Ocaleli, żeby przekazać nam tę historię
- Mojej mamy w ogóle nie znałam. Miałam półtora roku, jak została zamordowana - płacze Maria Mazur. Z kolei Franciszkowi Prusowi mama uratowała życie. Miał sześć lat. Oboje cudem ocaleli podczas banderowskiej nocy
Sobota, 8 października. Uroczystość na skwerze przed kościołem w Zielonej Górze Łężycy, upamiętniająca ofiary ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Kresach. Goście odsłaniają kolejne tablice. „W hołdzie żołnierzom 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej, obrońcom ludności kresowej”. „Pamięci mieszkańców wsi Szybalin...”. „Pamięci Michaliny Stojanowskiej z d. Podborączyńskiej (l. 45)...”. „Pamięci 131 mieszkańców wsi Głęboczek...”.
Głos więźnie w gardle
Do kolejnej granitowej tablicy podchodzi kobieta w asyście rodziny. Drżącymi palcami prawej dłoni ściąga biało-czerwoną szarfę. Chwilę później przed tablicą płonie znicz. Kobieta idzie w stronę mikrofonu. Widać, że targają nią nieprawdopodobne emocje. Zaczyna mówić, ale do oczu napływają łzy, a głos więźnie w gardle... Kilkadziesiąt osób zgromadzonych na skwerze rzęsistymi brawami próbuje dodać jej otuchy. Kobieta jeszcze raz zbiera się w sobie, ale po kilku słowach znów szlocha. Przeprasza i odchodzi w kierunku ławki.
„Pamięci Zofii Boczar-Lenkiewicz (l. 38) zamordowanej przez ukraińskich nacjonalistów 22 czerwca 1945 r. we wsi Lubianki Wyższe, pow. Zbaraż, woj. tarnopolskie” - taki napis widnieje na tablicy. A kobieta, która ją odsłaniała, to Maria Mazur, córka Zofii Boczar-Lenkiewicz. Dziś mieszka w Kadłubi pod Żarami.
Dlaczego? Że była Polką?
- Nie wiem, czy dam radę mówić. No, ale pomału... - pani Maria zaprasza mnie na ławeczkę. - Dzisiaj są moje urodziny. Mojej mamy w ogóle nie znałam. Miałam półtora roku, jak mama została zamordowana. Grobu mamy nie ma. Nie wiemy, gdzie jest.
Pani Maria oczy ma czerwone od łez i co chwilę zawiesza głos. Stara się opanować emocje i znaleźć w sobie siłę, która pozwoli jej dokończyć tę historię.
- Znam to wszystko tylko z opowieści moich cioć, których mężowie na wojnie wtedy byli, a one zostały same. Ponoć mówili Ukraińcy do nich, że mama gdzieś tam w lesie wisi na drzewie. „Idźcie sobie ją weźcie”. No, ale któż tam poszedł? Ciocie nie wiedziały, czy to jest prawda, czy to po prostu Ukraińcy chcą, żeby one poszły i jeszcze je zamordują - relacjonuje pani Maria.
(...)
- Grobu mamy nie ma - powtarza pani Maria. - Dlaczego? Dlaczego zamordowali? Że była Polką? Mówiła po polsku? Tak mówili... Tak właśnie mówili...
(...)
Pani Maria wskazuje na granitową płytę, którą kilkadziesiąt minut temu odsłaniała: - Po prostu jak doszłam do tej tablicy... Pogrzeb mamy... Pogrzeb mamy...
I żeśmy się jeszcze uratowali
- A moja druga mama to była młodsza siostra mojej mamy. Jej Ukraińcy mówili, że już ją Niemcy wywiozą na mydło, że już nie będzie śpiewała po polsku. Ale się tak jakoś, dzięki Bogu, nie stało. Pojechała do Austrii i tam te cztery lata przeżyła. I jak wróciła, a tatuś wrócił z wojny, to się pobrali... I było bardzo dobrze... Mam jeszcze starszą siostrę ode mnie i mam dwie młodsze siostry... - pani Marii znów łamie się głos. - O Jezu, przepraszam...
(...)
