Płoną greckie wyspy, czyli kiedy urlop staje się koszmarem

Czytaj dalej
Fot. Ian Murison/Associated Press/East News
Dorota Kowalska

Płoną greckie wyspy, czyli kiedy urlop staje się koszmarem

Dorota Kowalska

Pożary na wakacyjnych wyspach, wybuchy wulkanów, bankructwa biur podróży, wypadki autokarów - czasami wymarzone wakacje nie przebiegają tak, jakbyśmy chcieli. Czasami zmieniają nasze życie na zawsze

Grecja płonie. Najgorzej jest na Rodos, źle na Korfu i Krecie. Turyści, którzy wypoczywali na greckich wyspach, musieli opuszczać zagrożone pożarami hotele. Spali na podłodze na zatłoczonym lotnisku, w szkołach, na stadionach.

- To jak biblijna katastrofa. Hotel to hotel, można go odbudować, ale najważniejsza jest przyroda. Ta ucierpiała najbardziej - mówi dyrektor hotelu w Lindos, Kyriakos Sarikas.

Według zastępcy burmistrza Rodos pożary wymykają się spod kontroli, a temperatura wzrosła do ponad 40 st. C.

James Swanson z brytyjskiego Reading zapłacił TUI 9 tys. funtów za 12-dniowy pobyt na Rodos dla swojej żony Sarah i dwójki dzieci. Po wylądowaniu zabroniono im jechać na miejsce. Musieli spać na podłodze w szkole.

- Zostaliśmy porzuceni przez operatora. Nie wiedziałem nic o pożarach, dopóki nie przyjechaliśmy. Od tego czasu nie miałem żadnych wiadomości od organizatorów. Gdyby nie miejscowi, nie wiem, co byśmy zrobili. Dali nam jedzenie, wodę i materace do spania. Pozwę do sądu biuro turystyczne - relacjonuje Swanson.

Leigh i Charlotte Buckwell wraz z dwójką dzieci patrzyli z przerażeniem, jak niebo nad plażami Rodos żółknie, a popiół wpada do ich posiłków w pięciogwiazdkowym hotelu w Kiotari, na południowo-wschodnim wybrzeżu wyspy.

Kiedy podstawiono autokary, które miały zawieźć ich do innego hotelu, rodzina była świadkiem bójek o miejsce w pojeździe.

- To była rzeź - kręci głową 42-letni Buckwell, a jego syn Henry podekscytowany dodaje: Musieliśmy iść na plażę! Niebo było żółte!

Rodos płonie od ponad tygodnia. Do tej pory ewakuowano już ponad 30 tys. osób. To największa operacja ewakuacyjna, jaką kiedykolwiek przeprowadzono w Grecji. Na miejscu nadal jest wielu Polaków, którzy spędzali wakacje na wyspie i jak najszybciej starają się znaleźć lot powrotny do domu.

- Z daleka widzieliśmy dym nad budynkami. Na lotnisku w Grecji dużo ludzi nadal czeka na samoloty. Widziałem, że rozdawano dużo wody wszystkim potrzebującym. Odbywało się to bardzo sprawnie i szybko - opowiada młody mężczyzna, który był na Rodos, ale udało się mu się już wrócić do Polski.- Było tragicznie. Ludzie uciekali i szli po kilkanaście kilometrów na piechotę w pełnym słońcu, bez wody, całymi rodzinami, z dziećmi. Kiedy dotarli do hotelu, w którym przebywałem, to otrzymali pomoc. Potem zapaliła się kolejna wyspa - Korfu i trzeba było uciekać - podkreśla i dodaje, że osoby, które dotarły do hotelu, mówiły, że „nikt ich nie informował, co się dzieje, co mają robić i gdzie szukać pomocy”.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało nowy komunikat z ostrzeżeniem na temat pożarów w Grecji. Resort informuje turystów, że loty do Polski odbywają się regularnie, a większość przewoźników przygotowuje specjalne połączenia lotnicze, które umożliwią wcześniejszy powrót z wakacji.

