sharingu w Poznaniu. W marcu w budżecie miasta zabezpieczono 150 tys. zł na przeprowadzenie analiz, dotyczących wariantów oraz koncepcji funkcjonowania systemu. Niestety, posiadacze aut elektrycznych narzekają, że infrastruktura miejska, by kursować po mieście takimi ekologicznymi autami, wciąż kuleje. Miejsc gdzie można je podładować wciąż brakuje.
Nie ma ładowarek
Te braki zauważają także producenci samochodów elektrycznych i sprzętu, których można do 25 maja spotkać na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Trwa tam właśnie Energy Future Week.
– Infrastruktura miejska kuleje. Wciąż nie ma zbyt wielu punktów, gdzie można by naładować auto. A takie ładowarki powinny być ogólnodostępne – uważa Waldemar Grabowski z firmy Alfa.
W Poznaniu taki samochód można doładować w City Parku przy ul. Wojskowej, gdzie firma Supercharger ma swoją stację, a także przy ul. Półwiejskiej ładowarkami Garo. Coraz więcej wielopowierzchownych marketów, typu Ikea, a nawet Lidl udostępnia swoim klientom możliwość podładowania samochodów. Takich możliwości nie ma jednak na A2.
– Z tego co wiem to Lotos przymierza się do wprowadzenia takich stacji szybkiego ładowania. Niedawno też Orlen podpisał umowę w tej sprawie z Teslą
– mówi Paweł Gumulak, dyrektor Solsum, produkującej samochody elektryczne.
Drogie, ale wydajne
Producenci polskich samochodów elektrycznych uważają, że to nisza, gdzie nasz kraj może konkurować z innymi wielkimi markami. Niedawno Zakłady Cegielskiego ogłosiły, że wraz z firmą Ursus zamierzają wyprodukować takie auto przyszłości.
– Polska myśl technologiczna ma szansę zaistnieć nie tylko na rynku polskim, ale za granicą, zwłaszcza, że trudno nam konkurować z koncernami produkującymi auta z silnikiem spalinowym
– mówi Paweł Gumulak. – Takim autem możemy przejechać bez ładowania około 500 km przy prędkości 110 km na godzinę. Koszty utrzymania są praktycznie zerowe, bo auta ładuje się za darmo. Nie wydaje się pieniędzy na przeglądy, olej, benzynę.
Cena takiego samochodu jest jednak spora. Kosztuje ok. 100 tys. euro. Kraje, w których jest duży rynek zbytu na pojazdy elektryczne to przede wszystkim Norwegia, Skandynawia i Holandia
KOMENTUJE MONIKA KACZYŃSKA
Zacznijmy od gniazdka
Coraz częściej wizje rodem z filmów czy literatury science fiction stają się rzeczywistością. Miasto, w którym ruch uliczny szemrze niczym strumyk, a w powietrzu zamiast zapachu spalin unosi się woń skoszonej trawy, rozgrzanego asfaltu czy parzonej kawy, to perspektywa całkiem realna. I pewnie nie jestem jedyną osobą, która chciałaby żyć w takim mieście.
W zasadzie wystarczy poczekać. Aż posiadanie samochodu elektrycznego będzie prestiżowe i modne, aż same auta stanieją, bo ich parametry techniczne pozwalają już traktować je nie tylko jako pojazdy miejskie. Można jednak postarać się ten proces nieco przyspieszyć. Sposobów są dziesiątki. System wynajmu aut elektrycznych to dobry, choć kosztowny pomysł. Ja jednak zaczęłabym ab ovo, czyli od... gniazdka. O to, by wśród tych, których na samochody elektryczne stać, stworzyć na nie modę, pomartwią się marketingowcy. Władze niech zadbają o podstawową infrastrukturę.