Odkrywamy Białystok. Czym był „mozol”, czyli kilka słów o dawnej szkole kolejowej
W latach 60. dyrektor gonił uczniów do pracy, aż robiły im się na rękach pęcherze, czyli mozole. Tak opowiada emerytowany nauczyciel. Zabiera nas w podróż wśród starych murów „kolejówki”
Ta szkoła wychowała całe pokolenia. Moi rodzice uczyli się tu w latach 20. ubiegłego wieku. Ja rozpocząłem naukę w 1950 roku, by w 1965 wrócić jako nauczyciel. Uczyłem niemal wszystkiego - fizyki, elektrotechniki, gospodarki przedsiębiorstw - mówi Ryszard Tupalski.
Źródła podają różne terminy powstania szkoły. Raz, że słynna „kolejówka” przy ul. Szkolnej 1/1 powstała w 1880, innym razem, że w 1898 roku. Uczyły się tu dzieci kolejarzy z powstałej w 1872 roku osady Starosielce. Szkoła była pierwszym murowanym budynkiem w okolicy.
Ze szkoły ogólnej placówka przekształciła się z czasem w zespół szkół ponadgimnazjalnych. - W latach 60. szkołę nazywano „mozolem”. Ówczesny dyrektor gonił uczniów, którzy mu podpadli, do pracy. Sprzątali, aż im się od mioteł robiły na dłoniach pęcherze, czyli jak się potocznie mówi mozole. Nazwa była tak popularna, że pewnego razu przyszło pismo z prośbą o przyjęcie do zasadniczej szkoły zawodowej w Starosielcach, w nawiasie „Mozola” - wspomina Tupalski.
W latach 1900-1901 do szkoły dobudowano cerkiew św.św. Cyryla i Metodego. W czasach, w których uczył pan Ryszard działała tu już kaplica katolicka.
- Miałem salę przez ścianę. Nieraz w czasie lekcji słyszeliśmy religijne śpiewy - śmieje się Tupalski.
Jako że za PRL-u w szkołach nie było lekcji religii, katechezy uczono w kościołach. Również w starosielskiej kaplicy. - Pamiętam, niektórzy chłopcy próbowali uciekać z religii. Wyskakiwali przez okno i wskakiwali na otaczający szkołę płot. Zaraz łapał ich stojący za węgłem ks. Krawczenko i wysyłał z powrotem na katechezę - opowiada Tupalski.
Pierwotnie wejście do szkoły znajdowało się od strony torów. Zostało ono zlikwidowane podczas II wojny światowej, kiedy Niemcy poszerzyli tory. Rozebrano więc dawny ganek, wejście zamurowano i stworzono nowe. Teraz do szkoły wchodzi się od podwórka.
Kiedy jeszcze wejście było od strony torów, stały przy nim filary z daszkiem, który przypominał ten zdobiący kiedyś białostocki dworzec kolejowy.
- I nic dziwnego. Cały budynek - szkoła i kaplica - przypomina stylem architektonicznym dworzec PKP. W imperium rosyjskim tak właśnie budowano takie obiekty - mówi opiekujący się kaplicą ks. Grzegorz Śniadoch.
W 2012 roku wprowadziło się tu bowiem Duszpasterstwo Tradycji Katolickiej Archidiecezji Białostockiej. A w dawnej „kolejówce” stworzyło katolicką podstawówkę.
- O, klasy noszą imiona świętych! - pokazuje Ryszard Tupalski, gdy wchodzimy do środka.
Dodaje, że w miejscu dzisiejszej zakrystii znajdował się składzik na sprzęt sportowy.
- Dużo się tu pozmieniało, ale nadal w budynku kształci się młodych ludzie. Cieszę się, że to pozostało niezmienne - kwituje pan Ryszard.
Z dziejów świątyni
Kaplica św. Maryi i św. Stanisława jest jedyną w mieście, w której można uczestniczyć w mszach w języku łacińskim. Świątynię wybudowano jako cerkiew. Dzięki zamożnym fundatorom zyskała piękny i bogaty wystrój. W 1915 roku, w ramach tzw. bieżeństwa, ludność prawosławna ze strachu przed wojskami niemieckimi uciekła w głąb Rosji. Świątynia została więc porzucona. Niemcy po zajęciu Białegostoku rozlokowali w niej oddział zwiadu konnego. W 1919 roku, już w wolnej Polsce, dawna cerkiew została przejęta przez katolików. Przed laty stała obok niej drewniana dzwonnica. Rozebrano ją w 1967 roku, z uwagi na zły stan techniczny. W tym samym roku o 180 stopni obrócono też wnętrze samej świątyni. Prezbiterium zostało urządzone tam, gdzie znajdowało się pierwotne wejście do budynku. A w miejscu dawnego prezbiterium jest obecnie kruchta.