MSZ opublikowało komunikat, w którym ostrzega, że wysoki poziom zagrożenia pożarowego w Grecji będzie się utrzymywał przez najbliższe tygodnie ze względu m.in. na prognozowane wysokie temperatury.

„Jeśli przebywasz na Rodos lub na Korfu, zachowaj szczególną ostrożność i bezwzględnie stosuj się do poleceń służb porządkowych. Rekomendujemy powstrzymanie się przed wyjazdami w miejsca na wyspie, które władze greckie uznały za niebezpieczne lub zamknięte dla ruchu turystycznego” - czytamy w opisie.

W Grecji w ciągu ostatnich dwunastu dni wybuchało przeciętnie 50 pożarów dziennie. Tymczasem nad wyspy zmierza kolejna fala upałów. Niewykluczone, że w wielu miejscach temperatura wyniesie 45 stopni Celsjusza. Wysoka temperatura potęguje ryzyko wybuchu kolejnych pożarów.

Niebezpiecznie zaczyna robić się także na Krecie. Od wtorku obowiązywać ma tam piąty - najwyższy - poziom zagrożenia pożarowego. Jak podają synoptycy, oznacza to, że ryzyko wybuchu niszczycielskiego pożaru jest „ekstremalnie” wysokie. Wszystkie służby ochrony ludności zostały postawione w „stan podwyższonej gotowości ze względu na zwiększone ryzyko wystąpienia i rozprzestrzeniania się pożarów lasów”. Na ogromnych obszarach kraju obowiązuje czwarta kategoria zagrożenia oznaczająca „bardzo wysokie ryzyko pożaru”.

Premier Grecji Kyriakos Micotakis powiedział w parlamencie, że przez kilka następnych tygodni kraj musi być w ciągłej gotowości.

- Jesteśmy w stanie wojny, odbudujemy to, co straciliśmy. Kryzys klimatyczny już tu jest, objawi się wszędzie w basenie Morza Śródziemnego większymi katastrofami - mówił.

Zdarza się, że wymarzony urlop zamienia się w koszmar za sprawą natury, która bywa nieprzewidywalna. Turystów na wakacjach potrafią zaskoczyć tornada, trąby powietrze, trzęsienia ziemi.

Wulkan Stromboli położony na wyspie o tej samej nazwie w archipelagu Wysp Liparyjskich we Włoszech wybuchał kilkukrotnie, był jednak chętnie odwiedzany przez turystów.

W środę 28 lipca 2019 roku doszło do kolejnej erupcji, która okazała się najpotężniejszą od 12 lat. 35-letni włoski turysta, który znajdował się zbyt blisko krateru, zginął przygnieciony kamieniem wyrzuconym z wnętrza wulkanu. Trzech turystów, którzy uciekali do łodzi, doznało obrażeń.

- Leżeliśmy na plaży zachwycając się błękitem morza i widokiem wyrastających z niego wulkanicznych wysp, aż nagle wszystko zaczęło drżeć. W jednej chwili ukazał się czarny słup popiołów, który przysłonił Słońce, zapadły ciemności. Nikt nie wiedział, co robić, zaczęliśmy uciekać do naszej łodzi - relacjonował turysta z Polski, który podczas tamtejszej erupcji wypoczywał na wyspie Stromboli.

Na nagraniach zamieszczonych w sieci widać łodzie, które z ogromną prędkością uciekają z wulkanicznej wyspy, próbuje ich dogonić olbrzyma czarna chmura popiołów, pyłów i kamieni.

