Piotr Pustelnik: Chcę być sprawniejszy, lepszy, niż jestem
Piotr Pustelnik, który jako trzeci polski himalaista, po Jerzym Kukuczce i Krzysztofie Wielickim, zdobył Koronę Himalajów, stoi przed kolejnym wyzwaniem. Chce w 2018 roku zdobyć biegun południowy. - Skończyłem karierę w himalaizmie i wróciłem do dziecięcych marzeń. Może uda mi się w końcu pojechać na Antarktydę - mówi łodzianin
Przed Panem nowe wyzwania, czyli zdobycie bieguna północnego. Skąd ten pomysł?
Ciężko wytłumaczyć. To moje fascynacje z młodości. Dużo czytałem wtedy o polarnikach, bardzo się z nimi identyfikowałem. Kiedy skończyłem karierę w himalaizmie, to wróciłem do swoich dziecięcych marzeń. Powolutku się przyzwyczajam, że może kiedyś uda mi się pojechać na Antarktydę i pójść do bieguna.
Czytał Pan pewnie książki Centkiewiczów?
Zgadła pani. Czytałem o Nansenie, Amundsenie. To są ikony. Dla mnie ikoną jest zwłaszcza Roald Amundsen, norweski badacz polarny. Człowiek bardzo skoncentrowany na swoim zadaniu. Był pierwowzorem polarnika-sportowca. Wszystko chciał robić szybko, sprawnie, bez większych obciążeń. Jest dla mnie guru. Ja nie jestem sportowcem, nie te lata, nie ta wydolność co u Amundsena, ale jeszcze mogę coś zrobić.
Wysokie góry już odeszły w zapomnienie?
Są przeszłością. Wynika to z biologii. Mam 66 lat i jak to się mówi „rumakowanie” się skończyło. Biologia daje o sobie znać. Są takie przypadki, że wspina się jakiś siedemdziesięciolatek. Ale on ma jeszcze coś do zrobienia w górach. Ja w nich zrobiłem wszystko. Nie chcę dłużej ryzykować.
Ta droga na biegun też będzie ekstremalna?
To będzie inne wyzwanie. Bardziej wysiłkowe, inny klimat. Każdy dobry alpinista, z dużym doświadczeniem, poradzi sobie w terenach polarnych. Umiejętności, które są tam potrzebne, ma od dawna.
Kiedy Pan ruszy zdobyć biegun?
Zaplanowałem tę wyprawę na grudzień 2018 roku.
Sam tam Pan pójdzie?
To są bardzo drogie wyjazdy, znacznie droższe niż w najwyższe góry. Tak więc nie mogę zorganizować dużej ekipy, bo musiałbym dla wszystkich znaleźć pieniądze. Jest mało prawdopodobne, bym znalazł tak duży budżet. Myślę, że będzie to maksimum dwuosobowa wyprawa.
To zupełnie inny rodzaj wysiłku niż wspinanie się po najwyższych górach świata?
Jest to taki marsz, zazwyczaj na nartach. Bierze się ze sobą cały niezbędny ekwipunek, a więc namioty, sprzęt, jedzenie. To nie są banalne objętości i ciężary. Trzeba wziąć co najmniej kilogram jedzenia dziennie. Jeśli wyprawa na trwać czterdzieści dni to samo jedzenie będzie ważyć 40 kilogramów. Doliczając namiot, inny sprzęt, to trzeba będzie ciągnąć około 60-80 kilogramów. Nawet bardziej 80 kilo, 60 kilogramów miałem ostatnio na trawersie Grenlandii. Na tym trawersie nie miałem problemów natury zdrowotnej, wydolnościowej. Wydaje mi się, że nie będę ich miał podczas wyprawy na biegun.
Nie żal zostawiać Himalajów?
Nie, pożegnałem się nimi w 2011 roku. Nie są już na mnie złe, że się po nich nie wspinam. Zdobycie Korony Himalajów było postawieniem kropki nad i.
Udowodnił Pan, że chłopak z Łodzi, który w dzieciństwie chorował na serce, może zdobywać najwyższe szczyty...
No właśnie... Co więc mam dalej udowadniać? Pokazać, że w jesieni życia też można to robić? Inni moi koledzy dalej to robią. Ja już nie chcę niczego nikomu udowadniać.
Zostało tylko zdobycie K-2 zimą. No nie kusi?
Nie interesują mnie zimowe wyprawy.
Co Pana zdaniem ciągnie ludzi w wysokie góry?
Mogę powiedzieć, co mnie ciągnie. Dla mnie góry były uosobieniem pewnej wolności, hierarchii wielkości. Góry są wielkie, my mniejsi i musimy się do nich dostosować. Tam panują zupełnie inne reguły niż w cywilizacji, miastach. I estetycznie są przepiękne. Dobrze czułem się w tych wysokich górach.
A adrenalina?
Nie ma z tym nic wspólnego. Nie ciągnie mnie jakakolwiek adrenalina.
Jak reagowała Pana mama, gdy delikatny, chorowity chłopiec zaczął się wspinać?
Nie wiem, czy była przerażona. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Nie zabraniała mi chodzić po górach, pewnie nie była z tego powodu szczęśliwa. Mówię pewnie, bo trzeba by było ją o to zapytać, a jest to niemożliwe.
Teraz wspinają się Pana synowie. Byliście razem na wyprawie?
