Pacjent w ogniu. Okrutna śmierć po pożarze w zakładzie opiekuńczym w Raciążku
Jak długo chory 85-latek wzywał pomocy? Czy udałoby się zapobiec jego śmiertelnym mękom, gdyby zadziałał alarm? Gdzie była dyżurna pielęgniarka, gdy wybuchł pożar? Ten horror musi zostać wyjaśniony i osądzony.
Ten tragiczny pożar wybuchł w Samodzielnym Publicznym Zakładzie Leczniczo-Opiekuńczym w Raciążku koło Ciechocinka w sobotę, 21 lipca, nad ranem. Nie przeżył go 85-letni pan Czesław z Torunia, cierpiący na chorobę Alzheimera i zaburzenia psychiczne. Bardzo ciężko poparzony zmarł po kilku godzinach w toruńskim szpitalu. Możliwe, że został podpalony przez współlokatora.
„Najgorszemu wrogowi”
Zakład w Raciążku ma pod opieką blisko 200 pacjentów. Wszyscy są osobami chorymi psychicznie, często ubezwłasnowolnionymi. Tragiczna noc 21 lipca była traumatycznym przeżyciem dla nich wszystkich. Śmiercią skończyła się dla pana Czesława.
- Najgorszemu wrogowi nie życzyłbym takiej śmierci - mówi wprost Mariusz Zakrzewski, dyrektor zakładu.
Pożar wybuchł w pokoju numer 55, na parterze. Ten trzyosobowy pokój zajmowało wówczas dwóch mężczyzn: 42-letni pan R., chory psychicznie z Aleksandrowa Kujawskiego, oraz wspomniany pan Czesław z Torunia. Staruszek od dłuższego czasu był już pacjentem leżącym. Tamtej nocy, czego nie wyklucza sam dyrektor zakładu, mógł zostać przypięty przez personel pasami do łóżka. Dlaczego? Może sprawiał problemy i ktoś chciał mieć po prostu święty spokój...
Jak wybuchł pożar? Tu hipotez jest kilka, o czym w dalszej części tekstu. Jedna z nich mówi o tym, że pan R. celowo dokonał podpalenia. Dyrektor Mariusz Zakrzewski dopuszcza taki scenariusz. Adwokat Daniel Kieliszek, pełnomocnik rodziny zmarłego pacjenta, do niego się wręcz skłania.
- Z moich informacji wynika, że ten mężczyzna następnie chciał podpalić pensjonariuszkę, zajmującą pokój piętro wyżej. To jej krzyki miały zaalarmować personel - mówi prawnik.
Jak było, ustalić powinni śledczy. Bezsprzecznym pozostaje, że pan Czesław przez dłuższy czas musiał krzyczeć, wzywając pomoc. Jak długo? Trudno ocenić.
- W historii naszego zakładu dotąd nie było takiej tragedii. Owszem, zdarzył się kiedyś przypadek pensjonariusza, który rozpalił ognisko na łóżku. To jednak sytuacje nieporównywalne.
Gdy personel odkrył pożar w pokoju numer 55, sam próbował go gasić. Wezwał także straż pożarną i pogotowie ratunkowe. Zająć się trzeba było też prawie 200 innymi chorymi, organizując ich ewakuację z pokojów do holu i świetlicy. Było to miedzy godziną 3.50 a 4.15 nad ranem.
„Poparzone całe ciało”
Karetki pogotowia ratunkowego zabrały do szpitali obu pacjentów z pokoju numer 55. Pan R. z lżejszymi obrażeniami trafił do szpitala w rodzinnym Aleksandrowie Kujawskim. Pan Czesław natomiast - do Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Toruniu.
W dalszej części artykułu m.in.
- Dlaczego nie zadziałał system alarmowy?
- Dlaczego personel placówki zareagował tak późno?
- Co stało się ze współlokatorem zmarłego pacjenta?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień