Pitaval łódzki: Sąd skazał policjanta za zabójstwo skrzypaczki. Jak doszło do tragedii?
To historia jak z taniego romansu. Jednak wydarzyła się naprawdę. I to w Łodzi. Jej bohaterami byli policjant i skrzypaczka z łódzkiej restauracji. Niestety, ten romans nie zakończył się happy endem...
Bolesław Jankowski uchodził za wzorowego policjanta. Pracował na łódzkim komisariacie nr 5, mieszkał przy ul. 11 Listopada (dziś Legionów). Uchodził za dobrego męża i ojca dwójki dzieci: 8-letniego syna i 5-letniej córki. I pewnie przez lata nic nie zmieniłoby się w jego życiu, gdyby nie poznał pięknej skrzypaczki, Stanisławy Niemierzyńskiej-Małkowskiej. Miała 26 lat i była o dziewięć lat młodsza od Bolesława. Mieszkała przy ul. Nowotargowej.
W lipcu 1930 r. Jankowski wysłał żonę i dzieci na letnisko w okolice Częstochowy. Został sam w Łodzi. Zaczął się stołować w restauracji przy rogu ul. 11 Listopada i Zachodniej. W lokalu na skrzypcach grała Stanisława. Była mężatką, ale od jakiegoś czasu była w separacji. Stanisława od niedawna miała posadę w restauracji. Załatwił ją jej ojciec, który dobrze znał jej właściciela Pańszczyka, a sam pracował jako kelner w znajdującym się po sąsiedzku lokalu „Biały bar”.
Bolesław zakochał się bez pamięci w skrzypaczce. Codziennie odwiedzał restaurację, siadał przy stoliku znajdującym się blisko orkiestry, zamawiał coś do jedzenia i czekał aż Stasia będzie mogła z nim chwilę porozmawiać. Kilka razy odprowadził ją do domu. Dużo rozmawiali, ale policjant nie mówił prawdy o sobie. Ukrył to, że ma żonę i dzieci.
W połowie sierpnia przyszedł do restauracji z bukietem kwiatów, które wręczył Stanisławie. Powiedział, że odprowadzi ją do domu, ale wcześniej zaproponował spacer. Z restauracji wyszli około północy. Poszli do parku helenowskiego, który znajdował się w pobliżu mieszkania skrzypaczki. Dosyć długo spacerowali alejkami, bo około godz. 1.30 rozległy się strzały. Jak podawała ówczesna prasa strzały te usłyszeli spóźnieni przechodnie. Pobiegli w tam i zobaczyli przerażający widok. W kałuży krwi leżała para młodych ludzi, mężczyzna i kobieta. Wezwali pogotowie i policję.
Stasię i Bolka odwiedziono do szpitala. Lekarz stwierdził, że na skutek strzałów skrzypaczka miała uszkodzoną arterię serca i żołądka. Natomiast policjant miał trzy rany postrzałowe głowy, w okolicach skroni i szczęki.
- Czy Bolek żyje? - miała pytać umierająca Stanisława. - Nie należy go karać! Niech zostanie w policji, tak kocha swoją pracę!
Do umierającej córki przyszedł ojciec. Ta zdążyła mu powiedzieć, że siedziała z Jankowskim na ławce w al. Anstadta. I ten chciał, by mu się oddała. Nie chciała o tym słyszeć. Kiedy policjant usłyszał słowo nie, wyciągnął rewolwer. Strzelił najpierw do Stasi, a potem do siebie. Potem przy łożu kobiety pojawił się policjant prowadzący śledztwo w tej sprawie. Niemierzyńska-Małkowska zażądała, by przysiągł, że Bolek nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.
- Strzelał ten, kto leżał na ziemi - mówiła skrzypaczka, która po kilku godzinach umarła.
Posterunkowy Jankowski spędził w szpitalu parę miesięcy. Nawet po wyjściu z niego mógł odżywiać się tylko płynami. Przed sądem odpowiadał w cywilnym ubraniu, a głowę miał obwiązaną bandażami. Przywieziono go z więziennego szpitala, gdzie oczekiwał na proces.
Czytaj o zbrodni sprzed lat. Jak doszło do zabójstwa? Jak brzmiał werdykt sądu?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień