Piłkarz, przedsiębiorca i projektant, czyli Hernani, Brazylijczyk i Polak
Rozegrał 220 meczów w Górniku, Koronie i Pogoni. Przed dwoma laty zawiesił już buty na kołku, ale dał się namówić na grę w lidze okręgowej w Kalwariance Kalwaria Zebrzydowska
Spodziewałem się, że poziom będzie wyższy - mówi Hernani. - Ale młodzi zawodnicy mają podstawowe kłopoty z przyjęciem piłki. Uważam, że za mało trenują, bo tylko 2-3 razy w tygodniu. Byliśmy umówieni do końca sezonu. Nie wiem, co będzie dalej...
Do Polski trafił za sprawą Marka Koźmińskiego, dzisiaj wiceprezesa PZPN. Żonę poznał w 2004 roku. Grał w Zabrzu, a bywał w afrykańskiej restauracji w hotelu „Fortuna” w Krakowie. Przyszła żona pracowała tam jako kelnerka.
Ślub wzięli w 2010 roku w Polsce, rok później powtórzyli go w Brazylii.
- Cywilny był w Polsce, kościelny, przy temperaturze 37 stopni Celsjusza w grudniu, w Brazylii - opowiada Hernani. - U nas wesele przebiega inaczej, nie trwa to tak długo jak w Polsce. Jest kolacja i impreza. My mieliśmy wynajęty Aquapark dla stu osób. Wszystko odbywało się w mieście Antonio Carlos, na południu Brazylii, blisko Oceanu Atlantyckiego.
6-letni syn poszedł w ślady ojca i trenuje piłkę nożną. W akademii, gdzie Hernani jest trenerem.
- Bardzo lubię pracować z dziećmi - mówi były zawodnik ekstraklasy. - Miałem kłopot z tym, co będzie, jak zobaczą czarno-skórego. Teraz jednak mówią mi: „wujek”.
Prawdziwy Polak
Hernani nie wyobraża sobie już życia poza Polską. Ma zamiar osiąść tu na stałe. Szuka z żoną fajnego miejsca na budowę domu, a na razie mieszka wraz z teściami. Ma też mieszkanie w Krakowie, ale woli większy spokój, za miastem.
Świetnie mówi po polsku, w końcu jest w naszym kraju już 13 lat.
- Lubię dużo czytać - mówi. - W ogóle lubię się uczyć języków. W Zabrzu mieliśmy zajęcia z polskiego, ale to nic nie dało. Najwięcej nauczyłem się od dzieci, na ulicy. Bardziej to było dla mnie zrozumiałe. Czytałem słowniki, oglądałem bajki. Zacząłem przeglądać gazety. Polski język jest bardzo trudny, ale po pół roku już łapałem podstawy. I już sam zarejestrowałem samochód!
Hernani znalazł sobie ciekawe zajęcia po zakończeniu kariery w ekstraklasie. Pracuje jako dyrektor firmy, która sprowadza piłkarzy na testy. Siedzibę ma w Dzierżoniowie, a przyciąga zawodników z Brazylii, Korei Południowej.
Brazylijczyk, który od 6 lat ma też polskie obywatelstwo, jest znany kibicom futbolu w naszym kraju. Po 1,5 sezonu w Zabrzu przez 6,5 roku grał w Kielcach. Potem przez 3 lata w Szczecinie. - W 2011, gdy kończył mi się kontrakt z Koroną, podjąłem decyzję, że chcę zostać w Polsce. Mam wiele zajęć. Prowadzę sklep sportowy, jestem trenerem, pełnię funkcję dyrektora, przyszłość wiążę ze sportem.
Niedoszły reprezentant
Gdy jeszcze nie miał polskiego obywatelstwa, za kadencji Pawła Janasa, pojawił się temat jego gry w reprezentacji Polski.
- Było blisko, ale był problem z moim stosunkiem do służby wojskowej - opowiada. - Nie miałem dokumentu o uregulowanej służbie wojskowej i to było przyczyną tego, że nie mogłem starać się o obywatelstwo. Po latach pomógł mi Czarek Kucharski.
