Molestowanie, głodzenie, bicie kijem własnych dzieci, które były wychowywane przez psa, jadły z psiej miski, szczekały, bo nie potrafiły mówić - doniesienia medialne o skrajnej patologii, jaka miała dziać się w jednej z rodzin w podkarpackich Izdebkach, wstrząsnęły opinią publiczną w całym kraju. A Izdebki są w szoku. Ludzie nie wierzą w te rewelacje, albo... nie chcą wierzyć.
„Dom zły” stoi na skraju rozległej wsi, na wzniesieniu i na uboczu. Ledwie widać go z drogi, ale z bliska to obraz naprędce remontowanej ruiny. Trochę zdezelowanego sprzętu rolniczego na podwórku, trochę wdeptanych w błoto zabawek, nowe płyty styropianu na jednej ze ścian. Ci, którzy bywali w środku, mówią, że wewnątrz jest dużo, dużo lepiej, bo gmina remontuje dla dzieci.
Teraz jest głucha cisza. Jeszcze przed tygodniem było tu gwarno od dziesiątki dzieci, ale: najpierw, w połowie listopada, zaginął 12-letni Daniel. Cała Polska żyła poszukiwaniami chłopca. Znaleziono go po trzech dniach w lesie, bosego, w postrzępionych kalesonach i koszulce, ale całego, choć nieco wyziębniętego.
Rodzina państwa S. stanęła w centrum zainteresowania nie tylko opinii społecznej, mediów, ale i organów ścigania. Potem był materiał w jednej ze stacji telewizyjnych, w którym anonimowa sąsiadka, która została przedstawiona jako matka chrzestna jednego z dzieci państwa S., zwierza się, że dzieci w tym domu były bite, molestowane, głodzone, jadały z psiej miski i w ogóle były przez psa wychowywane. Żadne z rodziców nie pracowało, utrzymywali się z socjalu, tysiące złotówek z pomocy społecznej przeznaczali na wódę i papierosy. Jak coś z tej kasy zostało, to dopiero wtedy na jedzenie.
Kolejna anonimowa postać, tym razem policjant, opowiadała w telewizji, że matka zeznała, iż ojciec sypiał z własnymi dziećmi, że w domu znaleziono dziecięcą bieliznę z plamami krwi.
Wypadki potoczyły się błyskawicznie: Krzysztof S. trafił na trzy miesiące do aresztu tymczasowego z zarzutem „doprowadzenia do innej czynności seksualnej” jedną ze swoich nieletni córek. Matka trafiła do szpitala psychiatrycznego, dzieci do pogotowia opiekuńczego, wokół domu zapanowała cisza.
Ludzie w Izdebkach są w szoku. Z jednej strony - coś musi być na rzeczy, władza przecież bez racji nie wsadza człowieka do więzienia. Z drugiej strony: państwo S. nie żyli w próżni, przez ten dom przewijało się mnóstwo ludzi: od pracowników pomocy społecznej i kuratora, przez pomagających rodzinie wolontariuszy, po urzędników gminnych i pracowników budowlanych. Piątka z dziesięciorga dzieci państwa S. chodziła do szkoły w Izdebkach. I nikt z tych ludzi nie dostrzegł, że w domu na wzgórzu rozgrywa się dramat? Dlatego w Izdebkach w ten dramat nie wierzą.
W dalszej części przeczytasz:
- Co sołtys wsi sądzi o aresztowanym ojcu 10 dzieci
- Co na temat rzekomego dramatu dzieci w Izdebkach ma do powiedzenia dyrektor szkoły i nauczyciele
- Jak tę sprawę widzą wójt i GOPS, który od 10 lat zajmował się tą rodziną
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień