Paweł Ukielski: Brukselski Dom Historii to czysty neomarksizm
Niedawno otwarty Dom Historii Europejskiej w Brukseli to miejsce silnie zideologizowane, tylko ubrane w szaty ekspozycji historycznej. Zachód ciągle myśli: „komunizm tak, wypaczenia nie” - mówi Paweł Ukielski, historyk, w rozmowie z Agatonem Kozińskim.
W Domu Historii Europejskiej w Brukseli jest piękny pomnik Józefa Piłsudskiego. Widział Pan?
Dłuta Xawerego Dunikowskiego z 1939 r. Rzeczywiście piękny. Ale tego Domu Historii nie należy oceniać poprzez pojedyncze elementy. Nie warto spychać dyskusji o tej ekspozycji do tego, co tam jest, a czego nie ma.
Jest pistolet Walther, ulubiona broń Jamesa Bonda - ale w Domu jest egzemplarz, z którego zastrzelono księcia Ferdynanda w Sarajewie w 1914 r.
Bardzo ciekawy eksponat. W ogóle część poświęcona I wojnie światowej jest najciekawszym i najlepiej przygotowanym fragmentem całej ekspozycji.
Mnie uderzył kolonializm - mało jest w tej ekspozycji o XIX w., ale akurat on jest wybity bardzo mocno.
Jednocześnie pokazany bardzo płytko. Odbieram to jako element procesu, który w Polsce określamy mianem pedagogiki wstydu.
U nas tak się określa działania, które mają wpędzać Polaków w poczucie narodowego wstydu za przeszłość.
Teraz obserwujemy ten mechanizm przeniesiony na poziom europejski. W tej ekspozycji położony jest bardzo silny akcent na to, za co Europejczycy powinni się wstydzić - ale nie ma prawie nic o tym, z czego powinni być dumni.
O rewolucji przemysłowej więcej się mówi w kontekście wyzysku robotników, a nie nowych możliwości, jakie stworzył wynalazek maszyny parowej.
Twórcy muzeum najlepiej czuli sposób opowieści poprzez kulturę materialną, społeczną. Zimna wojna jest opowiedziana głównie poprzez konsumeryzm. Pomysł dość ekstrawagancki. Ale naprawdę nie takie szczegóły są w tym wszystkim istotne.
A co?
Ta ekspozycja jest zła. Jestem wobec niej bardzo krytyczny. I to nie dlatego, że zdarzają się tam błędy formalne - jak chociażby informacja, że chrześcijaństwo pojawiło się w Europie w Średniowieczu. Swoją krytykę opieram na oglądzie całości.
Co z nim nie tak?
Takie wystawy jak ta - narracyjne - oddziałują jako całość poprzez budowanie konkretnej opowieści.
Ja tę opowieść zrozumiałem w sposób prosty: Europa wcześniej była zła, ale pojawiła się Unia Europejska i wszystko stało się dobre.
Ja tak tego nie odczytuję. Bo żeby choć był jasny przekaz, że jesteśmy dumni z Unii, wartości, jakie za nią stoją, i chcemy się tym chwalić przed światem, to już byłoby coś. Ale nigdzie nie ma żadnego akcentu na triumf wartości europejskich. Nawet koniec zimnej wojny nie jest momentem, w którym pokazuje się zwycięstwo tych wartości nad totalitaryzmem.
Bo UE na wystawie nie ma. Jest opowieść o brutalnej, mrocznej historii Europy - a na samym końcu słychać optymistyczną „Odę do radości”. To jedyna chwila, gdy pojawia się Unia - ale kontrast między opowieścią o naszym kontynencie i unijnym hymnem wręcz uderza.
Brakuje pokazania procesu budowy tożsamości europejskiej, kształtowania się wartości leżących u fundamentu Unii. W tym sensie nawet II wojna światowa nie jest dobrze opowiedziana - przecież bez tego potwornego konfliktu UE by nie było. Na wystawie nic o tym nie ma.
Jednak jest zaszyta teza o tym, że póki w Europie górę brały egoizmy narodowe, to lała się krew - ale gdy wszystkie przyjęły „Odę do radości” jako swój hymn, sytuacja się uspokoiła.
Ale nie jest to narracja świadomie budowana od samego początku wystawy. To jedynie jeden akcent na jej samym końcu. Ale nawet jeśli przyjąć, że celem Domu Historii jest budowanie dumy z Unii, to moim zdaniem to się nie udało.
Czego zabrakło?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień