Piłkarze Odry Opole. Kiedyś idole opolskich kibiców i królowie miasta
W sobotę minęło dokładnie 38 lat od najlepszego chyba w historii meczu piłkarzy Odry Opole. Pokonali oni 29 października 1978 roku w Warszawie zespół Legii 5-3, strzelając w kwadrans cztery gole. Tydzień temu większość bohaterów tamtego meczu spotkała się na stadionie przy ul. Oleskiej.
- Poznajesz mnie? - zwrócił się były bramkarz Andrzej Krupa do obrońcy Józefa Adamca. Ten długo się zastanawiał. Nie poznał. Musieli mu pomóc koledzy. Takich sytuacji na stadionie Odry było kilka.
Rozjechali się po świecie
Nic dziwnego. Pod koniec lat 70. przez Odrę, prowadzoną przez późniejszego trenera polskiej reprezentacji Antoniego Piechniczka, przewinęło się kilkudziesięciu zawodników. Dziś większość z nich mieszka za granicą.
- Byliśmy paczką młodych ludzi, którzy świetnie ze sobą żyli - wspomina były działacz klubowy Mariusz Łańcucki, który zorganizował spotkanie. - Tak się losy potoczyły, że większość zawodników wyjechała z kraju. Jesteśmy już coraz starsi i postanowiłem zorganizować spotkanie.
- Ustaliliśmy, że będziemy się starali spotykać regularnie co roku - mówi czołowy piłkarz „Odry Piechnika” Wiesław Korek, który jako jeden z nielicznych mieszka w Opolu.
- Nie grałem w Odrze długo, ale to był pierwszy mój poważny klub - opisywał Paweł Król, który był wyraźnie wzruszony. On akurat dawno nie był widziany w Opolu. Byli zawodnicy zjeżdżali się do klubu przy okazji różnych jubileuszowych rocznic istnienia Odry. Pokazywali się na meczach. Król pojawił się pierwszy raz po latach.
- Pawła nie widziałem chyba 30 lat - mówi Wiesław Korek. - Jak żeśmy zaczęli wspominać, to nie mogliśmy przestać.
Wspominać rzeczywiście było co. Pod koniec lat 70. piłkarze Odry to byli bohaterowie Opola. Ich mecze oglądały tłumy kibiców nierzadko przekraczające 20 tysięcy. Aż trudno sobie wyobrazić, że tylu mogło się zmieścić na stadionie przy ul. Oleskiej. Przy obecnych wymogach bezpieczeństwa, wydzielonych siedziskach to byłoby niemożliwe. Wówczas ludzie siedzieli choćby na drzewach. Futboliści byli też królami miasta. Biesiadowali choćby w istniejącej do dziś piwiarni „Staromiejskiej” czy restauracji „Europa” na placu Wolności, gdzie obecnie jest restauracja „Manekin”. Zresztą trener Piechniczek regularnie chodził po barach i restauracjach w centrum Opola - sprawdzać, czy są tam jego piłkarze. Kiedy byli, ale w meczach wygrywali - wszystko było w porządku. Kiedy byli w słabszej formie, jak choćby wiosną 1979 roku, kibice nie chcieli im darować, śpiewali złośliwie po kolejnym przegranym meczu pod stadionem piosenkę Marka Grechuty „Hop, szklankę piwa”. Legendy w sportowym środowisku były takie, że choćby bramkarz Józef Młynarczyk wjechał do „Europy” samochodem, a pomocnik Zbigniew Kwaśniewski, stając w obronie kolegów, pobił pięściarzy, którzy przyjechali do Opola na bokserskie mistrzostwa Polski.
- Te legendy są oczywiście przesadzone - tłumaczy znakomity napastnik z tamtych lat Wojciech Tyc. - Byliśmy młodzi, lubiliśmy się zabawić, ale bez przesady. Kilku z nas, jak choćby ja, normalnie studiowaliśmy, a wtedy nie było to takie łatwe dostać się na studia, więc na zbytnie głupoty nie mieliśmy czasu.
Tyc obok Wiesława Korka czy Antoniego Kota jest jednym z niewielu piłkarzy, którzy po grze za granicą wrócili do Opola. Większość z piłkarzy obecnych tydzień temu na spotkaniu mieszka za granicą, głównie w Niemczech, choć Bogdan Harańczyk został we Francji, a Henryk Krawczyk w Luksemburgu.
