Płać i płacz, czyli o podwyżkach cen biletów w Krakowie
Rozbudowany system park&ride trafi wkrótce do zbioru krakowskich legend, a szybki tramwaj - do słownika oksymoronów.
Moje uczucia też zostały ostatnio urażone - podwyżką cen biletów w Krakowie. Jako wyznawca Kościoła nowoczesnego miasta rzec muszę, że nawet bardzo (choć może nie aż tak, by od razu sięgać po art. 196 KK i jego nader szerokie możliwości interpretacyjne). Szczodry gest prezydenta i radnych, dzięki którym po zmianach - korzystając z meldunkowego przywileju - mogę zaoszczędzić na miesięcznym trzy złote, nie zrekompensowały tych moralnych strat. Nie uczyniłaby również tego, od razu dodam, kwota wyższa. Bo nie o pieniądze tu chodzi, a o strategię rozwoju miasta.
Prezydent Majchrowski odżegnuje się jak może od centralnej polityki i nie chce wikłać samorządu w polską wojnę. Nawet jeśli nie zawsze się to udaje (kuriozalna sprawa z odmową honorowego obywatelstwa dla Agnieszki Radwańskiej), to i tak mu się to chwali. Czasami jednak niebezpiecznie zaczyna przypominać premiera Morawieckiego: jedno deklaruje, a robi coś zupełnie innego.
Bo niby jakim cudem podwyżka cen biletów ma zmniejszyć natężenie samochodowego ruchu w mieście i zachęcić kierowców do korzystania z sieci MPK? Kierowców, którzy na obrzeżach nie mają gdzie zostawić swoich samochodów i sieci połączeń, której rozbudowa od lat nie nadąża za potrzebami? Jak odkorkować - a przynajmniej spróbować to zrobić - miasto, ograniczyć ruch w centrum i uderzyć w smog również od tej strony, skoro nie tworzy się żadnej sensownej zachęty i alternatywy dla posiadaczy aut? Chyba że idea zmiany jest taka, żeby zlikwidować tłok w autobusach i tramwajach, to wtedy pardonsik, ale jednak nie takie chyba były główne założenia polityki transportowej.
Proponowałem tu całkiem niedawno, aby transport publiczny w Krakowie był darmowy od października do marca. To nie populizm, lecz potencjalnie skuteczny sposób działania w okresie permanentnego zanieczyszczenia powietrza. W walce ze smogiem, który można uznać za rodzaj klęski żywiołowej, potrzebne są ekstraordynaryjne środki. Za drogo? Nie stać nas?
Miasto dla mieszkańców to hasło oczywiste, ale co tak naprawdę oznacza? W tym przypadku tyle, że Kraków mógłby podzielić się z nami swoim turystycznym i finansowym sukcesem. Nie po to mieszkańcy ofiarnie znoszą te wszystkie ważne z promocyjnego punktu widzenia Cracovia Maratony, kolarskie wyścigi i inne imprezy masowe, nie po to pozwalamy szczać Anglikom po chodnikach - choć z tego ostatniego bez żalu można zrezygnować - żeby później stać w korkach, dusić się w smogu i jeszcze więcej płacić za bilety.
Na komunikacyjne bolączki miejskie władze mają jedną odpowiedź: podwyżki. Rozbudowany system park&ride trafi zaś wkrótce do zbioru krakowskich legend, szybki tramwaj do słownika oksymoronów, a studium wykonalności metra stanie się atrakcją turystyczną podobną do Sagrady Familii w Barcelonie - wiecznie nieskończone. Ba, przez 20 lat nie doszliśmy nawet do konkluzji, czy w ogóle warto je budować (referendum nie liczę). Logiki w krakowskim planowaniu nie ma za grosz. Jest za to 3 złote za godzinę postoju w strefie i 3,40 za 20 minut w MPK.