Elektroniczne urządzenie informowało o liczbie wolnych miejsc parkingowych przy ul. Przedzamcze w Toruniu. System nie działa już ponad pół roku.
Tablicę z rozmysłem zamontowano przy Woli Zamkowej, czyli jeszcze przed wjazdem na parking. Kierowcy bardzo sobie chwalili to rozwiązanie.
Podstawą jego działania było 19 czujników, które zostały umieszczone pod każdym miejscem do parkowania. Czujka wykrywała zaparkowane auto i sygnał przesyłała do centrali, która z kolei przetwarzała dane. Te wyświetlane były na tablicy przy Woli Zamkowej.
Już pod koniec 2014 roku nasi Czytelnicy sygnalizowali, że system oszukuje. Po naszych interwencjach sprawę zbadało MZD i znalazło winnego. Przyczyną miały być niesprawne czujki, których akumulatory się wyczerpały.
Zapowiadano wówczas szybką wymianę baterii i przywrócenie systemu do życia. Okazało się to zbyt kosztowne, a MZD rozpoczęło poszukiwania innego rozwiązania.
- Jesteśmy na etapie przygotowywania postępowania przetargowego. Ma ono wyłonić wykonawcę, który zajmie się wprowadzeniem i uruchomieniem systemu informującego o liczbie wolnych miejsc do parkowania przy ulicy Przedzamcze - wyjaśnia Agnieszka Kobus-Pęńsko, rzeczniczka MZD. - Przypomnę, że istniejące rozwiązanie było pierwszym tego typu w Polsce i miało na celu ocenę przydatności oraz skuteczności systemu. Po trzyletnim okresie użytkowania wiemy, że system jest przydatny kierowcom. Zawiodły natomiast same rozwiązania technologiczne związane z zasilaniem. W związku z powyższym w ostatnim czasie analizowaliśmy najnowsze, dostępne na rynku rozwiązania w tym zakresie. Chcemy postawić na takie rozwiązania, które zapewnią przede wszystkim większą trwałość systemu.
O opinię w tej sprawie zwróciliśmy się do Mariana Arendta, emerytowanego już kierownika Biura Obsługi Pasa Drogowego w toruńskim MZD. To on był odpowiedzialny za wprowadzenie i funkcjonowanie elektronicznego systemu powiadamiania kierowców.
- Czuję się tak, jakby to było moje dziecko. Wówczas byliśmy prekursorami w kraju. Takie systemy działały, ale na lotniskach czy w hipermarketach, nigdy na terenie otwartym - wspomina Marian Arendt. - Wszystko to świetnie się sprawdzało, ale w mojej ocenie słabym ogniwem okazała się firma z Poznania, która sprytnie uniknęła odpowiedzialności za popełnione błędy.
Kiedy w 2012 roku MZD poszukiwało wykonawcy systemu, takich przedsiębiorstw na rynku było niewiele. Wybrano spółkę z Bydgoszczy, która skorzystała z pomocy podwykonawcy, właśnie wspomnianej wyżej firmy z Poznania. Ta - zapewne z oszczędności - zamontowała inne czujki i baterie niż wcześniej planowano. Miały wytrwać cztery lata, padły po dwóch.
- Firma miała utrzymywać i serwisować system, ale umowę z nią podpisano tylko na rok. Zawarcie kolejnej poznańskiego przedsiębiorcy nie interesowało, bo liczył się on z tym, że system zacznie się psuć, a on nic nie zarobi - uważa Marian Arendt.
Autor: (JWN)