Optymizm? To nastawienie psychiczne lub pogląd filozoficzny. Dopiero nadzieja to jest coś grubszego. Do niej, jak kiedyś powiedział papież Franciszek, trzeba mieć już poważniejszą podstawę. Podstawą do mojej nadziei jest to, co najczęściej uważa się za naszą wadę narodową. Ale po kolei.
Spotkałem ostatnio pewnego dziennikarza ze Słowacji, który wypytywał mnie o to, czego się w najbliższym czasie najbardziej obawiam w Polsce. Obserwowaliśmy razem wystąpienie premiera Węgier w rumuńskiej Timiszoarze i dyskutowaliśmy szeptem o sytuacji w Polsce i innych państwach regionu. Kolega z Bratysławy w pewnym momencie mówi tak: „Boisz się, żeby nie było jak na Węgrzech. Tak?” Odpowiadam szczerze: „coś w tym rodzaju”. On na to: „Ale wiesz, to jest kwestia charakteru narodowego. Węgrzy mają skłonność, by kupą iść w tym samym kierunku, w tym wypadku bezkrytycznie za wszystkim, co powie Viktor Orbán. U was jest zawsze tak: jeśli Dmowski to naprzeciw Piłsudski, jeśli Słowacki to kontra Mickiewicz, jeśli Miłosz to jako protagonista Herberta. To was ratuje”. Oczywiście, ciągnąć tak można bez końca.
Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. To nas ratuje? Ale może to i prawda, że trzeba się z tym pogodzić? Że jednak to dobrze, że ludzie tak łatwo nie ulegli magii obozu władzy w ostatnich wyborach? Że pomimo iż władza rzuciła na odcinek formatowania polskich umysłów wszystko, co było możliwe, z Zenkiem Martyniukiem na czele, to i tak finał był taki, że zmobilizowali się także przeciwnicy i koniec końców obóz władzy ma znowu 235 mandatów na 460, podobnie jak przed wyborami, a do tego Senat znalazł się w rękach opozycji, więc polski parlament to już nie jest maszynka do głosowania w obu izbach na zasadzie, że co się przyśni władzy, to będzie przegłosowane, ale znowu jest na dwa: jest Sejm i jest Senat.
Jeśli już Pan Bóg, siedząc nad brzegiem Bałtyku, stworzył nas jako naród, w którym potrafimy się podzielić o wszystko, od koncertu sylwestrowego, przez politykę, aż po sposób gotowania żurku, czas to uznać za zaletę i pilnować jedynie, by swary nie wychodziły poza pewną normę. Może warto uznać, że ten podział wpisany w duszę skołatanego przez historię narodu jest po to, by nas nie ponosiły narodowe emocje?
Cała sztuka, by w tym, co nam jest dane i na co wpływu nie mamy, widzieć jakieś dobro i szansę, a nie tylko zagrożenie. Każdy wie, że przecież najlepszy zespół w polityce, biznesie, korporacji czy teatrze to zespół różnorodny. Może ta nasza polska różnorodność raz na zawsze uznana być powinna za dar? Cała siła nasza niech będzie w tym, że nie jesteśmy wszyscy z jednej foremki. Umiejmy się cieszyć tym, co mamy i nie przesadzać w kłótni o drobiazgi. Do siego roku!