Waldemar B. twierdzi, że miał atak padaczki, dlatego nie pamięta ciosów zadanych Piotrowi K. Biegły wczoraj kwestionował tę linię obrony.
Waldemar B., dr nauk medycznych z Rzeszowa, na ławie oskarżonych w Sądzie Okręgowym w Krośnie zasiada jako oskarżony o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem człowieka, o którym mówi, że był jego „dobrym kumplem”. Zaprzyjaźnili się po tym, jak rzeszowianin kilka lat temu kupił od Piotra K. działkę w Rymanowie Zdroju i stali się sąsiadami. 9 stycznia ub. roku Piotr K. odwiedził Waldemara B., który przyjechał na weekend, w jego domku letniskowym. Spotkanie miało tragiczny finał. Piotr K. został zmasakrowany nożem i taboretem przez Waldemara B.
Podczas wczorajszej rozprawy odtworzony został zapis wideo z eksperymentu procesowego przeprowadzonego na miejscu zabójstwa. Waldemar B. opowiadał, co się stało. Twierdził, że Piotr K. nagle wpadł w szał, zaczął go dusić, zaatakował rozłupywaczem do drewna. - Gdybym go nie powstrzymał, to by mnie zabił - mówił.
Oskarżony nie pamięta, jak zabijał
Liczne rany tłuczone głowy, rany kłuto-cięte twarzy, szyi, ręki, złamania kości, zmiażdżenia tkanek miękkich - te obrażenia wywołały krwotok i spowodowały wstrząs pourazowy, który był przyczyną śmierci Piotra K. Zdaniem biegłego lekarza - zgon nastąpił w ciągu kilku, kilkunastu minut.
Waldemar B. miał otarcia i sińce, ale nie zagrażały one życiu. Zdaniem biegłego - ich charakter potwierdza, że między mężczyznami (obaj byli pod wpływem alkoholu) mogło dojść do szamotaniny.
Biegły przedstawił prawdopodobny przebieg zdarzenia. Według niego Piotr K. chwytał Waldemara B. rękami za szyję i tułów. Ten zadał mu kuchennym nożem trzy ciosy w szyję i sześć ciosów w twarz. Następnie uderzył go taboretem w głowę, a gdy Piotr K. upadł na plecy, uderzał go - już leżącego na podłodze - taboretem w twarz. Robił to wielokrotnie.
Waldemar B. mówił, że został zaatakowany metalowym rozłupywaczem do drewna. Biegły nie wykluczył, że w trakcie szarpaniny mogło mieć miejsce wzajemne wyrywanie sobie takiego narzędzia.
Oskarżony pamięta, że wziął z kuchennego blatu nóż. Jak twierdzi - chciał odstraszyć Piotra K., szturchnąć go, żeby przestał. - Celowałem w tułów, ale on nie reagował, szedł na mnie jak oszalały, z pochyloną głową - wyjaśniał.
Pamięta też, że chwycił taboret, ale kolejnych uderzeń już nie pamięta, bo - jak twierdzi - poczuł zbliżający się atak padaczki i stracił przytomność, a gdy ją odzyskał, Piotr K. już nie żył. Jednak biegły wykluczył, by Waldemar B. mógł zadawać ciosy w stanie napadu epileptycznego. - To były bardzo silne ciosy, precyzyjnie zadane - mówił biegły. - Taki atak, wywołany emocjami i alkoholem, mógł nastąpić, ale dopiero potem.