O złym i dobrym sąsiedztwie
Jestem pod wrażeniem polskiej dyplomacji - i jej pracy nad relacjami z sąsiadami. Sąsiadów mamy siedmiu. Z każdym dziś więcej nas dzieli niż łączy. Ostatni raz doświadczyliśmy takiego stanu w przededniu rozbiorów. Chwilami czuję się jak znienawidzony przez wszystkich sąsiad w blokowej klatce, w której jest osiem mieszkań. Jak dziwak, jak wyrzutek...
Niemców szarpiemy od dwóch lat. Sławny „dziadek z Wehrmachtu” to pikuś przy obecnych atakach polskich władz i powolnych im mediów. To, że są najważniejszym polskim partnerem w gospodarce i sojusznikiem w polityce globalnej, nie ma widać znaczenia.
Czechów, jak zwykle, traktujemy pogardliwie. Udajemy przyjaźń i wspólnotę interesów, ale oni ślepi nie są. Patrzą na nas, jak na oszołoma. Liczyć na nich w polityce dwustronnej i szerszej, europejskiej nie możemy.
Słowacy, uzbrojeni w euro, są już poza zasięgiem naszej argumentacji. Podobnie jak Czesi z niesmakiem patrzą na naszą antybrukselskość.
Z Ukrainą pozornie mamy stosunki najcieplejsze. Pozornie. Deklaracje jednak mają się nijak do pełnej jadu i nienawiści narracji historycznej. Plujemy nawzajem na swoje groby i pomniki. Na poziomie regionalnym (podkarpackie, lubelskie) prowokacjom nie ma końca. Straciliśmy też pozycję pośrednika i łącznika w relacjach Ukrainy z Brukselą i Waszyngtonem.
Czasami wykonujemy zadziwiająco przyjazne gesty wobec reżimu Łukaszenki. Zupełnie wbrew temu co realnie za polsko-białoruska granicą się dzieje (patrz: sobotnie i niedzielne represje wobec manifestantów)!
Z Litwinami ścieramy się o drobiazgi. Widać poważnych tematów zabrakło, skoro można przez trzy dekady kotłować się wokół pisowni nazwisk w dokumentach. Litwini zresztą nie potrzebują już przewodników w świecie dyplomacji i swe sprawy załatwiają samodzielnie. W dodatku skutecznie.
Siódmym naszym sąsiadem jest Rosja... Relacje z Moskwą są fatalne. Żądamy, potępiamy, oskarżamy. Rosjan to najwidoczniej cieszy i rewanżują się sankcjami gospodarczymi. Tracimy rynek zbytu i lekceważymy sympatię prawdziwych Rosjan, tak różnych od Putina.
Gdybym w mojej klatce schodowej chciał żyć spokojnie, starałbym się zaprzyjaźniać z sąsiadami, albo przynajmniej z sąsiadkami. Jeżeli nie lubiłbym któregoś (np. Rosji) szukałbym naturalnych sojuszników (Niemców, Litwinów, Ukraińców). Tych, którzy na Rosję patrzą tradycyjnie z sympatią (Czesi, Słowacy, Białorusini), nie lekceważyłbym i nie obrażał. Gdybym chciał wywrzeć towarzyski nacisk na Niemców szukałbym sympatii i wspólnych interesów w kontaktach z tymi, którzy za Niemcami nie przepadają (tu pod uwagę mógłbym brać całą szóstkę).
Używając historycznego eufemizmu, wzory zachowań rysowali nam Piłsudski i Giedroyc. Ale my widać podpowiedzi mądrzejszych nie potrzebujemy. To co obecnie rządzący nazywają dumą i wstawaniem z kolan, jest głupotą. A szukanie przyjaciół w innych klatkach schodowych (Budapeszt, Londyn), delikatnie mówiąc, naiwnością.
Zresztą w innych klatkach i osiedlowych blokach też się z nas śmieją. Stajemy się izolowanym wyrzutkiem. Dlatego moi sąsiedzi przestali już na mój widok pukać się w czoło. Zaczęli mi siusiać na wycieraczkę...
publicysta