Miał dość poświęceń
Mógłby jeszcze grać w piłkę na wysokim poziomie, ale dwa lata temu coś się w nim wypaliło. Gdy był w Szczecinie, pomagał bratu, siostrze, którzy zostali w ojczyźnie. Życie nie odpłaciło mu za dobre serce. - Jak się jest daleko, to się nie pilnuje wielu spraw, zacząłem mieć problemy z bratem - mówi z goryczą w głosie. - Wtedy zrozumiałem, że po co się męczyć i pomagać, jak ta osoba cię oszuka. Miałem dość wszystkiego. Brat nie szanował tego, co dostawał. To mnie zniechęciło. Zerwałem kontakty, zmieniłem telefon, odciąłem się.
Propozycji nie brakowało, na powrót do gry namawiała go Korona. Finansowo była to atrakcyjna propozycja.
- Powiedziałem, że nie chodzi o kasę - mówi Hernani. - Mam szacunek dla klubu, kibiców. Bardzo mnie chcieli, ale uznałem, że temat jest zamknięty. W Kielcach zmienił się trener, miał inny sposób widzenia piłki. Leszek Ojrzyński to bardzo dobra osoba, ale sposób, w jaki prowadził treningi, mi nie odpowiadał. U niego gra była na pograniczu faulu. Mam szacunek do rywala, po drugiej stronie też jest człowiek, nie chcę nikomu robić krzywdy.
Trudne początki
Początki w Kielcach nie były dobre dla Hernaniego. Spotkał się z incydentami rasistowskimi.
- Jak przyjechałem na parking pod klub, by podpisać umowę, dostałem telefon od żony, która powiedziała, że ktoś ostrzegał, bym nie podpisywał kontraktu - wspomina. - Powiedziałem sobie: będzie, co będzie! Podczas meczu z Cracovią niektórzy zaczęli na mnie krzyczeć, ale to mnie nie zniechęciło, byłem jednym z najlepszych na boisku, trafiłem do jedenastki kolejki. Kibice, którzy byli przeciwko mnie, przekonali się, że nie warto. Reszta ich zagłuszyła. Potem nie miałem już problemów. Gdyby było inaczej, nie spędziłbym tam 6,5 roku. Z czasem miałem propozycję nawet z Legii. Jagiellonia, Lech też się o mnie pytały. Nie chciałem się jednak ruszać z Kielc.
Potrafi wymyślić dom
Hernani wymyka się z opisu tuzinkowego piłkarza. To postać interesująca, człowiek o wielu talentach.
- Zaprojektowałem dom dla rodziców w moim rodzinnym mieście - opowiada. - Dużo czytałem fachowych książek, a choć nie skończyłem architektury, zawsze miałem do tego dryg. Mogę powiedzieć, że projektowanie to moje hobby. Mojej cioci też wyrysowałem dom. Udało się. Podpatruję pewne rozwiązania u innych i potem wdrażam. Swój przyszły dom mam już w głowie. Taka wyobraźnia pomagała mi grać w piłkę. Przydawała się też przy podpisywaniu kontraktów. Prezes coś proponował, ja miałem różne scenariusze, warianty.
Chciał go West Ham
Był na testach w West Hamie United. Nie udało mu się zakotwiczyć w Anglii.
- Do dzisiaj nie wiem, dlaczego tak się stało - opowiada zawodnik. - Powiedziano mi, że nie podpiszemy kontraktu ze względu na sprawy pozaboiskowe. Byłem zdziwiony. Nie piję, nie imprezuję. Wróciłem do Polski i nadal nie było żadnej informacji. W West Ham grał Portugalczyk Luis Boa Morte. Zadzwoniłem do niego, by wypytał się, co i jak. Powiedział mi: słuchaj 1,5 mln funtów za ciebie to za dużo! A na faksie z Korony była kwota 500 tys. funtów... Od tej pory unikam menedżerów.
Nadzieja w synu
Na mecze nie chodzi, ogląda je w telewizji. - Poziom polskiej ekstraklasy obniżył się - ocenia.
Jest zadowolony z życia. Oddaje się swojej pasji. - Cieszy mnie praca z dziećmi - mówi. - Najlepiej pracować z grupą 6-10- latków, bo jeszcze słuchają człowieka. Syn jest pełen zapału. Ma 6 lat, a już widać, że ma dobrą technikę. Czy skorzysta na tym jakiś polski klub? Raczej nie, Erick wyjedzie za granicę...