Opole na pocztówkach z czasów, gdy władza zabraniała pić na pusty żołądek

Czytaj dalej
Fot. Piotr Krassowski
Iwona Kłopocka-Marcjasz

Opole na pocztówkach z czasów, gdy władza zabraniała pić na pusty żołądek

Iwona Kłopocka-Marcjasz

Aktor, reżyser, autor sztuk i muzyki teatralnej, opolanin Jakub Przebindowski napisał książkę o Opolu ilustrowaną starymi pocztówkami z lat 50.-70. XX wieku z własnej kolekcji.

W najbliższy piątek w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Opolu odbędzie się promocja pana książki „Miasto O. Pocztówkowy alfabet Opola”. Przeczytałam ją z zaciekawieniem, a oglądałam z sentymentem, bo ta książka przeniosła mnie na powrót do czasów dzieciństwa. To fantastyczna sentymentalna podróż dla opolan pamiętających lata 50., 60. i 70. To o to chodziło?
Chciałem pokazać miasto oczami dziecka, oczami osoby, która wtedy - jak ja - była dzieckiem. Zdradzę, że książka zawiera 72 hasła, bo urodziłem się w Opolu w roku 1972.

Nie byłoby tego albumu, gdyby nie stare pocztówki. Najstarsze pokazane w książce pochodzą z 1946 roku. Polska dopiero podnosiła się z ruin. Może wydawać się dziwne, że w tym czasach myślano o pocztówkach.
To był jeden z istotnych elementów służących celom propagandowym. W całym kraju rozpowszechniane były w szerokim obiegu kartki z wizerunkami nowych polskich miast. Wysiłek na rzecz propagowania wśród Polaków pozyskanych przez państwo terenów - tzw. Ziem Odzyskanych - podjęło między innymi Polskie Towarzystwo Krajoznawcze. 1 lipca 1946 roku wyruszyły z Warszawy pierwsze ekipy fotograficzne. Tworzyli je wybitni fotograficy z Janem Bułhakiem i Edwardem Falkowskim na czele. Z tych lat pochodzi seria pocztówek autorstwa wieloletniego prezesa Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego Józefa Kołodziejczyka, przedstawiająca miasto, które zaledwie rok wcześniej nazywało się Oppeln.

Oppeln legło w gruzach. Opole wyrastało niemal od podstaw.
Od zera. Stąd też tytuł książki - „Miasto O.” można czytać także jakże jako „miasto zero”.

Skąd zbieracka pasja u pana?
W mojej rodzinie wiele osób kolekcjonuje różne rzeczy, choć to nie do końca ścisłe określenie. Jak to bywa w rodzinach wielopokoleniowych, rzeczy po prostu zostają, gdy ludzie odchodzą. Jak mówił Franciszek Starowieyski „człowiek jest tylko marnym epizodem w życiu przedmiotu”. Przez przypadek natrafiłem kiedyś na pocztówkę ze zdjęciem Adama Śmietańskiego i zobaczyłem świat, który jeszcze niedawno był światem aktualnym, bieżącym, światem, w którym dorastałem, a dziś go już nie ma. I pomyślałem, że to niesamowite - mija 30-40 lat i nie ma miejsc, w których dorastałem, które były dla mnie naturalnym krajobrazem. Jednocześnie zobaczyłem w tym zdjęciu tyle piękna i urody, że postanowiłem poszukać więcej pocztówek. Pisząc w szkole teatralnej pracę magisterską o opolskich latach Jerzego Grotowskiego, szukałem odpowiednich ilustracji, pokazujących Opole, w którym tworzył ten genialny artysta i reformator. Okazało się, że niełatwo o pocztówki z tych lat, że trzeba je zdobywać. Dziś jest to już dosyć pokaźny zbiór, liczący ok. 150 pocztówek.

