Wpadła mi w ręce przedpremierowa i pachnąca książka o Marku Cieślaku. Nie będę w tym miejscu silił się na recenzję i wypełniał mego odlotu cytatami fundowanymi przez wydawcę. Podzielę się za to odczuciami po lekturze, bo przeleciałem po stronach niczym kiedyś, to porównanie Michała Korościela, po „Dzieciach z Bullerbyn”. I wcale nie dlatego, że dzieło poraża. Jest w tej opowieści jak w życiu: interesująco, śmiesznie do łez, a chwilami zwyczajnie i monotonnie, choć to biografia bardzo kolorowej osoby.
W tej i w wielu innych relacjach byłych i obecnych żużlowców poraża mnie naturalizm towarzyszący opisom wypadków i obrażeń, które były ich często tragicznym następstwem. Gdybym wcześniej nie porozmawiał z kilkoma zawodnikami, to pomyślałbym, że poniosło spisującego wspomnienia Wojciecha Koerbera. Pomyślałbym, że doświadczony dziennikarz dolał trochę „sosu”, żeby zagęścić gawędę. Nie zagęszczał. Haki prujące ciała, bandy łamiące kości, a dawniej także przecinające żyły i wytrzepujące mózgi są dla ludzi „czarnego sportu” równie oczywiste jak okaleczone trupy w pracy patologa.
Od dawna wiadomo, że Sławomir Drabik jest wyjątkowym dowcipnisiem, a moc jego wypowiedzi podkręca bardzo chłodna mowa ciała. Facet dysponuje niesamowitym, choć prostym żartem sytuacyjnym, a robiąc sobie jaja zachowuje kamienną twarz i postawę wartownika. Przyznam szczerze, że wywiady Drabika seniora, które znajduję czasem w internecie znakomicie poprawiają mi humor. Fragmenty wspomnień Cieślaka o tym nietuzinkowym zawodniku, z którym doskonale się zna, rozbawiły mnie do łez. Wspaniałym uzupełnieniem była rozmowa z „Drabolem”, którą dostałem na deser. Szczególnie fragment o wizycie obu panów w RPA i kąpieli w basenie pełnym Murzynów. „Zostawcie go, to jest wasz nowy Mandela!” - zgadnijcie kto tak krzyczał i kogo miał na myśli? Pycha, a jest tych smaczków znacznie więcej.
Cieślak-zawodnik jest dla mnie postacią zupełnie nieznaną z powodu przepaści pokoleniowej. Wierzę mu na słowo, że był właśnie taki, jakim przedstawił się we wspomnieniach. Cieślak-trener to dokładnie taki facet, o jakim czytałem. Przedsiębiorczy i dobrze zorientowany w swej robocie zawodowiec. Jeśli już o kimś mówi publicznie to waży każde słowo. Szkoleniowiec pracuje w Polsce, jest selekcjonerem kadry i nie oczekujcie, że przed emeryturą powie o krajowym zawodniku choćby jedno złe słowo. Najwyżej nic nie powie. Obcokrajowcy to zupełnie inna sprawa, choć wielu z nich zasłużyło we wspomnieniach Cieślaka na znany i nieco encyklopedyczny opis. Spore grono „artystów” światowego żużla poznałem znacznie lepiej dzięki opisom nieco zapomnianego Krzysztofa Hołyńskiego, który pisał w „GL” swój alfabet. Może jeszcze kiedyś wróci na łamy.
I jeszcze coś tytułem podsumowania. Gdzieś w środku opowieści natknąłem się na opinię głównego bohatera, że wszyscy żużlowcy to ch... Nie wszyscy, momentami odnoszę wrażenie, że są wśród nich także...