Oni wspinają się już od wielu lat. Na wspólnej wyprawie byliśmy raz. Było to w Tatrach, w 1996 roku.
Było to duże przeżycie?
Dla rodziców, którzy mają dzieci na tej samej linie, są świadomi wszystkich zagrożeń, nie jest to komfortowa sytuacja. Drugi raz nie wybraliśmy się na wspólną wspinaczkę. Trzy osoby z tej samej rodziny na jednej linie... Bałem się bardzo.
Co Pan czuł, gdy 27 kwietnia 2010 roku postawił nogę na Annapurnie i zdobył Koronę Himalajów?
Nic nie poczułem, bo zależało mi, żeby jak najszybciej zejść. Dojść do bezpiecznego miejsca i zacząć świętować. To jest tak, że gdy człowiek znajduje się na szczycie, ma za sobą dopiero połowę drogi. I to nawet tę gorszą. Chodziło mi głównie o to, by bezpiecznie zejść do bazy. Była ulga, że to wszystko się skończyło. To jest całe wspinanie, gdziekolwiek się to robi. Wszędzie można zginąć.
Stracił Pan w górach wielu kolegów. Czy po śmierci przyjaciela nie bał się Pan iść w góry?
Człowiek się nie boi dlatego, że komuś coś się stało. Strach nie jest uczuciem, które paraliżuje. To forma sygnału ostrzegawczego od organizmu. Bać się trzeba cały czas. Gdy człowiek się nie boi, to robi się bardzo niebezpiecznie, bo nie wie, kiedy jest groźnie. Strach stanowi sygnał ostrzegawczy.
Co sprawia, że w Łodzi jest tak wielu ludzi, którzy wspinają się po górach?
Po tych najwyższych górach oprócz mnie nikt się nie wspinał. Nie ma też ludzi, którzy wchodziliby na siedmiotysięczniki. Krótko mówiąc, byłem epigonem ruchu, który powstał w 1984-1985 roku. Zebrała się wtedy grupa kilkunastu osób, która tak powoli się wykruszała. Zostałem w końcu tylko ja. Gdy mój czas przeszedł, to nie ma naśladowców. Jest tu za to bardzo silne środowisko wspinania skalnego, sportowego. Za sprawą dwóch klubów, które są w Łodzi. Mamy więc wyniki na europejskim, światowym poziomie. Jeśli chodzi o himalaizm, to po mnie została pustynia. Nie ma już nikogo.
Nie szykuje się następca?
Nie słyszałem o tym. Już musiałby zacząć. Przygotowanie do tego, by zostać himalaistą trochę trwa.
Zdobycie Korony Himalajów zajęło Panu 20 lat...
Nie jestem najlepszym przykładem. Robiłem wszystko bardzo ślamazarnie.
Ma Pan satysfakcję, że jest jednym z trzech Polaków, którzy tę koronę zdobyli?
I nie zanosi się na to, by był ktoś czwarty.
Z czego to wynika?
Czasy są inne. Ludziom nie chce się już niczego zbierać. Czas na kolekcje już minął. Ludzie są nastawieni zadaniowo. Wejdą na jedną górę, potem inną.
Na Mount Everest wejdzie dziś prawie każdy...
Jest trochę takim Disneylandem, ale w takie cuda proszę nie wierzyć. Tam każdy może zginąć. Wejść może niewielu. To, że jest tam tysiąc osób i usiłuje wejść na wierzchołek, nie oznacza wcale, że jest łatwiej niż na każdej innej ośmiotysięcznej górze. Broń Boże! Myślę, że przez ten zgiełk, panujący tam rejwach, mnie byłoby tam trudniej wejść. Nie odnalazłbym się w tym wściekłym tłumie ludzi. Ale Mount Everest zdobędą ludzie, którzy mają sprawność fizyczną, potrafią coś zrobić w alpinizmie. Tylko jest ich za dużo. Zrobił się z tego przemysł. To tak jak z wejście na Mont Blanc. Tam też wchodzą setki ludzi, ale wypadków jest wiele. Ludzie myślą, że każdy może zdobyć ten szczyt. I idą. Potem okazuje się, że bez umiejętności góra nie puszcza.
Z czego wynika, że aż tyle osób chce teraz zdobyć Mount Everest?
To najwyższa góra świata, a ludzka próżność nie zna granic.
Czego Panu teraz życzyć?
Zdrowia!
A zdobycia bieguna?
Nie jest to już dla mnie sprawa życia i śmierci. To fajny pomysł, chce go zrealizować. Zdaję sobie jednak sprawę z ograniczeń. Te ograniczenia są ogromne, głównie finansowe. Jeśli nie uda mi się znaleźć sponsorów, to nie pojadę. Tak należy do tego podejść. Nie będę też z tego powodu nadmiernie cierpieć. Będę się starał, szukał, ale życie jest tylko życiem.
Ale trudno się żyje bez wyzwań?
Każdy człowiek powinien mieć wyzwania, bo życie bez nich to wegetacja. Wystarczy popatrzeć na to, co człowieka popędza do tego, by być lepszym, sprawniejszym. Właśnie wyzwania. Gdy ich nie ma, zaczyna się stagnacja, a ta zawsze kończy się źle. Trzeba mieć nawet drobne wyzwanie. To, że mam taki projekt, już mnie uskrzydla. Chcę być sprawniejszy, lepszy, niż jestem.