Opuścił Zgierz dla Ameryki i został szeryfem w miasteczku w Nevadzie
Były student zarządzania ze Zgierza został szeryfem w miasteczku Gardnerville na byłym Dzikim Zachodzie. O swojej codziennej pracy i pasjach opowiada nam 38-letni Maciej Stebel, deputy sheriff
Polak stróżem prawa w Ameryce i to w dodatku - szeryfem? To wyjątkowa sytuacja. Czy możesz nam opowiedzieć, jak to się stało, że trafiłeś ze Zgierza do biura szeryfa w Nevadzie? To był plan czy przypadek?
Absolutny przypadek. W 2002 roku kolega namówił mnie na wyjazd na wymianę studencką do USA. Trafiłem nad jezioro Tahoe i zakochałem się w tej okolicy. Nie tyle nawet w samych Stanach, co w tym miejscu. Są tu góry, piękne jezioro, otwarta przestrzeń, czyli wszystko to, co mi w życiu pasuje. Gdybym trafił do Nowego Jorku albo innego dużego miasta, pewnie bym wrócił do Polski. Nie ciągnie mnie do betonowej dżungli.
Trudno było zostać w Stanach Zjednoczonych na stałe i zdobyć taką pracę?
Trudno. Pozostanie po wymianie wymagało wiele papierkowej roboty. Przyjechałem jako student, kilka razy musiałem zmieniać wizy. Ale się udało. Dla mnie jako imigranta dostanie się do biura szeryfa też nie było proste. Przede wszystkim musiałem mieć obywatelstwo, a jego zdobycie zajęło mi 10 lat. Sama rekrutacja też była dłuższa niż wobec Amerykanów. Byłem bardziej sprawdzany. Dzwonili na przykład razem z tłumaczem do mojej mamy i brata w Polsce, sprawdzali, czy nie jestem poszukiwany w Europie. Normalna rekrutacja trwa pół roku, w moim przypadku zajęło to 15 miesięcy. Ale ostatecznie wiosną ubiegłego roku zostałem zastępcą szeryfa, czyli pracuję na stanowisku deputy sheriff.
Skąd się wzięło u ciebie zainteresowanie takim ekscytującym zawodem?
Zawsze ciągnęło mnie do munduru. W Polsce byłem harcerzem, interesowałem się militariami. Tutaj mam kilku znajomych szeryfów, opowiadali historie ze swojej pracy i fajnie się ich słuchało. Liczyła się też dla mnie adrenalina. Szeryf nie siedzi cały czas w biurze. Codziennie jest coś nowego, nawet jeśli tak jak w moim przypadku pracuje się w areszcie. Dziś w szpitalu byłem z aresztowanym, z kolejnym prawie się pobiliśmy, bo odmówił pójścia na pobranie krwi. Potem przyjechała pijana kobieta, którą trzeba było unieruchomić na specjalnym krześle. Ważny też był prestiż. Tutaj szeryf ma respekt.
Ostatnio głośno było o działaniach policji w USA. Czy generalnie Amerykanie lubią stróżów prawa?
Tak. Podchodzą do nas na ulicy, dziękują za pracę. Mówią, że nas wspierają. Wywieszają też flagi z niebieską linią, symbolem służb porządkowych. I jeszcze podrzucają nam na posterunek słodycze lub miłe wiadomości. Tak jest w naszym miasteczku. Trochę inaczej jest w większych miastach, gdzie są gangi i duża przestępczość. Ale ten respekt dla szeryfów czy policji jest większy niż w Polsce.
Czym zajmuje się szeryf taki, jak ty?
W moim hrabstwie nie ma policji, więc szeryf zajmuje się wszystkim związanym z pilnowaniem porządku: obsługą aresztu, obstawą sądów, transportem więźniów, wystawianiem mandatów za prędkość, patrolowaniem ulic. Mamy też w biurze detektywów i laboratorium kryminalistyczne.
To funkcja takiego samego szeryfa, jakiego znamy z westernów?
Tak, to ten sam urząd. Szeryf wciąż stoi na straży porządku, nosi gwiazdę na piersi. Jest wybierany przez społeczeństwo w wyborach powszechnych.
Polakom szeryf kojarzy się ze ściganiem bandytów. Czy ty aresztowałeś już jakiegoś przestępcę?
Tylko tych, co sami zgłosili się do aresztu. Tutaj jeśli ktoś nie zapłacił mandatu i nie stawił się potem do sądu, otrzymuje list gończy. Jedyną metodą, żeby się go pozbyć, jest dać się zaaresztować. Tacy ludzie zgłaszają się do więzienia i chcą zapłacić mandat. Ale żeby go zapłacić, muszą najpierw być aresztowani. Więc przychodzą, zostają aresztowani, płacą i wychodzą.
A czy dużo jest przestępców w miejscowości Gardnerville, gdzie na co dzień pełnisz swoją służbę?
Jest trochę zwykłych złodziei, przestępców narkotykowych. Czasem zdarza się gangster, ale raczej łapiemy ich, gdy przejeżdżają przez nasz teren. To małe miasteczko.
Czujesz dumę z bycia szeryfem w Ameryce?
Tak, to wielki przywilej. Przedtem pracowałem w kasynie. Tam pracownikiem może zostać każdy. Aby zostać szeryfem, trzeba się wysilić. Gwiazda pozwala też nosić broń na terenie całych Stanów Zjednoczonych.
Służysz swemu środowisku nie tylko pilnując porządku publicznego w mieście i okolicy, ale także chronisz społeczność w inny sposób. Jak wiem, po pracy jesteś jeszcze strażakiem...
Tak, strażakiem ochotnikiem. Większość strażaków w Stanach jest właśnie ochotnikami, choć pracujemy z zawodowcami w jednej formacji. Wyjeżdżam do zdarzeń, kiedy mam czas i robię to za darmo. Zwykle jeździmy... karetką do zawałów, wylewów, złamanych rąk i nóg. Tutaj każdy strażak jest jednocześnie ratownikiem medycznym i robi to, co w Polsce pogotowie ratunkowe. Pożarów jest w roku kilka.
Tęsknisz za Zgierzem, za Polską, albo planujesz powrót do kraju?
Nie planuję powrotu. Tu jest teraz mój kraj, tu założyłem rodzinę, tu mam nowych znajomych. Podoba mi się tutejszy styl życia. Ludzie spędzają więcej czasu na przyjemnościach. Widzą, że szklanka jest w połowie pełna, a nie pusta. Tęsknię trochę za Polską. Może nie tyle za Zgierzem czy Łodzią, ale za rodziną i znajomymi. Choć wielu się rozjechało po świecie.