Okazuje się, że służby, które zawodowo stoją na straży naszego życia, zdrowia i bezpieczeństwa, same potrzebują pomocy. Tej lekarskiej też
Mamy właśnie do czynienia ze spektakularnie dużą „zachorowalnością” w policji. W województwie łódzkim w ciągu ostatnich kilku dni nie stawiło się do pracy grubo ponad tysiąc funkcjonariuszy, czyli prawie 20 procent! Przedstawili przełożonym zwolnienia L4. Szacuje się, że we wtorek 6 listopada w całym kraju nie stawiło się do pracy 30 tysięcy funkcjonariuszy, a w niektórych jednostkach na patrole muszą wyjeżdżać komendanci i inni funkcyjni policjanci. Absencję na posterunkach nazwano trochę z przekąsem "psią grypą"...
Niektóre zwolnienia L4 wystawili pewnie lekarze, którzy jeszcze nie tak dawno też ostentacyjnie „uciekali w chorobę”, biorąc zwolnienia od swoich koleżanek i kolegów po fachu. Bywają jednostki, gdzie „na posterunku” (nomen omen) zostali praktycznie tylko funkcyjni. Braki kadrowe były ostatnio problemem szczególnie w drogówce - oczywiście w kontekście akcji „Znicz” wokół cmentarzy (niektórych policjantów zastępowali strażacy), choć komendanci zapewniali, że wszystko było pod kontrolą.
Tylko naiwni mogą przypuszczać, że policjanci są tak wątłego zdrowia, iż nagle masowo rozłożyła ich grypa lub inne przypadłości. Ale w końcu lekarze czy pielęgniarki też na potęgę korzystali z L4. Bez wątpienia wymienione grupy zawodowe bywają przepracowane.
Protest policjantów trwa nie od wczoraj. Na początku października tysiące mundurowych najechało Warszawę, żeby zamanifestować swoje niezadowolenie z warunków pracy i płacy. Ministerstwo spraw wewnętrznych tłumaczyło, że nie da się od razu wyleczyć choroby, które narastała przez lata. Ale jakoś bezpośrednio chroniący rządzących, jak Służba Ochrony Państwa (następca Biura Ochrony Rządu), znaczące podwyżki dostali. Podział na „równych” i „równiejszych” spotęgował tylko ferment w służbach mundurowych. Do tej pory spór policjantów sprowadzał się do strajku włoskiego - na przykład nie wystawiali mandatów.
„Zarabiamy jak sprzątaczki” - piszą na forach, najczęściej anonimowo. „Na początek policjant dostaje dwa tysiące. W marketach przy kasie mają więcej, a taki kurier zarabia nawet 4200 zł”. Albo „Po 15 latach służby funkcjonariusz ma 3700 zł na rękę”. Ale wpisy są też inne... „Jak wam się nie podoba praca w policji, to zmieńcie zawód. Zobaczycie jak gdzie indziej ludzie harują za grosze”. Lub „Po 15 latach możecie iść na emeryturę, o innych przywilejach nie wspominając”. Albo „Policjanci sprawdźcie tych lekarzy, którzy wystawiają wam lewe zwolnienia!”. Oczywiście takich postów „za” i „przeciw” jest więcej, ale niektórych po prostu nie godzi się cytować na tych łamach...
Tak czy siak w polskiej policji jest około 7 tysięcy wakatów i nikt jakoś drzwiami i oknami się do tej służby nie pcha. Policjanci narzekają na swoje warunki pracy i płacy nie tylko w Polsce,czy innych krajach „na dorobku”. Na przykład w Holandii też zaprotestowali, grożąc, że nie wyjdą na patrole, bo ich praca staje się coraz bardziej niebezpieczna. Efekt? W szybkim tempie dostali po 400 euro podwyżki.
A u nas? Są głosy, że może trzeba zapełnić wakaty w policji chętnymi zza wschodniej granicy, choć formalnie jest to jeszcze mało realne. Tym bardziej, że na przykład Ukraińców bardziej kuszą Niemcy, którzy też mają deficyt na rynku pracy, a płacą lepiej.