Małgorzata Oberlan

Piekło w niemieckich zakładach mięsnych. Polacy Polakom

Piekło w niemieckich zakładach mięsnych. Polacy Polakom
Małgorzata Oberlan

To międzynarodowy, podpity obóz pracy, w którym orżną cię twoi rodacy - ostrzegają ci, którzy uciekli z zakładów mięsnych na południu Niemiec. Ale sami przyznają, że najwięcej piją tu Polacy. Tuż przed robotą też...

Ogłoszenie Paweł przeczytał w łódzkiej gazecie. Potem dopiero dowiedział się, że od kilku lat podobne anonse rekruterzy zamieszczają w całym kraju. Obiecują prawdziwy raj.

Kolejny uciekinier

„Bez kwalifikacji. Bez doświadczenia. Znajomość języka nie jest wymagana. Praca w zakładach mięsnych w Niemczech. Ponad 1,3 tysiąca euro netto miesięcznie. Zakwaterowanie”.

- Kuszące - stwierdził wtedy 30-letni Paweł. Szybko przeliczył, że miesięcznie wychodzi jakieś 6 tysięcy zł na rękę. W Łodzi na produkcji nigdy by tyle nie zarobił.

Dziś Paweł siedzi przed telewizorem w wynajętym mieszkaniu w Łodzi. Odbywa 14-dniową kwarantannę w związku z pandemią karonawirusową. 28 marca, w sobotę, przyjechał busem do Polski.

- Myślałem, że chory i bez pieniędzy będę tam tkwił do lata. Grożąc doniesieniami do różnych służb, udało mi się wyszarpać część zapracowanych euro i wrócić. Wiem, że kolejni też rzucili wypowiedzenia, ale nie mogą doczekać się pieniędzy - mówi.

Dodajmy, że to już kolejny „uciekinier” z tych samych zakładów mięsnych na południu Niemiec, o którym piszemy. W 2014 r. relacjonowaliśmy dramatyczną historię torunianki, która z tego samego miejsca dosłownie uciekła, najpierw chroniąc się na komisariacie policji. Od podobnych opowieści gęsto w internecie. „Piekło” - piszą Polacy. Dodając, że gotują je sami rodacy.

Bez wypłaty, na lichwie, z karą

Prześledźmy krok po kroku, co spotyka rekrutowanych „do mięsa” śmiałków. Umowę podpisują nie z szeregowym polskim rekruterem, lecz z agencją pośrednictwa pracy w Niemczech. Pracują w niej także Polacy. To agencja „wypożycza” ludzi mięsnej fabryce.

- Przyjechałem do Niemiec 3 stycznia. Nazajutrz skierowano mnie na szkolenie BHP. Teraz odjęto mi za nie 40 euro, o czym nie było mowy w umowie. 1 lutego już stanąłem przy taśmie produkcyjnej - relacjonuje Paweł.

Do 18 marca, gdy Paweł pierwszy raz (jeszcze z Niemiec) skontaktował się z naszą redakcją, nie otrzymał nawet pół euro wypłaty.

- Nikt cię o tym nie uprzedza (nie zawiera tej informacji umowa), że pierwszą pensję dostaniesz dopiero po 2 miesiącach. Tymczasem wielu ludzi przyjeżdża tak, jak ja: z zapasem jedzenia z ojczyzny i kilkudziesięcioma euro na pieczywo. Bo po prostu tyle mają - mówi Paweł.

Na takich żółtodziobów tylko czeka jeden z polskich brygadzistów i jego żona. Udzielają rodakom pożyczek „do pierwszej wypłaty”, na iście lichwiarski procent. Pożyczasz 100 euro, oddajesz 130.

- Jest też wiele ukrytych opłat i rozbudowany system kar finansowych, o których dowiadujesz się dopiero na miejscu - podkreśla łodzianin.

Pranie ubrań roboczych: 48 euro. Szkolenie BHP: 30 euro. „Opłata” za wypowiedzenie umowy o pracę przed upływem pół roku: 100 euro. Kara za nieusprawiedliwione opuszczenie jednego dnia pracy: 100 euro. Kaucja za zgubienie karty magnetycznej: 100 euro. Kaucja za zgubienie kluczyka do szafki roboczej: 100 euro. Długo można by jeszcze wymieniać...

Pod koniec lutego Paweł się rozchorował. - Co tu kryć... Chodziłem po prostu głodny. Czekałem na przelew z Polski. Poszedłem do lekarza, ale nie miałem pieniędzy, aby wykupić recepty - zwierza się mężczyzna.