Opowiada pan historię Opola na trzy sposoby - alfabetycznie ułożonymi felietonikami historyczno-obyczajowymi, tradycyjnymi podpisami pod zdjęciami oraz cytatami z pocztówkowych rewersów.
Chciałem m.in. pokazać, jak obrazowany w książce czas, dziwny i wyjątkowy, jak ówczesne zdarzenia polityczne czy gospodarcze przekładały się na styl życia. Jest taka pocztówka ze zdjęciem Adama Śmietańskiego, wydana w nakładzie zaledwie 1100 egzemplarzy pokazująca barki na kanale Odry. Formalny zarząd nad żeglugą i infrastrukturą Odry radzieckie władze przekazały Polsce dopiero 12 sierpnia 1946 roku. Barki pełne węgla nie dziwiły opolan nawet wtedy, gdy wolno sunęły kanałem rozciągniętym przecież w samym centrum miasta. Naturalny bieg codziennego życia malowniczo wpisywał się w miejski pejzaż.

W miejscu, gdzie dziś stoi gmach PZU, w latach 50. znajdował się hotel Bristol z kultowym, jak byśmy dziś powiedzieli, barem Zgoda.
Lokal zajmował wysoką pozycję w rankingu rozrywkowych miejsc na mapie Opola, a było ich niemało. W latach 50. w Opolu działało 13 restauracji, a w trzech z nich co wieczór odbywały się dancingi.

To chyba lepiej niż dziś.
Po trudach wojennych lat potrzeba towarzyskiego życia była ogromna i to nie tylko wieczorową porą, ale i w ciągu dnia.

Polak bez wódki jest mało towarzyski, a nadmiar wódki szkodzi nie tylko towarzyskiemu życiu...
Dlatego w trosce o zdrowie mieszkańców uchwałą Miejskiej Rady Narodowej w Opolu z 18 marca 1963 roku postanowiono ograniczyć sprzedaż alkoholu w zakładach zbiorowego żywienia. I tak: w restauracji Pod Pająkiem, Hotelowej i Barze Robotniczym alkohol sprzedawano „na kieliszki nieprzekraczające 100 gramów” i to wyłącznie do spożywanych posiłków. W Słowiańskiej i Ekspresie zmniejszono pojemność do 50 gramów i tu również napić się można było tylko do serwowanych posiłków. Wprowadzone w życie ograniczenie zamiast odstraszyć pijących tylko ich zachęciło, opacznie bowiem rozumiejący uchwałę miejskiej rady klienci z radością przyjęli fakt, iż władza w trosce o ich zdrowie nakazuje, by nigdy nie pić „na pusty żołądek”.

Takich anegdotycznie brzmiących dziś historyjek z życia miasta i jego mieszkańców opowiada pan wiele.
Oglądając tamtą rzeczywistość poza kontekstem ściśle politycznym widać, że wiele rzeczy było kuriozalnych i absurdalnych. Na szczęście Polacy mają poczucie humoru, wyczucie sytuacyjnego purnonensu. To pozwala nam przetrwać w różnych okolicznościach politycznych.

Nad anegdotami góruje jednak opowieść o historii miasta, pokazywana poprzez miejsca - jak np. Akwarium - najlepszy adres w Opolu, zdarzenia - pamiętne dożynki czy zjawiska kulturowe. Jednym z takich zjawisk były murale.
Likwidacja powojennych zniszczeń odsłaniała nieraz ogromne powierzchnie na budynkach, które znakomicie nadawały się do prezentacji propagandowych i reklamowych haseł. Ścienne obrazy, nazywane z hiszpańska muralami, często wykraczały poza przyjęte schematy, a tworzący je plastycy chętnie korzystali z najnowszych zdobyczy współczesnej sztuki, która dzięki nim wychodziła na ulice. Jednym z zasługujących na uwagę murali była abstrakcja na ścianie przy głównym wejściu do filharmonii. Zachowała się pocztówka ukazująca plac Wolności z wielkim geometrycznym kwietnikiem (dziś tam stoi popularna „baba na byku”), a w tle widać utrzymany w podobnym charakterze mural autorstwa znanego opolskiego artysty Władysława Początka. Malowidło powstało na zamówienie władz, z okazji święta 1 Maja. Jak wiadomo, ulica Krakowska była centralnym miejscem dorocznych pochodów. Początek wykonał fantastyczną pracę, jednak ze świętem ludzi pracy nie miała nic wspólnego. Kiedy ją odbierano, towarzysze partyjni kręcili nosami, że „wicie rozumicie” tu nie ma nic pierwszomajowego. Początek wybronił jednak swoje dzieło, tłumacząc, że są kwiaty, wiosna, a jak wiosna, to i maj. Przez takie pocztówki chcę pokazać, że w tych czasach żyli fantastyczni ludzie, którzy próbowali trochę odczarować rzeczywistość.

