O śmierci nienarodzonych bliźniąt mówiła cała Polska. Co się od tego czasu zmieniło?
Sprawa śmieci nienarodzonych bliźniąt czeka na rozwiązanie. A we włocławskim szpitalu kolejne skandale.
Sprawą śmierci nienarodzonych bliźniąt półtora roku temu żyła niemal cała Polska. A to niestety nie jedyny przypadek przez który w ostatnich miesiącach włocławska lecznica znajdowała się na czołówkach ogólnopolskich mediów. Co się zmieniło w sprawie śmierci nienarodzonych dzieci? Na jakim etapie jest postępowanie prokuratorskie? Jak zmienił się włocławski szpital po tych wydarzeniach?
Przypomnijmy. Do dramatycznych wydarzeń doszło w nocy z 16 na 17 stycznia 2014 roku na oddziale ginekologiczno-położniczym włocławskiego szpitala. W czwartek (16 stycznia) ciężarna kobieta trafiła do szpitala w 35. tygodniu ciąży bliźniaczej. Tam, zgodnie z zaleceniem ginekologa, miał zostać przeprowadzony zabieg cięcia cesarskiego. Od personelu kobieta usłyszała, że cesarka może zostać wykonana następnego dnia rano, bo na miejscu nie było specjalisty od USG. W nocy rozpoczął się dramat tej kobiety. Na kilka godzin przed planowanym porodem jej nienarodzone jeszcze bliźniaki zmarły. Kobieta czekała do rana na pomoc lekarza. Sprawa trafiła do prokuratury. Rozpoczęto postępowanie.
Mija półtora roku od tragedii a w sprawie niewiele się zmieniło. Prokuratura Okręgowa we Włocławku zgromadziła już cały materiał dowodowy. Prokurator zajmujący się sprawą poprosił biegłych o dodatkową opinie. Będzie ona gotowa do końca roku. - Prokurator zajmujący się sprawą poprosił o dodatkową opinię biegłych - mówi prokurator Krzysztof Baranowski, zajmujący się sprawą. - Opinia będzie gotowa do końca roku.
Szpital zapłacił karę
W Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Włocławku od czasu tragedii wiele się zmieniło, przede wszystkim kierownictwo oddziału. Ordynator, który tego dnia akurat pełnił dyżur, najpierw został zawieszony, a po kilku dniach zwolniony z pracy. Kilka miesięcy po dramacie rodziny Szydłowskich ordynator zmarł.
Placówka wzbogaciła się o sprzęt medyczny najnowszej generacji. Na oddziale ginekologiczno-położniczym znajduje się system ośmiu aparatów KTG z wideo transmisją, a także najnowocześniejszy aparat USG.
Po tej sprawie NFZ postanowił nałożyć na lecznice gigantyczne kary pieniężne. Po odwołaniu się od nich placówka musiała zapłacić 75 tys. zł.
Śmierć Oliwiera
To jednak nie jedyne budzące kontrowersje zdarzenie z włocławskiej lecznicy. Na początku 2014 roku zmarł 2,5 letni Oliwier. Rodzice chłopca są pewni, że gdyby lekarze z włocławskiego szpitala postąpili prawidłowo i wykonali dziecku badania chłopiec nadal by żył. Taką też opinię usłyszeli od lekarzy z łódzkiej lecznicy, gdzie Oliwier zmarł podczas zabiegu.
Chłopiec trafił na oddział dziecięcy pod koniec 2013 roku. Włocławscy lekarze podejrzewali pasożyty w mózgu. Jak twierdzi ojciec chłopca w szpitalu nie było neurologa, który mógłby się zająć dzieckiem. Wypisali skierowania na badania i odesłali dziecko do domu. Na badanie czeka się długo. Rodzice udali się na konsultacje prywatnie, do profesora z Warszawy, który zbadał chłopca.
- On uśpił naszą czujność - przyznaje Piotr Czajkowski, ojciec chłopca.
Chłopiec podczas operacji mózgu w Łodzi zmarł. Rodzice nie mogą się pogodzić z tragedią. Po śmierci chłopca zdecydowali się sprawę nagłośnić. Skierowali także wniosek do prokuratury.
Także Krzysztof Malatyński, ówczesny dyrektor szpitala skierował sprawę do prokuratury. Dla rodziców był to kolejny cios.