Polski „kapo” ze złego snu

Są ludzie, którzy w tych mięsnych zakładach czują się wyśmienicie. To Polacy na stanowiskach brygadzistów czy kierowników, którzy poznali (i współtworzyli) mechanizmy rządzące tym światem.

- Krzyczą, bluzgają, wyżywają się na innych Polakach, którzy są zwykłymi pracownikami. Chętnie wlepiają kary. Długo by opowiadać, czego doświadczyłem, co widziałem i słyszałem. Gdy chory dogorywałem w łóżku, jeszcze na L4, usłyszałem, że mam wracać do pracy albo wypie...ć do Polski - wspomina Paweł.

„Kapo” - tak się o nich mówi w zakładach. O niemieckich przełożonych i pracodawcy generalnie złych słów się nie słyszy. „Nigdy ze strony Niemca nie spotkało mnie tam nic złego, niemiłego” - powtarza łodzianin. Trudno jednak uwierzyć, by od lat przełożeni nie mieli świadomości tego, w jaki sposób trzyma się w ryzych ich zespół roboczy.

Tryb pracy: zimno, sterylnie

Mięsne zakłady na południu Niemiec to czterokondygnacyjna budowla. Na jednym poziomie mięso się rozbiera, na innym pakuje, na kolejnym magazynuje. Finalnym produktem jest m.in. porcjowana wieprzowina i wołowina na plastikowych tackach - trafiają do kilku sieci handlowych.

- To takie mięso idealne na grilla - objaśnia Paweł. - Z tym grillem to zresztą jeszcze inna jest historia. Dopiero na miejscu dowiadujesz się, że w sezonie grillowym, który Niemcy oznaczyli na czas od marca do października, nie wolno w ogóle brać urlopu. Dla wielu to przykra niespodzianka.

Łodzianin pracował przy pakowaniu wieprzowiny. Poranną zmianę zaczynał o godzinie 5.30. Wstawał przed 4.00 rano, bo trzeba było kilka kilometrów do niej dojechać. - W zakładzie pracuje 700 osób. Temperatura maksymalna w wielkich halach to 1 stopień C - opowiada Paweł.

W marcu, gdy Europa cierpiała już z powodu koronawirusa, w trybie pracy nic się nie zmieniło. Trzeba jednak przyznać, że zawsze jest on sterylny. Każdy pracownik ma jednorazowy czepek z maseczką, rękawiczki. Po każdej przerwie w pracy zakłada nowy zestaw.

- Niesterylnie to jest na kwaterze - komentuje Paweł.

Różne nacje i alkohol

W 2014 roku wspomniana torunianka opisała nam, jak wygląda mieszkanie w robotniczym hotelu. Mówiła o pijaństwie, narkotykach, kradzieżach, burdach, podchodach obcokrajowców do Polek.

- Nic się nie zmieniło - twierdzi Paweł. - W zakładach pracują Polacy, Rumuni (ich jest najwięcej), Ukraińcy, Rosjanie i Serbowie. Wszyscy piją, ale Polacy najwięcej. Whisky, wódkę, piwo, wszystko. Nie piję, więc nieraz woziłem rano „kolegów” do pracy samochodem. Musiałem, choć nie mam prawa jazdy - przyznaje.

Pośrednik: to nieprawda!

26 marca uzyskaliśmy stanowisko pośrednika pracy z Niemiec. Zapewnia, że wersja przedstawiana przez Pawła jest nieprawdziwa. Dlaczego?
Wypłaty są co miesiąc, zawsze 25. dnia miesiąca. Wiadomo o tym już od etapu rekrutacji.

Nie ma ubliżania ze strony brygadzistów. „Czasem musi podnieść głos, aby być słyszany na hali” - czytamy.

Kary finansowe? Owszem, są. „Nie tolerujemy alkoholu, celowego niszczenia mienia zakładu, nieusprawiedliwionych absencji, kradzieży. (...) Karami są najpierw nagany. Potem są kary finansowe aż do zwolnienia włącznie”.

Zła atmosfera w pracy? „Nieprawda. Mamy grupę pracowników, która pracuje u nas od lat. Niektórzy ściągnęli do nas swoich małżonków, partnerów, a rodzice syna”.

Koronawirus? „Do woli można zmieniać maseczki, rękawiczki, czepki. Przed wejściem na produkcję jest śluza, gdzie każdy pracownik przechodzi dezynfekcję”.

Nazwa zakładu, pośrednika? Niech nas ręka boska broni podawać!

„Złamanie tego zakazu będzie podciągnięte pod złamanie przepisów prawa niemieckiego i unijnego. Z poważaniem.(...)”.

Małgorzata Oberlan

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.