Po 1989 transfery w Falubazie też zrobiły się kolorowe
Działacze Falubazu sprowadzali zawodników egzotycznych, ale także uznane światowe marki. Doszło przy tym do niespotykanego wcześniej desantu z Gorzowa, który poprowadził sam Piotr Świst.
Początek lat 90. to było nowe rozdanie niemal we wszystkich sferach życia Polaków. Otworzyliśmy się na zachód, a stamtąd jechały nie tylko pożądane przez nas towary, ale także zawodnicy. Na rynku transferowym zrobiło się kolorowo i międzynarodowo. Pierwszym obcokrajowcem w Falubazie był pół Polak, pół Niemiec - Robert Kessler, który zameldował się przy Wrocławskiej w 1990.
- O zawodniku-niespodziance dowiedziałam się w Bydgoszczy od Wiesia Ruhnke. Nazwisko tego żużlowca nic mi nie mówiło. Kiedy się u nas pojawił był dobrze przygotowany do kontaktów z kibicami. Miał ze sobą naklejki i odznaki z napisem „Robert Kessler”. Wszystko zostało wcześniej przygotowane między innymi właśnie przez Wiesia - wspominała Alicja Skowrońska, która robiła wtedy zdjęcia i relacjonowała wydarzenia związane z zielonogórskim żużlem.
Kessler pojawił się też na okładce wydawanego przez Ruhnkego magazynu „Speedway Rewia”. Nawet ciut prędzej niż wszystko zostało załatwione, ale wynikało to z cyklu wydawniczego. - W rozmowie z ojcem Roberta dowiedziałam się, że młodzież w Niemczech jest badana pod kątem predyspozycji zawodowych. W przypadku jego syna diagnoza i kierunek kształcenia brzmiały: „przemysł lotniczy” lub „motoryzacyjny”. Ze względu na zainteresowania żużlowe postawił na motocykle - opowiadała Skowrońska.
Kessler przeszedł do historii tylko ze względu na to, że był pierwszym zagranicznym ,,Falubazem". Na torze pierwszy nie bywał.
Co innego sprowadzeni rok później Norweg Lars Gunnestad i Szwed Jimmy Nilsen. Szczególnie kolorowo wspomina się w Zielonej Górze zwłaszcza tego pierwszego. - Szybko okazało się, że Lars jest bardzo skuteczny. Nilsen jeszcze przed zakontraktowaniem był czwartym żużlowcem na świecie i prezentował najwyższy poziom - przyznała Skowrońska. - Larsa wypatrzył Maciej Nowicki, który był w Norwegii, miał kontakt z Gunnestadami i dowiedział się o zamiłowaniu Larsa. Co ciekawe, w Norwegii żużel był zakazany dla niepełnoletnich i nasz przyszły zawodnik musiał jeździć na treningi do Szwecji. Nowicki zaproponował, żeby Lars spróbował w Zielonej Górze, gdzie też był klub żużlowy.
Długowłosy as chętnie przystał na propozycję Falubazu i był po prostu w niebo wzięty. Miał do dyspozycji dobrze przygotowany tor, karetkę i parking otwarty od świtu do nocy. Miejscowi spece pooglądali i stwierdzili, że trzeba brać młodziaka, bo potrafi jeździć. Nikt jednak wtedy nie zakładał, że będzie jeździł aż tak. - Przez cały sezon wszyscy w Polsce byli zaskoczeni tym, co prezentował - przyznała pani Alicja. - Zielona Góra go pokochała. Zwłaszcza żeńska połowa. Dosłownie, bo nie da się ukryć, że był ładnym młodym człowiekiem. Nie przypominał klasycznego, wygładzonego, nieco rudawego Skandynawa.
Choć minęło przeszło 20 lat Norweg do dziś pozostaje obiektem niewybrednych żartów, że wiele dzieci urodzonych w 1992 i nieco później jest do niego bardzo podobnych. To plotka, ale nie ma wątpliwości, że Lars przetarł ścieżkę swemu, a później także naszemu rodakowi - Runemu Holcie. „Rysiek” także zaczynał od treningów w Zielonej Górze. - Oni chcieli przede wszystkim jeździć. Byli w szoku, kiedy dostawali szanse, a kompletnie zdębieli widząc pełne stadiony - wspominała Skowrońska.
