Pan Miecio żył, bo żył. Pił, no bo co miał robić?
We wtorek, 17 maja, palił się budynek mieszkalny w Drzeńsku, a właściwie tylko... kanapa. Niestety, 45-letni mężczyzna, który zapewne na niej spał, nie żyje.
- To Miecio nie żyje. To taki nieszkodliwy pijaczek. Żył, bo żył. Pił, bo co miał robić? Ani rodziny, ani przyjaciół. On nawet w domu nic nie miał, tylko łóżko. Resztę posprzedawał, żeby mieć na wino. No szkoda go, ale sam sobie jest winien - mówi nam mężczyzna spotkany w wiosce. - Czasami rąbał drzewo po ludziach, żeby mieć za co wypić - dodaje młoda kobieta.
Paliły się śmieci
Jak udało nam się dowiedzieć, ogień zauważyli przypadkowi świadkowie, którzy akurat przejeżdżali w pobliżu domu samochodem do pracy. Zauważyli łunę w jednym z okien i powiadomili o tym strażaków. Okazało się, że pożar nie był duży. Nie palił się cały budynek, a ogień zlokalizowano zaledwie w jednym z pomieszczeń. W tym, w którym przebywał akurat mężczyzna - ofiara pożaru. Paliły się, a w zasadzie tliły pozostawione na podłodze śmieci i stojące w pokoju łóżko. Tak, to, w którym przebywał akurat 45-letni mężczyzna.
Mogło być zaprószenie
- Zgłoszenie otrzymaliśmy o 5.17 od osób postronnych, które prawdopodobnie wybierały się do pracy - mówi Michał Borowy ze straży pożarnej w Słubicach. - Nie znamy ostatecznej przyczyny pożaru. Naszym zdaniem było to zaprószenie ognia. Tam był samotny mężczyzna, nikt więcej nie przebywał w pomieszczeniu. Pożar miał ograniczony zakres. Praktycznie objęta była nim kanapa, na której przebywał mężczyzna. Policja będzie powoływała biegłego, który będzie badał przyczyny pożaru.
Gdy weszli, już nie żył
Co wie na ten temat policja? - Otrzymaliśmy zgłoszenie o pożarze domu w Drzeńsku. Zaczadził się tam 45-letni mieszkaniec wioski. Strażacy przed przystąpieniem do gaszenia weszli do środka, bo podejrzewali, że ktoś może się tam znajdować. Wyciągnęli mężczyznę na zewnątrz i podjęli akcję ratowniczą, ale mężczyzna już nie żył - mówi „Gazecie Lubuskiej” Magdalena Jankowska, rzecznik powiatowej policji.
To był życzliwy „stopek”
- Kiedyś pracował w Kowalowie w szkole. Przeprowadzał dzieci przez ulicę. To był miły i życzliwy człowiek, nigdy nie powiedział nikomu nic przykrego. Szkoda, że w taki sposób zginął - mówi nam Andrzej Udziela, mieszkaniec pobliskiego Kowalowa.