Pieniądze dają szczęście? Tak, ale nie bogatym [DANE, INTERAKTYWNA MAPA]
Pieniądze szczęścia nie dają, ale każdy chce to sprawdzić osobiście - zauważył przed laty Stefan Kisielewski i mimo upływu czasu słowa te nie straciły nic na swej aktualności. Ba, po roku 1989 pewnie nawet zyskały, bo zdecydowanie poszerzyło się spektrum możliwości jakie daje nam solidnie wypchany portfel. Dziś możemy kupić wszystko - od najnowszego smartfona po prywatny odrzutowiec - i zrobić niemalże wszystko (łącznie z wykupieniem wycieczki w kosmos) o ile tylko dysponujemy odpowiednią ilością gotówki. I to paradoksalnie sprawia, że wcale nie jesteśmy bardziej zadowoleni z naszych możliwości niż w czasach, gdy pisał Stefan Kisielewski, na drogach królowały syrenki, a na zwykły domowy telefon trzeba było czekać całymi latami.
- Dziś jest więcej rzeczy, które możemy sobie kupić niż pieniędzy, które mamy. W związku z tym, mimo że jesteśmy bardziej zamożni, to wcale nie musimy być bardziej z tego zadowoleni - tłumaczy prof. Agata Gąsiorowska, psycholog ekonomiczny ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu, która badała wzajemne zależności między posiadanymi pieniędzmi, a deklarowanym poziomem szczęścia u ich posiadaczy.
Polacy już nie wiążą szczęścia z pieniędzmi. Są na to zbyt bogaci
Jaki wnioski płyną z tych badań? Po pierwsze takie, że istnieją kraje, gdzie można się doszukać jakiś związków między poziomem dochodów, a poczuciem szczęścia mieszkańców, ale są też takie, gdzie obie te sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego.
- Do tej pierwszej grupy należą przede wszystkim te kraje, które są stosunkowo biedne i dopiero się rozwijają. Jeśli natomiast spojrzymy na kraje Europy Zachodniej, Stany Zjednoczone i ogólnie na te społeczeństwa, które są bogatsze, to tam już ten związek szczęścia i pieniędzy zanika - mówi prof. Gąsiorowska. Od razu też podsuwa wyjaśnienie tej zagadki.
- Gdy jesteśmy naprawdę biedni, wtedy wzrost naszego dochodu polepsza naszą sytuację życiową, a gdy nasze podstawowe potrzeby życiowe są lepiej zaspokojone nie musimy się już o to martwić i przez to stajemy się bardziej szczęśliwi. Natomiast jeśli większość naszych podstawowych potrzeb mamy już zaspokojonych, to fakt czy będziemy mieli mniej, czy więcej pieniędzy nie zmienia aż tak bardzo naszej sytuacji życiowej i w związku z tym nie przekłada się na poczucie szczęścia - wyjaśnia prof. Gąsiorowska.
Gdzie na tej skali znajdują się Polacy? I tu zaskoczenie. Zdaniem naukowców przekroczyliśmy już magiczną barierę dzielących tych "na dorobku" od tych, którzy już się dorobili i generalnie w coraz mniejszym stopniu wiążemy poczucie szczęścia z zasobnością portfeli. Słowo "generalnie" nie oznacza rzecz jasna, że dotyczy to wszystkich. Są tacy, którzy uważają, że jedynie odpowiednio wypchany portfel zapewni im szczęście.
Najedź kursorem i sprawdź dane na mapie
Im więcej mamy, tym więcej chcemy. I tak w kółko
Tyle tylko - i to jest właśnie druga konkluzja płynąca z analiz psychologów - owo poczucie szczęścia nie jest wprost proporcjonalne do tempa zwiększania się dochodów. Innymi słowy, to nie działa w ten sposób, że jeśli z dnia na dzień szef podniesie nam o 100 procent wypłatę, to automatycznie staniemy się dwa razy szczęśliwsi. Naukowcy dokładnie przeanalizowali ten wątek, pytając o to zarówno osoby ubogie, te o średnich dochodach, jak też krezusów dosłownie "śpiących na forsie". Wszyscy oni mieli za zadanie określić aktualny swój poziom szczęścia na 10-stopniowej skali, a następnie wskazać jak ewentualny wzrost dochodów przełożył by się na ich poczucie zadowolenia.
- I wszyscy deklarowali, że musieliby zarabiać dwa razy więcej pieniędzy, żeby podnieść swój poziom szczęścia o jeden punkt - wyjaśnia prof. Gąsiorowska.