Kolorowały tę rzeczywistość także miejskie neony, którym również poświęca pan miejsce w albumie.
Neonowy boom nastąpił w Polsce w latach sześćdziesiątych ub. wieku i trwał do połowy lat osiemdziesiątych. Opole oczywiście nie pozostawało w tyle za panującym w Polsce trendem. Rynek, ulicę Krakowską i inne ulice w centrum rozświetlały liczne neony, czyniąc z miasta żywą galerię znakomitej typografii i wzornictwa, których siłą były lekkość, umiar kompozycji oraz charakterystyczna dla neonów tamtych lat miękka linia. Znakomita większość to neony zaprojektowane przez opolskiego architekta Andrzeja Hamadę. Pierwszym miejskim neonem był słynny „Ruch”. Jego liczne awarie skłaniały opolan do zakładów, jakie niekompletne słowo rozświetli ulicę Krakowską: „uch”, „Ru h” czy jeszcze inny wariant. Znakomitym przykładem polskich reklam świetlnych projektowanych i wykonywanych na przełomie lat 60. i 70. był też neon baru Krówka. Szkoda, że się nie zachował. W Warszawie stare neony wpisywane są obecnie do rejestru zabytków jako obiekty ówczesnej sztuki użytkowej.

Warstwę tekstową książki wzbogacają cytaty z rewersów pocztówek. 30-50 lat temu ludzie wysyłający je wychodzili poza schemat „pozdrowień z Opola”. Te miniliściki kapitalnie pokazują klimat tamtych czasów.
- Wpisy zawierają tak nieprawdopodobne treści, że szkoda byłoby ich nie pokazać. Jest w nich i klimat epoki, ale przede wszystkim obraz przemian obyczajowych. Inaczej czyta się kartki z lat tużpowojennych, a inaczej te z epoki gierkowskiej. Np. Terenia załatwia w kilku słowach sprawy spadkowe oferując siostrze, że podzieli się z nią kołdrami. Anonim donosi do dyrekcji na nowego inżyniera, że zamiast przy desce kreślarskiej częściej można go zastać u Gizelki w centrali telefonicznej. Krystyna pisze do rodziny z pretensjami, jak mogli bez jej wiedzy sprzedać lisa, którego przywiozła z Tarnobrzegu, i żali się, że nie będzie teraz miała w czym wyjść „na jesień”. Bohdan w 1977 roku zaprasza rodzinę do Opola: „Mamy cukier, więc przyjeżdżajcie. Cukru w sklepach jest dużo. Sprzedają tak, że sobie kupicie”. Są też istne romansidła w miniaturze typu: „Sytuacja się pogorszyła. Z. nie ma zamiaru się oświadczać, A. obrażony, a K. dostał ode mnie kosza. Teraz jestem sama”. I jakże rozczulający liścik niejakiego Bogdana: „Wiem, że miałem jechać do Turawy tylko na dwa dni, ale omyłkowo zostałem miesiąc. Proszę Dyrekcję mojego Zakładu Pracy, a w szczególności Podstawową Komórkę Partyjną o przyjęcie moich przeprosin”.

O, czasy słusznie minione! A jednak łza się w oku kręci...

Miasto O. Pocztówkowy alfabet Opola.

Książka ukazała się w kolekcjonerskim nakładzie 350 ponumerowanych egzemplarzy. Każdy, kto zechce o nią wzbogacić swój księgozbiór, zyska więc niepowtarzalny egzemplarz.

Iwona Kłopocka-Marcjasz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.