- Starano się nas obwinić o śmierć naszego syna - relacjonuje Piotr Czajkowski.
Po tych dramatycznych wydarzeniach postanowił ostrzec rodziców dzieci leżących we włocławskim szpitalu. Z gazetami, w których opisano ich historię usiadł przed wejściem na oddział dziecięcy i spotkanym rodzicom rozdawał czasopisma. Opowiadał o swojej tragedii i zwracał uwagę rodziców, aby sprawdzali czy w karcie dziecka wpisane są wszystkie informacje. W karcie Oliwiera nie było informacji, że 2,5 letnie dziecko nie chodziło.
- Chciałem ostrzec rodziców - mówi mężczyzna. - Jednak komuś się to nie spodobało. Wezwano policję.
Mężczyzna dotarł do rodziców dzieci, które leżały z Oliwierem na oddziale. - Znalazłem 10 świadków, którzy potwierdzą, ze nasz 2,5-letni synek nie chodził - mówi Piotr Czajkowski. - A w karcie dziecka nie ma na ten temat ani słowa.
I w tej sprawie trwa postępowanie. Jaki będzie jego finał?
Pijana położna na oddziale
Sprawa śmieci nienarodzonych bliźniąt nie schodziła z czołówek w mediach, a w szpitalu we Włocławku kolejna afera. Po głośnej sprawie rodziny Szydłowskich pacjentki oddziału ginekologiczno-położniczego patrzyły personelowi lecznicy na ręce. I niestety, nie okazało się to bezpodstawne. Na oddziale pracowała pijana położna.
O tym, że 61-letnia kobieta jest nietrzeźwa, poinformowała pacjentka, która była przyjmowana na oddział. Na miejscu natychmiast pojawili się policjanci, którzy zbadali stan trzeźwości położnej. Pijana położna pełniła dyżur we włocławskim szpitalu, w wydychanym powietrzu miała 2 prom. alkoholu. Kobieta otrzymała zwolnienie dyscyplinarne z pracy. Niesmak jednak pozostał. To już kolejna afera w lecznicy w krótkim odstępie czasu.
Groźna bakteria w szpitalu
Nie wyjaśniono jeszcze sprawy śmieci nienarodzonych dzieci a w szpitalu kolejny skandal. Na oddziale ortopedii i traumatologii zmarła kobieta. Badania wykazały, że przyczyną śmieci było zakażenie bakterią, która wywołuje zgorzel gazową. Na oddziale były jeszcze dwa przypadki zarażenia tą bakterią. Sanepid wydał decyzję o zaprzestaniu przyjmowania pacjentów na oddział. Przeprowadzono dokładne badania na ortopedii.
Kilka tygodni później okazały się, że wszystkie szczepy bakterii były różnego pochodzenia i każdy z pacjentów przyniósł ją spoza szpitala.
Dyrektor złożył rezygnację
Krzysztof Malatyński, dyrektor szpitala złożył rezygnację ze stanowisko szefa włocławskiej lecznicy. Razem z nim z placówką pożegnał się jego zastępca. Nim zostanie ogłoszony konkurs na nowego szefa lecznicy obowiązki dyrektora pełni Marek Bruzdowicz, dyrektor szpitala powiatowego w Rypinie.
Niestety, i tym razem nie obyło się bez kontrowersyjnych decyzji. Nowy dyrektor postanowił zwolnić ratowników medycznych, którzy rozpoczęli pracę w szpitalu niemal równo z nowym dyrektorem. Decyzję o poszerzeniu kadry podjął jeszcze poprzedni dyrektor. Marek Bruzdowicz podpisał 3-letnie kontrakty z nowymi ratownikami i po trzech miesiącach je rozwiązał.
Ratownicy nie rozumieli decyzji dyrektora. Nikt nie chciał z nimi rozmawiać a wypowiedzenia dostali w biegu w czasie pełnienia dyżuru na SORze. Po zaalarmowaniu mediów poznali powody decyzji dyrektora. Jak się okazało po raz kolejny decydowały pieniądze.
- Szpitala nie stać na utrzymanie dodatkowo 20 ratowników - mówi dyrektor placówki.
Czy czarne chmury znad włocławskiego szpitala w końcu znikną?