- Wyjeżdżaliśmy przeważnie pod koniec kariery, w czasach, gdy w Polsce była komuna - tłumaczy Harańczyk. - Na Zachodzie żyło się łatwiej, a po kilku latach spędzonych za granicą decyzja o powrocie była już trudna do podjęcia.
Osiedle świętowało z Klosem
W ten sposób „stracił się” dla polskiej reprezentacji tak wybitny piłkarz jak Miroslav Klose. Jego ojciec, Józef, grał w Odrze i był ulubieńcem opolskich kibiców. Z Opola wyjechał do Francji i robił furorę w klubie Auxerre, który po nim bardzo chętnie zatrudniał Polaków. Wrócił jeszcze na ponad dwa lata do Opola z żoną, córką i małym Mirkiem, ale potem wyjechał do Niemiec. Tam przyszła gwiazda światowych boisk się wychowywała i stawiała pierwsze piłkarskie kroki.
Do legendy przeszło świętowanie urodzin Mirka połączone z pożegnaniem Klosego seniora z kolegami z drużyny. Sąsiadem Klosego w deskowcu na osiedlu Chabrów był wspomniany Harańczyk. Było głośno, radowanie się z powodu narodzin trwało do świtu.
Podczas niedawnej wizyty w Opolu obecni działacze Odry żartobliwie prosili pana Józefa, żeby namówił syna - którego przyjście na świat tak hucznie fetowano na opolskim osiedlu - na powrót do piłki i grę w Odrze. Po tym, jak w czerwcu skończył mu się kontrakt w Lazio Rzym, pozostaje on bez klubu...
- Zobaczę, co da się zrobić - mrugnął okiem Klose senior.
Do opolskiego środowiska piłkarskiego w ostatnich latach docierały informacje o niezbyt dobrym stanie zdrowia pana Józefa, a tymczasem na spotkaniu wyglądał znakomicie.
Wspominano przede wszystkim dobre chwile, ale nie brakowało też gorszych przeżyć. Takie miał Krystian Koźniewski, który zwykle był duszą towarzystwa. Nazywany przez kolegów „Kuziorem” zawodnik, kiedy leczył kontuzję i przebywał na rehabilitacji w Korfantowie, miał na świetlicy w obecności kilkunastu osób powiedzieć „Co on tam pierd...”, słuchając wystąpienia ówczesnego pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka.
- Ktoś „życzliwy” doniósł odpowiednim osobom, że piłkarz Koźniewski prezentuje antysocjalistyczną postawę - opowiada „Kuzior”. - To była nieprawda. Zrobiono ze mnie kozła ofiarnego. Władze urządziły pokazówkę, chcąc udowodnić, że nikt nie może się czuć spokojny, jeśli obrazi władze. W Polsce byłem spalony. Do żadnego klubu nie mogłem trafić, na pracę praktycznie nie miałem szans. Wyjechałem więc do Niemiec.
Chłopaki z Opola i okolicy
Fenomenem ówczesnej drużyny Odry było to, że w większości stanowili ją gracze z województwa. Owszem, było kilku spoza regionu, ale kiedy przychodzili do zespołu, nie byli żadnymi gwiazdami. Tymi stawali się w Opolu.
- W latach 70. na Opolszczyźnie bardzo dobrze szkolono młodzież - wspomina Antoni Piechniczek. - Sukcesy w juniorach miała nie tylko Odra, ale też Metal Kluczbork, Chemik Kędzierzyn czy Unia Racibórz. Do Odry trafiali młodzi zdolni piłkarze z tych klubów, ale też z Nysy, Brzegu, Ozimka, Zawadzkiego. To potem sprawiało, że wśród nich była duża motywacja, by się wybić.
Nie ma też co ukrywać, że dobre wyniki Odry w latach 70. to nie tylko zasługa piłkarzy, trenerów i działaczy. Klub był „oczkiem w głowie” ówczesnego sekretarza wojewódzkiego PZPR Andrzeja Żabińskiego, a on wiele mógł. Jeden telefon z „białego domu” z ulicy Ozimskiej do państwowych przedsiębiorstw w regionie sprawiał, że przelewały one pieniądze. Żabiński z Opola w 1980 roku awansował na sekretarza wojewódzkiego w Katowicach. W następnym sezonie w czerwcu 1981 roku Odra spadła z piłkarskiej ekstraklasy i już nigdy do niej nie wróciła.