Wulkan Cumbre Vieja wybuchł na kanaryjskiej wyspie La Palma w niedzielę, 19 września 2021 roku. Z obszarów wyspy zagrożonych lawą wulkaniczną ewakuowano 6 tys. osób, ponad 180 domów zostało zniszczonych, a 6 głównych dróg zostało odciętych dla ruchu. Lawa zalała 153 hektary pól, w tym plantacje bananów kanaryjskich, owoców awokado i winogron. Ostatni swoje domy opuścili mieszkańcy miejscowości Todoque w południowo-zachodniej części wyspy zwanej Isla Bonita (Piękna Wyspa). Wyspę w popłochu opuszczali turyści z całego świata. Co ciekawe, niektórzy ruszyli na La Palmę specjalnie, aby oglądać erupcję wulkanu.

Nie zawsze to natura płata nam wakacyjnego figla. Możemy trafić na strajk pracowników linii lotniczych, udać się do kraju, w którym strajkują kolejarze, taksówkarze, z jakiegoś powodu zamknięto wszystkie muzea. Bywa, że cios przychodzi z najmniej oczekiwanej strony.

We wrześniu 2019 roku upadło biuro podróży Thomas Cook, najstarsza firma turystyczna na świecie, co oznaczało ogromne problemy dla setek tysięcy ludzi. Trzeba było ściągnąć do domów 600 tysięcy turystów, w tym 150 tysięcy Brytyjczyków. Takiej operacji logistycznej nie było nawet podczas II wojny światowej.

Peter Fankhauser, dyrektor naczelny firmy, powiedział, że upadek Thomas Cook był dla niego ciosem. Przeprosił również „miliony klientów i tysiące pracowników” firmy.

W lipcu 2003 roku, zbankrutowało biuro podróży SDS Holidays, które wysłało ponad 1000 osób za granicę. Turyści czekali na Krecie, w Bułgarii i Turcji, zastanawiając się, jak wrócić do kraju. Byli też tacy, którzy mieli dopiero wyjechać.

W Turcji właściciel upadłego biura, zapłacił za hotele, jednak w Bułgarii i na Krecie już nie. Nigdzie nie zapłacono za przeloty.

Polaków trzeba było sprowadzić do kraju i dopilnować, by ich nie wyrzucono z hoteli. Biuro SDS Holidays od kilku lat działało w zachodniej i południowej Polsce. Firma upadła, bo tak prawdopodobnie zaplanował turecki właściciel: parę lat udanej działalności, a potem zamknięcie interesu. Według wstępnych szacunków zarobił na tym co najmniej 500 tys. euro.

W lipcu 2019 roku biuro turystyczne Mediterraneum z Poznania na swojej stronie internetowej zamieściło informację, że utraciło płynność finansową i podejmuje „bardzo trudną decyzję o ogłoszeniu upadłości po niemalże 30 latach wspólnych wyjazdów”. Do Polski trzeba było sprowadzić 160 osób, które pojechały na wakacje z tym biurem.

„Turyści Itaki utknęli na Gran Canarii. W dniu dzisiejszym (w piątek 24 czerwca - red.) grupa turystów miała wrócić do Polski, lotem do Katowic. Nie podano nam godziny lotu. Lot ten został jednak anulowany z niewiadomych przyczyn. Alternatywny lot został zaproponowany 28 czerwca czyli za 4 dni. Ostatecznie, w domu zamiast w piątek, będziemy dopiero w przyszłą środę rano. Dotyczy to całego samolotu. Powodu oficjalnie nie znam. Powiedziano nam, że nie ma samolotu, który może nas zabrać. Pierwszy dostępny lot jest we wtorek w nocy” - pisała na Kontakt24 pani Magdalena. Prawie 180 klientów tego biura miało wylecieć 24 czerwca 2022 roku z Gran Canarii do Katowic, ale ich lot został przełożony. Problemy dotyczyły również osób przebywających w Grecji, Tunezji i Egipcie.

Tego samego roku, w październiku, 70 turystów z Wrocławia utknęło w Antalyi w Turcji. Zostali wykwaterowani z hoteli, udali się na lotnisko, by wrócić do Polski, gdy okazało się, że ich lot nie figuruje w rozkładzie.

