Grzegorz G., który z zimną krwią zabił siostrę swojej żony, za wszelką cenę chce uniknąć kary. Opuszczając gmach sądu czmychnął pilnującym go policjantom. Zbiega pojmano po krótkiej pogoni.
Grzegorz G. od pięciu miesięcy przebywa za kratkami tymczasowego aresztu. Za zabójstwo swojej brzemiennej szwagierki może pozostać w celi nawet do końca życia. Taka perspektywa najwyraźniej nie daje spokoju 31-latkowi. Gdy tylko nadarzyła się okazja, postanowił podjąć próbę ucieczki. Zresztą już po raz drugi.
Wydostanie się z pilnie strzeżonego aresztu śledczego w Rzeszowie nie wchodzi w grę. Szansę zwietrzył, gdy w policyjnej asyście został przewieziony do Sądu Rejonowego w Ropczycach. Miał się tam stawić w związku z toczącą się przed obliczem Temidy cywilną sprawą rodzinno-majątkową, nie związaną bezpośrednio z zabójstwem.
Stój, bo strzelam!
W podróży do Ropczyc towarzyszyło mu dwóch uzbrojonych policjantów z Wydziału Konwojowego KWP w Rzeszowie. Podejrzany, z rękami cały czas zakutymi w kajdanki, przed rozprawą zachowywał się zupełnie spokojnie. W jej trakcie również nie zdradzał jakichkolwiek emocji. Ucieczkę zaplanował na moment, w którym opuszczał gmach sądu.
Była godz. 12.30. W ułamku sekundy wyrwał się policjantom i popędził przed siebie. Konwojenci ruszyli za Grzegorzem G., który usiłował zgubić pościg, umykając między przechodniów. Nie reagował na krzyki i wezwania do zatrzymania się.
- Jeden z funkcjonariuszy oddał dwa strzały ostrzegawcze - mówi kom. Marta Tabasz-Rygiel, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. Na odgłos wystrzałów Grzegorz G. w końcu stanął i potulnie oddał się w ręce policjantów.
Co w niego wstąpiło?
Po raz pierwszy zaplanował ucieczkę jeszcze przed oficjalnym postawieniem mu zarzutu zabójstwa szwagierki. Czując, że śledczy byli już tylko o krok od jego zatrzymania, postanowił ulotnić się z kraju.
Miał się czego obawiać, bo zbrodnia, której dokonał, wstrząsnęła całym regionem.
Historia przypomina scenariusz thrillera, którego akcja rozpoczęła się 20 maja ubiegłego roku. 31-letni dębiczanin pojechał wówczas samochodem z siostrą swojej żony w okolice autostrady A4 w Żyrakowie. Z Jolantą Ś. od pewnego czasu łączył go romans. Oboje skrzętnie to ukrywali, nie tylko przed najbliższymi. Zwłaszcza wtedy, gdy okazało się, że 25-latka zaszła w ciążę.
Ich dziecko miało przyjść na świat pod koniec lipca. Taki termin porodu przewidywali lekarze. Jolanta nie ogłaszała kto będzie ojcem. Do końca życia, które straciła w trakcie spotkania pod Żyrakowem.
- Między parą doszło tam do kłótni. Grzegorz G. nie był zainteresowany rozwodem z żoną i zmianą dotychczasowego stylu życia - mówi Łukasz Harpula, Prokurator Okręgowy w Rzeszowie.
W pewnej chwili 31-latek chwycił za połówkę cegły leżącą obok nasypu autostrady i uderzył nią Jolantę Ś. kilka razy w głowę. Później wbił jej jeszcze nóż w szyję. Ostrze sprawiło, że krew dostała się do dróg oddechowych kobiety, która udusiła się.
Morderca zaciągnął zwłoki do samochodu. By zatrzeć ślady, wywiózł je do lasu w okolicach Ropczyc. Upewniając się, że nikt go nie widzi, wykopał dół o głębokości pół metra. Tam pogrzebał ciało, a miejsce oblał środkami chemicznymi. Liczył, że dzięki temu dzikie zwierzęta nigdy nie odkopią szczątków.
Gra pozorów
W sierpniu, zaniepokojeni rodzice Jolanty Ś. zgłosili na policję jej zaginięcie. Czasowy poślizg wynikał z faktu, że kobieta wcześniej wyprowadziła się z rodzinnego domu, a mieszkając w Dębicy rzadko kontaktowała się z bliskimi.
Grzegorz G. stracił spokój. Postanowił położyć kres poszukiwaniom, wysyłając do matki zaginionej, a zarazem swojej teściowej, wiadomość SMS z numeru telefonu Jolanty. Z jego treści wynikało, że 25-latka jest za granicą i tam sprzedała swoje dziecko. Były też zapewnienia, że czuje się dobrze i żeby jej już nie szukano.
Policjanci ruszyli za zbiegiem. Jeden z funkcjonariuszy oddał dwa strzały ostrzegawcze
SMS odniósł skutek odwrotny od zamierzonego, bo śledztwo przejęła Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie.
Badanie sprawy odsłoniło inne szczegóły mrocznego oblicza Grzegorza G. Okazuje się, że postanowił on wykorzystać fakt śmierci Jolanty do zarobienia pieniędzy. Według śledczych, podając się za nieżyjącą, skontaktował się z jej znajomymi. Domagał się zwrotu pieniędzy, które kiedyś pożyczyła im Jolanta Ś. Chodziło o sumy tysiąca i 5 tys. zł. Próbował zatrzeć każdy ślad, jaki pozostał po zamordowanej. Zniszczył m.in. jej dowód osobisty oraz prawo jazdy.
Wszystko na nic, bo w końcu śledczy dotarli do informacji o romansie, który miał łączyć Grzegorza G. ze szwagierką. W sierpniu ub.r. już go nawet zatrzymali, ale wówczas nie dysponowali jeszcze wystarczającymi dowodami do przedstawienia jakichkolwiek zarzutów.
Mężczyzna pojął, że nie może czuć się bezkarny. To wtedy zaplanował ucieczkę za granicę. W listopadzie 2016 r. z firmy, w której pracował, skradł towar wart pół miliona złotych. Sprzedał go Marii M. oraz Dariuszowi K., którzy za umyślne paserstwo również odpowiedzą wkrótce przed sądem.
Mimo że zaaranżował już nawet swoje zniknięcie, ostatecznie nie zdołał wyjechać. Został schwytany w rodzinnej Lubzinie, podczas policyjnej zasadzki. Wskazał wtedy miejsce ukrycia zwłok Jolanty. Przyznał się również do zarzucanych mu czynów.