Oscary 2020: "Boże ciało" Jana Komasy walczy o prestiżową nagrodę. Jakie ma szanse?
Początek tygodnia przyniósł radosną wiadomość - nominację do Oscara w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny” otrzymał film związanego z Poznaniem Jana Komasy „Boże ciało”.
O tym, czy "Boże ciało" otrzyma Oscara, dowiemy się 10 lutego. Doktor Wiesław Kot, krytyk filmowy tak ocenia szanse obrazu Jana Komasy na statuetkę Oscara: - Jest jedna szansa na dziesięć, bo 10 tytułów zostało nominowanych na tej liście, ale wydaje się, że szanse te możemy powiększyć do 4 na 10. Na niekorzyść działa to, że film ma świetną konkurencję bo twórca filmu „Parasite” z Korei Południowej Joon-ho Bong jest artystą już znanym, a jeszcze bardziej Pedro Almodovar z „Bólem i blaskiem”. To już twórcy utytułowani, a Komasa zrobił dopiero trzeci film. Tamte filmy są nakręcone lekko, zalotnie, kokieteryjnie, bardzo sympatycznie. Nasz film jest ciężki, mroczny, smutny.
Z kolei na plus działa to, że jest to historia szalenie uniwersalna, bo niezależnie od szerokości geograficznej i niezależnie od wyznania wszędzie ścierają się kostyczna, rytualna cześć obrzędu, religii czy czegokolwiek, co istnieje dzięki przyzwyczajeniu starszej części wyznawców z częścią młodą, ze świeżym oddechem, żywym płomieniem idei. To jest zrozumiałe w obrębie każdej ideologii czy religii, a poza tym wszyscy pamiętają co mówi Ewangelia, że „duch wieje, kędy chce”, czyli ten żywy płomień wyznania może się odrodzić w różnych miejscach i osobach. A tutaj mamy z taką osobą do czynienia. To osoba z zaszłościami nieuprawniona w żaden sposób do tego, aby odnowić oblicze Ziemi. A jednak udaje mu się tchnąć nowego ducha w tę skostniałą wspólnotę gdzieś w jakiejś mazurskiej wiosce w Polsce. Ten schemat byłby czytelny na świecie - uważa.
- A poza tym rzecz jest po prostu dobrze napisana w tym sensie, że scenarzysta nie marnował papieru. Pisał tylko rzeczy konieczne. Niezbędne z punktu poprowadzenia intrygi. Rzecz jest napisana sekwencyjnie. Wydarzenie prowadzi do wydarzenia, a jeśli chodzi o reżyserię, to również jest oszczędna i zachowuje w filmie tylko to, co jest niezbędne dla potoczystości akcji. Bielenia jako odtwórca głównej roli jest naturalistyczny. Te dialogi są raz mruczane pod nosem, to znów krzyczane. Posiada sporo elementów takiego aktorstwa trochę amatorskiego, ale przez to właśnie jest wiarygodny, ponieważ gra również amatora, który wdarł się do życia wspólnoty będąc nieuprawniony - dodaje Wiesław Kot.
Tymczasem filmoznawca i medioznawca z Instytutu Filmu, Mediów i Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Adama Mickiewicza prof. Marek Hendrykowski mówi krótko o szansach „Bożego ciała” na Oscara:
Trzymam kciuki.
Pod koniec ubiegłego roku, jak zawsze od 31 lat, Hendrykowski przyznał swoje własne Oskary o czym napisał w opublikowanym artykule na łamach „Głosu Wielkopolskiego”. Celem tych nagród, przyznawanych według jego własnego uznania, jest pomoc w promowaniu tego, co zaskakuje odkrywczością, pobudza wyobraźnię i dobrze służy rozwojowi kultury audiowizualnej w Poznaniu i Wielkopolsce. W jego zestawieniu „Boże ciało” wypada znakomicie. Uznał je za najlepszy film polski minionego roku, a Komasę za najlepszego reżysera filmowego. Bartosza Bielenię uznał za najlepszego polskiego aktora i jedną z trzech najlepszych nowych twarzy w polskim kinie. Eliza Recymbel otrzymała od prof. Hendrykowskiego nagrodę za najlepszą rolę drugoplanową. Ale co najbardziej cieszy, za nadzieję na przyszły rok (a więc 2020) uznał Marek Hendrykowski Oscara dla „Bożego ciała”.
Zdjęcia do „Bożego ciała” ruszyły w maju 2018 roku. Scenariusz napisany przez Mateusza Pacewicza opowiada o historii chłopaka, który postanowił, że po wyjściu z poprawczaka zostanie księdzem. Jeszcze przed premierą zyskał spory rozgłos. Światową premierę miał w Wenecji i zdobył tam nagrodę Europa Cinemas Label, dzięki czemu może liczyć na pomoc w dystrybucji w kinach w Europie oraz Inclusion Award. W Polsce po raz pierwszy film pokazano na 44. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Zdobył tam aż 10 nagród w tym m.in. za reżyserię, za scenariusz oraz nagrodę dziennikarzy.