- Jak przyjechaliśmy tu, na zachód, ja byłam dwuletnim dzieckiem. Jak ciocia opowiadała, jechaliśmy wagonami, tylko że one były odkryte. Jechaliśmy trzy tygodnie. Lało, było tak mokro, byliśmy już tak wykończeni... I żeśmy się jeszcze uratowali - kiwa głową pani Maria. - No, jakoś tak musiało być. Chyba, żeby to wszystko jakoś przekazać dalej - dzieciom, wnukom. No, musimy jakoś sobie poradzić z tym wszystkim. Dziękuję...
Franciszek Prus delikatnie zdejmuje z tablicy biało- -czerwoną wstęgę, skłania głowę i klęka na oba kolana. Na tablicy napis: „Pamięci mieszkańców wsi Szybalin, pow. Brzeżany, woj. tarnopolskie, zamordowanych przez OUN-UPA w nocy 8/9 listopada 1944 roku: 1. Adamów Apolonia - lat 18, 2. Adamów Michał - lat 20, 3. Krych Paweł - lat 37, 4. Szymański Jan - lat 35, 5. Uchman Adam - lat 17, 6. Uchman Apolonia - lat 30, 7. Uchman Franciszek - lat 19, 8. Ruchlewicz Anna - lat 40, 9. Ruchlewicz Stefania - lat 19, 10. Prus Michał - lat 30, 11. Prus Maria - lat 28, 12. Kozaczek Paweł - lat 22”.
Oko w oko z banderowcem
- To dla mnie duże przeżycie. Z całego serca skorzystałem z propozycji organizatorów tego pięknego memoriału. To był mój obowiązek i powinność umieścić na płycie granitowej te nazwiska pomordowanych Polaków i Polek, ponieważ jestem cudem ocalałym z tej strasznej banderowskiej nocy, podczas gdy moi współrodacy zginęli śmiercią tragiczną, nawet męczeńską - przyznaje pan Franciszek, dziś mieszkaniec Zielonej Góry.
I opowiada, co stało się w Szybalinie przeszło 70 lat temu. - Pamiętam to bardzo dokładnie, miałem wtedy sześć lat. Mam z tego napisane wspomnienie. Odtworzyłem minuta po minucie, jak taki chłopak przeżywał napad. Autentyczny napad. Jak na plecach mamy wydostaję się z płonącego mieszkania. Jak widzę płonący stóg (w tym czasie pada mżawka). I spotykamy się oko w oko z banderowcem, który kieruje w naszą stronę karabin i brutalne słowa do mamy, straszne... - relacjonuje pan Franciszek. - Śmiertelny krzyk mamy. Skręcamy w prawo, w dół, w ciemność, w noc. I od razu za nami dwa strzały. Ratujemy się w dole z kartoflami, z łętami, bo to był czas wykopków. Moment i banderowcy są przy nas. Chodzili koło nas, dosłownie depcząc po nas. „Gdzieś tu sczezła, tu sczezła, tu sczezła”. To jest ukraińskie słowo: tu znikła.
Babcia Rozalia, która to wszystko obserwowała, odmówiła już za nich Anioł Pański. Była przekonana, że nie przeżyją. - To było rzeczywiście zrządzenie Opatrzności - stwierdza pan Franciszek.
Tymczasem w płonącym domu, za ziejącą dziurą po drzwiach wyrwanych po wybuchu granatu, została półtoraroczna Bronisława. - Mama, pokonując lęk, wróciła tam, weszła do środka. Okazało się, że banderowcy wyciągnęli moją siostrę z kołyski, położyli na stół i... tak zostawili. Gdyby był chłopczyk, prawdopodobnie by zginął. Siostrę jeszcze udało się uratować. To jest długa historia - wzdycha pan Franciszek.
Atak kierowany wybiórczo
Stoimy przed granitową tablicą, przebiegamy wzrokiem po nazwiskach 12 osób. - Czterech to moi krewni: Michał Prus, jego żona Maria, ciotka Anna Ruchlewicz i jej córka Stefania. Reszta bliscy sąsiedzi, wszystko Polacy - wyjaśnia pan Franciszek. - Atak był kierowany wybiórczo, tylko na rodziny polskie. Najbardziej ucierpieli Adamowie - rodzina Adamów. Na oczach Stefanii rozstrzelana została jej siostra Apolonia, zginął jej brat Michał... Ona też cudem uniknęła śmierci. Żyje do dziś.