Jeden z turystów chciał sprawdzić, o której godzinie przyleci do Wrocławia, gdy zauważył, że takiego lotu nie ma w rozpisce przylotów. - Po kontakcie z przedstawicielami wrocławskiego lotniska uzyskaliśmy informację, że taki lot nie jest planowany - mówił. Ale o tym dowiedzieli się już na tureckim lotnisku, gdzie przyjechali ze swoimi bagażami po wykwaterowaniu z hoteli.

Taki rozwój wydarzeń był także zaskoczeniem dla organizatora wyjazdu. Ich zdaniem turecka linia lotnicza Corendon Airlines odwołała rejs bez informowania ich o tym.

Katastrofy samolotowe nie zdarzają się często, ale już wypadki autokarów i owszem. Giną turyści, pielgrzymi i uczestnicy kolonijnych wycieczek. W sierpniu zeszłego roku na autostradzie A4 na północ od stolicy Chorwacji jadący w kierunku Zagrzebia autobus zjechał z drogi i wpadł do rowu przy autostradzie. W wypadku zginęło 12 osób, 32 zostały ranne. Wszystkie ofiary to Polacy, którzy pielgrzymowali do Medjugorie.

Ksiądz Rafał Działak z parafii w Koninie był jednym z poszkodowanych.

Nie spał od godz. 3.15. Siedział w jednym z przedostatnich rzędów, obserwował wszystko, co dzieje się na drodze i w autokarze. Na granicy z Chorwacją czekali jakieś 20 minut, była kontrola paszportowa. Pan Paweł, z którym duchowny był w pokoju, zauważył, że za przejściem granicznym kierowcy zatrzymali autokar i wymienili się miejscami. I potem to się stało.

- Autokar bez żadnego gwałtownego ruchu zjechał na prawą stronę. Ja, siedząc w przedostatnim rzędzie, byłem przerażony, że wjeżdżamy w pole. Nie widziałem, że w poprzek jest wybetonowany rów. Z prędkością 100 km/h na godzinę, bez hamowania, uderzyliśmy w ten betonowy bok rowu. Byłem gdzieś w dziurze, przygnieciony przez innego człowieka. On się wydostał i ja wtedy też się wydostałem. Zobaczyłem, że cały autokar jest zmasakrowany, wszyscy są pościskani, wszystkie fotele są praktycznie powyrywane, oprócz ostatniego rzędu. To było przerażające - opowiadał potem w mediach ksiądz Rafał Działak. - Pan Paweł mówił mi, że w pewnym momencie usłyszał coś jakby wystrzał koła. Powiedział: jakby autobus złapał kapcia. Dla mnie to byłoby jakieś wyjaśnienie tego, dlaczego autobus nagle zjechał z prostej drogi - relacjonował duchowny.

W autokarze w momencie wypadku wyrwane zostały wszystkie siedzenia. Telefony, torebki, podręczny bagaż „fruwały” w powietrzu.

Ksiądz zdążył udzielić rozgrzeszenia umierającym, pomagał udzielić pomocy osobom przygniecionym przez boczne drzwi.

- To było przedziwne, bo oni siedzieli w trzecim rzędzie od końca, a przesunęło ich o kilka metrów. Jak to się stało, to jest niepojęte - wspominał.

Inny uczestnik wypadku, Paweł Drozdowski miał złamaną nogę. Przeszedł operację.

- Boli coraz mniej, jestem na środkach przeciwbólowych. Mam również połamane żebra - wyliczał dziennikarce Polsat News. - Pamiętam tylko, że pomyślałem, że kierowca złapał gumę. Słyszałem stuki. Autobus nagle się zatrzymał, a ja wyleciałem. Po chwili obudziłem się i popatrzyłem, co się dzieje. To było niesamowite. Ruszyłem się, wyciągnąłem jedną nogę, ale drugiej nie mogłem. Byłem jakieś trzy metry przed autobusem - mówił.