A zatem pieniądze mogą w jakiejś mierze dać szczęście tyle tylko, że trzeba się na to nieźle naharować (owszem, można też trafić "szóstkę" w Totka, ale nawet w takim przypadku - co wykazały odpowiednie badania - wzrost poczucia szczęścia jest bardzo krótkotrwały). Pytanie, czy warto? Bo przecież można przewrotnie zapytać: skoro dla dwukrotnego wzrostu zarobków (czytaj: niewielkiego wzrostu poczucia szczęścia) trzeba dwa razy więcej czasu spędzać w pracy, to gdzie tu zysk? Już sama tylko chłodna matematyczna kalkulacja wskazuje na słabe strony takiego rozumowania. Poza tym jest jedno zagrożenie: wraz ze wzrostem naszych dochodów rosną nasze aspiracje.
- Wpadamy w coś, co nazywamy kieratem hedonistycznym. Im więcej zarabiamy i wydajemy, tym więcej potrzebujemy, żeby być czuć się jeszcze lepiej. To jak z kupowaniem nowego samochodu. Długo na niego odkładamy i bardzo się cieszymy na myśl o jego zakupie. Wydaje się nam, że będziemy bardzo szczęśliwi kiedy już go będziemy mieli. Kiedy jednak już go mamy, to poziom szczęścia specjalnie nam nie wzrasta. Przestaje się już nam wydawać taki niesamowity. I wówczas większość ludzi wpada na pomysł, żeby aby jednak zwiększyć poziom tego szczęścia, trzeba wymyślić sobie następną nową rzecz, do której będziemy dążyć, by przydała nam tego szczęścia. A potem następnej i jeszcze następnej - mówi prof. Gąsiorowska.
Krezus nie musi być niewolnikiem pieniądze, ale biedak owszem
Na koniec wreszcie czas zadać sobie fundamentalne pytanie: po co nam w ogóle są pieniądze? Nie, nie pytamy o to ich najbardziej elementarne zastosowanie. Wiemy, że trzeba zapłacić czynsz, media, zatankować samochód, coś zjeść i kupić jakiś nowy ciuch. Pytamy co dalej? Co jeżeli zapewniliśmy sobie już życie na godnym poziomie i ciągle nam mało?
- Są osoby, które uważają, że pieniądze dają siłę, władzę, prestiż i zabezpieczenie przed niepokojem związanym z wątpliwościami w rodzaju "kim ja jestem i jakie znaczenie ma moje życie"? - wskazuje prof. Gąsiorowska. Jak dodaje to, do jakiego stopnia ludzie upatrują w pieniądzach źródło władzy, statusu, czy prestiżu zależy od ich cech osobowości.
- Jeżeli jesteśmy osobami, które mają niską samoocenę, są lękliwe, mają przekonanie o tym, że to nie one sterują swoim życiem, a zatem nie potrafią się dobrze odnaleźć same ze sobą i w świecie w którym żyją, to wówczas potrzebujemy różnego rodzaju protez, które umocnią nasze funkcjonowanie. A posiadanie rzeczy materialnych i pieniądze są taką bardzo widoczną protezą. W związku z tym, takie osoby bardzo łatwo wpadają w pułapki materializmu i nadmiernego pożądania pieniędzy - tłumaczy prof. Gąsiorowska, choć podkreśla, że czym innym jest posiadanie, a czym innym przywiązanie do pieniędzy i dobrze by było nie mylić tych dwóch pojęć. Nawet największy krezus nie musi być niewolnikiem mamony i na odwrót - uzależniony od niej może być ktoś o wcale niewysokich dochodach. Tymczasem najlepszym mechanizmem, najsilniej wspierającym nas w funkcjonowaniu i który daje nam najwięcej pozytywnych skutków jest wsparcie społeczne.
- Jeżeli mamy wsparcie społeczne i jeżeli jesteśmy w stanie nawet w okresie zwątpienia uzyskać wsparcie ze strony innych, emocjonalnie bliskich nam ludzi, to jest mało prawdopodobne, że będziemy potrzebowali tych sztucznych protez jak konsumpcja, czy pieniądz - komentuje prof. Gąsiorowska.
Przeciętna pensja w naszym regionie przekroczyło w ubiegłym roku 4188 zł. Na wyższe wynagrodzenia mogli liczyć tylko mieszkańcy Mazowsza. Tak przynajmniej wynika z danych, jakie posiada Urząd Statystyczny. Na pensje powyżej 4 tys. zł. brutto można było jeszcze liczyć na Dolnym Śląsku i w woj. pomorskim. N drugim krańcu stawki znalazło się Podkarpacie, gdzie wynagrodzenia nie przekroczyły 3500 zł. brutto.
W ramach naszego regionu najwyższe średnie pensje są w... Jastrzębiu. W roku 2013 średnia dla tego miasta wyniosła niemal 6400 zł brutto. Katowice znalazły się dopiero na drugim miejscu (5270 zł). Trzecie było Jaworzno (ponad 4700 zł).
Zobacz mapę przedstawiającą przeciętne miesięczne wynagrodzenie w Polsce w 2013 roku w złotówkach