Dopiero cośmy skończyli w krakowskim Mocaku dyskusję z wielkim polskim artystą Leonem Tarasewiczem, pewnie najważniejszym z żyjących malarzy. Ja napiszę „polskim”, ale on powiedział o sobie, że jest Białorusinem i nawet mniejszość białoruską reprezentował w wyborach w swojej gminie po zwycięstwie Solidarności.
Ale też się nie pogniewa, jeśli będziemy go mieć za Polaka. Jasne, że nie w etnicznym sensie. Zresztą zaczął od tego, że przyjechał do Krakowa z Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ostatni chyba człowiek w Polsce, który z takąpieczołowitością i na poważnie odnosi się do tej naszej wspólnej wielkiej tradycji Rzeczypospolitej złożonej z Wielkiego Księstwa i Korony (a tak naprawdę jeszcze Ruś powinna być dołączona). Kilkoro moich znajomych zrobiło sobie tymczasem, jak się okazuje bardzo popularne ostatnio, szczegółowe badania genetyczne i strasznie ich rozbawiło, że mają geny skandynawskie, żydowskie, ukraińskie i kto wie jeszcze jakie?
Po rozmowie z Tarasewiczem i dyrektorką Mocaku Maszą Potocką podchodzi do nas Krystyna Zachwatowicz i mówi, że ona dopiero w dorosłości uświadomiła sobie białoruskie korzenie i że w sensie etnicznym nie jest przecież Polką. Jeśli Krysia nie jest Polką to, uwaga, Polakiem nie był też jej ojciec wielki historyk sztuki Jan Zachwatowicz, dzięki któremu mamy odbudowane Warszawę, Gdańsk, przebudowaną katedrę w Gnieźnie i co tam jeszcze.
Z tych genów co to moi znajomi po polsku świergotali o nich całą kolację, nie wynika w tym kontekście za wiele - bo wszystko, co ważne mamy w głowie nie w genach. Kluczem jest świadomość, że jesteśmy różni, pokrzyżowane te nasze geny, ale myśl w jedną zmierza stronę: jesteśmy wspólnotą ulepioną przez wspólne wyobrażenia i język, lektury i dyskusje.
Jakoś tak to powiedziałem w Mocaku: dziękuję Krystyno, że jesteś podczas tej debaty (wokół książki Tarasewicza i Małgorzaty Czyńskiej „Nie opuszczam rąk”). A ona: „e, tam, komplementy. Jeśli napiszesz, to uwierzę”. Piszę zatem i to, ba w samym „Dzienniku Polskim”, najbardziej krakowskim z krakowskich. Krystyna poprzez swoje role i pracę z wielkim Andrzejem Wajdą „zrobiła nam” wyobraźnię. Jeśli myślimy „Panny z Wilka”, to nie myślimy Iwaszkiewiczem, ale Wajdą, a jeśli Wajdą, to Kazia z „Panien” wygląda jak Zachwatowicz. Koniec i kropka. Jeśli czyta się „Pana Tadeusza” i zaczyna o kawiarce, to przecież nie widzi się przed oczami tamtej starej kawiarki z Litwy, tylko ręce Krystyny, która jak każdy z nas spaceruje na Plantach itd.
Jest na świecie polityka i są są spory, sam się nieraz spierałem z Krystyną. Ale są sprawy ważne - to co wspólne. Za tworzenie tego wspólnego Bóg zapłać Krystyno i Leonie.