Później przez lubuskie kluby przewinęła się cała plejada gwiazd z mistrzami świata na czele. Stal Gorzów odkryła dla nas jednak kogoś wyjątkowego... Jasona Crumpa. Australijczyk wyróżniał się nie tylko wspaniałą jazdą, ale i tzw. kindersztubą w najlepszym wydaniu. „Kangur” miał jeszcze jedną bardzo ważną cechę. - W czasie meczu żył drużyną. Zapamiętałam jak zagrzewał kolegów w parkingu okrzykami. Poklepywał. Wiem, że bardzo utożsamiał się z tym zespołem, z którym miał umowę i robił wszystko, żeby osiągnąć z nim założony cel. Nie było tak, że zjechał i siadał smętnie zapatrzony w dal. Nie on. Kipiał energią. Był zawsze pierwszy kiedy koledzy opuszczali parking i kiedy do niego wracali. Gratulował lub gestem pocieszał, kiedy się nie układało. Z przyjemnością go obserwowałam i cieszę się, że walczył w naszym klubie - przyznała Skowrońska.
Jeśli jesteśmy już przy zawodnikach, którzy trafili do Falubazu ze Stali to w 2003 doszło do transferu, który jeszcze kilka lat temu był po prostu niemożliwy. Do Zielonej Góry trafił filar gorzowian, ich wychowanek i mistrz Piotr Świst. Kolejna granica została przekroczona. - Wiele widziałam egzaminów na licencję. W Zielonej Górze w tamtych latach chyba wszystkie. Nie zapomnę jak Staszek Chomski wyciągnął przebranego już chłopaka, żebym mu mogła zrobić zdjęcie. Na wszelki wypadek jak już będzie mistrzem. Piotrek skrzywił się tylko, bo raczej nie uśmiechnął. Na torze wyglądał jak Edek Jancarz i wielu z nas z nutką zazdrości oceniało: szkoda, że my takiego nie mamy. Śledziłam jego występy i byłam jego fanką. Kiedy mówiłam, że marzę, żeby startował w Falubazie, znajomi pukali się w czoło: gorzowiak u nas? Oszalałaś? - przyznała pani Ala. Nie ominął też okropnego wypadku na torze. - Tylko on i jego rodzina wiedzą, jak cierpiał po tamtym strasznym upadku w Austrii. Podniósł się z tego. Hart ducha i wola walki pozwoliły mu kontynuować karierę na wysokim poziomie. Rozpoczął nowy rozdział i był wspaniałym żużlowcem. Moje sportowe pragnienie, żeby kiedyś go zobaczyć w barwach Falubazu się sprawdziło, ale kiedy podczas prezentacji w amfiteatrze wyszedł i krzyknął „100 procent Falubaz” to aż jęknęłam. Co ty robisz?! Stracił wtedy wielu kibiców w Gorzowie, skąd przecież pochodził. Mam wrażenie, że fani z Zielonej Góry szybko go przestali akceptować, ale to było nieco później. Kibice zawsze wymagają od zawodników więcej i więcej i są często zbyt okrutni w tym żądaniu robienia wyników. Dla mnie jednak Piotek to było gość!
W 2005 „desant” z Gorzowa rozrósł się do niespotykanych nigdy wcześniej i nigdy potem rozmiarów. Poza Świstem z „Mychą” na klacie walczyli: Mariusz Staszewski, Zbigniew Suchecki i Rafał Okoniewski.
Na liście transferów Falubazu znaleźli się także zawodnicy z dawnego ZSSR. Jednym z najwaleczniejszych był Tatar Rif Sajtgariejew. Wielu nigdy nie zapomni sezonu 1996 i jego popisów. Należał do tej grupy żużlowców, która po prostu gryzła tor, by zdobyć punkty.
Historia zatoczyła koło, kiedy do klubu zaczęli wracać zdolni wychowankowie. Najpierw Grzegorz Walasek, a później Piotr Protasiewicz. Po tych powrotach wyczerpane zostały chyba wszystkie znane warianty wzmocnień i reszta będzie już tylko powtórką znanych scenariuszy.