Rodzina pełna artystów
Jan Komasa urodził się w Poznaniu 28 października 1981 roku w rodzinie artystycznej. Jego mama Gina Łopacińska-Komasa była współzałożycielką zespołu Spirituals and Gospel Singers, a ojciec Wiesław - aktorem w Teatrze Nowym.
W 1988 roku Wiesław Komasa ruszył razem z Januszem Wiśniewskim do Warszawy. Rodzina wkrótce do niego dołączyła. Wiesław był członkiem Zespołu Janusza Wiśniewskiego, a w latach 2003/2004 aktorem warszawskiego Teatru Polskiego. Na wielkim ekranie zadebiutował w 1975 roku rolą księdza Dobiegniewa w filmie „Kazimierz Wielki”, w „Sali Samobójców” Jana Komasy wcielił się w postać dyrektora liceum. Miał też epizod w „Liście Schindlera”.
Gina w Warszawie kierowała między innymi Działem Rozrywki TVP1, pracowała w wytwórni Polskie Radio przyczyniając się do edycji dwóch boksów „Niemen od początku”, a także była konsultantem muzycznym w filmach, w tym m.in. w „Miasto 44” i Sala samobójców” syna Jana.
Jan ukończył Państwową Podstawową Szkołę Muzyczną nr 2 im. Stanisława Moniuszki w Warszawie i 21. Społeczne Liceum Ogólnokształcące im. Jerzego Grotowskiego w Warszawie. Studiował filozofię, szybko się ożenił i został ojcem. Dziś jego córka Maja ma 18 lat. Ukończył łódzką filmówkę. Jeszcze jako student w roku 2004 zdobył III nagrodę na Festiwalu Filmowym w Cannes za etiudę „Fajnie, że jesteś”. Rok później nakręcił w cyklu „Oda do radości” nowelę „Warszawa”, a dwa lata później dokument „Spływ”. W roku 2008 dla Teatru Telewizji wyreżyserował spektakl „Golgota wrocławska”. Rok 2011 przyniósł film „Sala samobójców” a rok 2014 - obsypany nagrodami - film „Miasto 44”.
Najważniejszą nagrodą dla młodego artysty był „Paszport Polityki”. Przyznano mu go za „wyobraźnię, ambicję i perfekcyjny warsztat”. - Jasiu zawsze wyróżniał się spośród całego rodzeństwa i nie tylko dlatego, że jest najstarszy. Do wszystkiego dochodził sam. Sam nauczył się czytać i sam nauczył się angielskiego. W dzieciństwie dużo rysował. Lubił oglądać albumy z malarstwem, a potem rysował. Szczególnie lubił malarstwo Boscha. Wcześnie też zauważono, że Jan potrafi pracować z ludźmi. Jest skromny, ale kryje się w nim tytan pracy, a zarazem perfekcjonista - mówili na łamach „Głosu” rodzice reżysera.
Jan Komasa ma troje młodszego rodzeństwa. Jeszcze w Poznaniu, cztery lata po nim, przyszły na świat bliźnięta: Szymon i Maria. Dziś Szymon jest jednym z najbardziej cenionych młodych barytonów. Ukończył Wydział Wokalno-Aktorski Akademii Muzycznej w Łodzi w klasie prof. Włodzimierza Zalewskiego w roku 2008. Naukę kontynuował w Guildhall School of Music and Drama w Londynie w klasie śpiewu Rudolfa Piernaya oraz u Edith Wiens w Juilliard Schol Of Music i studio operowym przy Metropolitan Opera w Nowym Jorku. W roku 2010 był finalistą konkursu BBC Cardiff Singer of the World. Bliska jest mu nie tylko muzyka klasyczna, ale i rozrywkowa. Możemy usłyszeć go na nagranym razem z Młynarski-Masecki Jazz Camerata Varsoviensis krążku „Fogg pieśniarz Warszawy”, gdzie brawurowo wykonuje piosenki „A ja sobie gram na gramofonie”, „Tango Milonga” i „Młodym być i więcej nic”.
Usłyszeć możemy go też na wydanym przez wytwórnię Dux albumie zawierającym „Parię” Stanisława Moniuszki we włoskiej wersji językowej, a nagranym przez orkiestrę Filharmonii Poznańskiej pod batutą Łukasza Borowicza. Szymon śpiewa tam partię Djaresa.
Maria Komasa - szerzej znana jako Mary Komasa - uczyła się gry na fortepianie, organach i#klawesynie. Studiowała śpiew operowy. Jako nastolatka posta-nowiła przenieść się do Paryża, a kontakt z tamtejsza bohemą dał jej poczucie wolności twórczej. Związała się wtedy także ze światem mody i pracowała dla domu Rue du Mail. Aktualnie mieszka w Berlinie. Bliski jest jej draem pop, ale w jej muzyce pojawiają się elementy gospel, bluegrassu, i klasycznego rocka czy new wave. W roku 2015 ukazał się jej pierwszy album zatytułowany „Mary Komasa”, za#który otrzymała nominację do#Fryderyka. Mężem Mary jest Antoni Komasa-Łazarkiewicz.
Jan Komasa jest najstarszy z czworga rodzeństwa tej artystycznej rodziny. Urodził się 28 października 1981 roku w Poznaniu