Jak wspominał, na miejscu pojawiały się kolejno służby drogowe, karetki i straż pożarna. - To było straszne. Człowiek nigdy nie widział czegoś takiego. Przeżyć coś takiego i wylecieć przez szybę... Miałem całą twarz we krwi, było pełno krwi i szkła - wzdychał. - Tam były straszne jęki. Wszyscy przygnieceni przez fotele. Nie wszystkich dało się wyciągnąć, trzeba było rozcinać wrak - dodał.

Przyczyną wypadku było prawdopodobnie zaśniecie lub zasłabnięcie kierowcy, który zginął na miejscu.

W listopadzie 2021 roku na autostradzie Struma w południowo-zachodniej Bułgarii zapalił się autobus. W pożarze zginęło 45 osób - w tym 12 przewożonych dzieci. Pojazdem łącznie podróżowały 53 osoby. Ofiary to w większości turyści, którzy wracali do Skopje z wycieczki do Stambułu. Przyczyny zdarzenia nie są jasne. Służby podejrzewają, że doszło do awarii pojazdu albo błędu kierowcy.

Najtragiczniejsza katastrofa polskiego autokaru miała miejsce we Francji w niedzielę 22 lipca 2007 r. w Vizille. To była pielgrzymka. W wypadku zginęło 26 osób. W tej sprawie prowadzono aż dwa śledztwa. Sprawę badała prokuratura w Grenoble, w Polsce Prokuratura Okręgowa w Szczecinie. W obu przypadkach umorzono postępowania. Uznano, że za wypadek odpowiada kierowca prowadzący autokar, który zginął w katastrofie. Polska prokuratura dodatkowo stwierdziła, że prowadzący pojazd miał krótki staż zawodowy (był zmiennikiem bardziej doświadczonego kierowcy), w związku z czym w krytycznym momencie użył niewłaściwego hamulca. Zamiast włączyć hydrauliczny retarder, skorzystał wyłącznie z hamulca głównego, co spowodowało jego uszkodzenie.

4 lipca 2019 roku autokar wiozący turystów do Włoch miał wypadek w Górnej Austrii. Zginęły w nim dwie osoby, a pięć innych zostało poważnie rannych.

Kilka dni później, 14 lipca autobus jadący do Bułgarii z dziećmi, zmierzającymi na kolonie miał poważny wypadek w pobliżu rumuńskiej miejscowości Deva, ok. 400 km od Bukaresztu. Zginęło w nim sześć osób, w tym pięcioro dzieci.

2003 roku w Egipcie podczas dachowania autokaru zginęło sześciu polskich turystów. Pojazd wracał do Hurghady z wycieczki do Kairu. W 2001 roku jedna osoba zginęła w Bułgarii, w rejonie miasta Kostenec, w wyniku zderzenia autokaru z ciężarówką.

Dwa lata wcześniej na Słowacji, w Nowym Mieście nad Wagiem życie straciła jedna osoba. Autokar zjechał ze skarpy. Jego kierowca chciał w ten sposób uniknąć zderzenia z samochodem osobowym. W czerwcu 2022 roku w Rumunii, w miejscowości Moisei zginął kierowca polskiego autokaru, który wiózł pielgrzymów z Polski. Prowadzony przez niego pojazd wbił się w ścianę domu. Długo by jeszcze można wyliczać wypadki autokarów, z udziałem turystów czy pielgrzymów. Żaden z nich nie spodziewał się tragedii.

Ale też czasami wymarzone wakacje nie przebiegają tak, jakbyśmy chcieli. Czasami zmieniają nasze życie na zawsze. Dlatego zawsze warto dobrze się do nich przygotować, ale wiadomo, że pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Wtedy przydaje się zdrowy rozsądek i zimna krew.

Współpraca: Kazimierz Sikorski

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.