- W latach 70. na tle innych klubów w lidze mieliśmy wtedy dobre pieniądze - wspomina Wojciech Tyc, który jest prawdziwą kopalnią anegdot. Jedna z nich dla młodszych kibiców jest dziś w zasadzie niemożliwa do wyobrażenia.
- Wtedy były ogromne problemy z zaopatrzeniem - wspomina. - Zbliżały się święta, a mięsa w sklepach nie można było dostać. Nasze żony złe, więc powiedzieliśmy w klubie, że przydałoby się coś z tym zrobić. Dowieziono więc do klubu jakieś świniaki i w klubowej świetlicy dzieliliśmy to mięso.
- My bardzo lubiliśmy przebywać w swoim towarzystwie - zaznacza Zbigniew Gano. - Spotykaliśmy się razem z żonami czy dziewczynami. Nieporozumienia, jak to zwykle jest w dużej grupie, zawsze się jakieś zdarzały, ale nie były one duże. Była u nas w zespole znakomita atmosfera, a ona jest zawsze podstawą do osiągania dobrych wyników. My takie mieliśmy. Na nie składało się wiele czynników, ale jestem pewien, że bez tej atmosfery tych wyników by nie było. Nawet teraz, jak się spotykamy w różnych okolicznościach, to po prostu cieszymy się sobą.
Spotkanie zorganizowane w sobotę 22 października było oddolną inicjatywą samych byłych piłkarzy i działaczy. Są osoby, które to „nakręcają” i są pomostem łączącym różne pokolenia ludzi Odry. To choćby wspomniany Mariusz Łańcucki, pozostający w dobrej komitywie z byłymi piłkarzami, czy mieszkający w Niemczech były szef kibiców opolskiego klubu Zbigniew „Franz” Janik, którego też nie mogło zabraknąć w Opolu.
- Dla mnie zawodnicy Odry z lat 70. to byli moi idole, a potem stali się też moimi kolegami - wyjaśnia Janik. - Nie mogłem sobie odmówić przyjazdu do Opola na to spotkanie, żeby znów móc pobyć w ich towarzystwie. Na co dzień też kontaktujemy się telefonicznie czy przez Facebooka.
- Spotkać się z moimi byłymi piłkarzami z Odry czy trenerem Józkiem Zwierzyną, który był moim wspaniałym druhem i pomagał mi w pracy w Odrze, to zawsze jest dla mnie wielka przyjemność - mówi trener Piechniczek. - Zespół, który mieliśmy wtedy w Opolu, był bardzo charakterny, ale też nie brakowało w nim świetnych piłkarzy. Sam powoływałem kilku do reprezentacji, kiedy potem zostałem jej trenerem. Zawsze podkreślam, że to w Odrze tak naprawdę zaczęła się moja poważna kariera trenerska i bardzo dużo jej zawdzięczam.
Tłuste lata i przegrana szansa
W 1977 roku Odra po zwycięstwie w Częstochowie w finale 3-1 z Widzewem Łódź zdobyła Puchar Ligi i awansowała do rozgrywek Pucharu UEFA. Tam spotkała się w pierwszej rundzie z klubem FC Magdeburg z byłego NRD, który wtedy był niezwykle mocny. U siebie przegrała 1-2, a na wyjeździe zremisowała 1-1 i odpadła z rozgrywek.
Jesienią 1978 roku Odra była w znakomitej dyspozycji i została mistrzem jesieni. Pojawiła się realna szansa na mistrzostwo Polski. Byłby to niesamowity sukces, bo wcześniej w historii opolski zespół najwyżej był na 3. miejscu w 1964 roku. Niestety na wiosnę opolanie grali słabiej i ostatecznie rozgrywki ukończyli na 5. pozycji. W kolejnym sezonie zajęli 6. lokatę, a w następnym, 1980/81 - ostatnie, 16. miejsce i spadli z ekstraklasy, nigdy już do niej później nie wracając. Ogółem w historii w krajowej elicie Odra grała przez 22 lata.
CZYTAJ Strażnik historii Odry Opole