O sądeckim piwie, radzie i browarniku
Sądeczanie od trunków nie stronią i nie stronili, nie tylko od święta. Radni o jakość i niską cenę piwa dbali.
Nowy Sącz ma daleko idące tradycje browarnicze, po których do dziś pozostały jedynie wzmianki. Miasto długo posiadało własny browar, podobnie bogatsi ziemianie żyjący na obrzeżach miasta. Ale na początku XX wieku jakość trunku była kwestionowana, więc rajcy miejscy postanowili przyjrzeć się sprawie…
Sądeczanie pili na potęgę
Nie da się ukryć, że nowosądeczanie byli ludem sporo pijącym. O trzeźwość nawoływali biskupi w czasie wizytacji, prosiły o nią lokalne autorytety, a nawet władze miasta. Ludzie pili na potęgę, a w 1907 r. w Galicji można było znaleźć jedynie 25 wiosek, w których nie można było kupić alkoholu.
Na początku XX wieku przeciętny mieszkaniec Galicji wypijał rocznie 6,82 litra wódki na głowę i 12,33 litrów piwa, a w 1909 roku już 7,5 litra wódki i 16 litrów piwa.
Nie można więc się dziwić, że Martin Polack w książce „Po Galicji” tak oto opisuje życie głowy rodziny: „W niedzielę chłop wstaje z łatwością. Poszedł bowiem spać trzeźwy i dopiero nęcą go wspaniałości nadchodzącego dnia: kazanie, taniec, wódka. W poniedziałek nie wstaje w ogóle (…) We wtorek chłop wstaje bardzo wcześnie, bo to dzień targowy, ale też bardzo niechętnie: pod czaszką jeszcze mu potężnie huczy (…)W środę znów nie wstaje wcale, gdyż odsypia rausz dnia targowego. W czwartek, piątek i sobotę jakoś się przemorduje, w te trzy dni wre robota. Wszelako mowa o tygodniowym porządku w życiu skrzętnego, obyczajowego ojca rodziny”.
Kwitły piwne ogrody
Tymczasem dla nowosądeckich radnych alkoholizm był sporym problemem społecznym, ale również i dochodem. Sprawa sprzedaży napojów wyskokowych od zawsze żywo interesowała władze miasta. Nie ma co się dziwić, bowiem prawo propinacji - czyli sprzedaży alkoholu - to był spory dochód do budżetu.
Bardzo rozpijaczony był Nowy Sącz, ten sam pełen sodalicji, świętych stowarzyszeń i władz klęczących przed ołtarzami kościołów…
Co chwila rajcy nadawali nowe koncesje na sprzedaż alkoholu. Jedynie radny Maurycy Korbel upomniał władzę, że ilość miejsc wyszynku jest za duża. Zgodzono się z nim, a za jakiś czas wrócono do ponownego szafowania koncesjami na sprzedaż alkoholu. Władze myślały także nad budową nowych ogródków piwnych.
Smrodliwe wonie nie przyczyniają się do zdrowia lubowników okocimera
Tak było w 1900 roku. Radni zastanawiali się, czy otworzyć piwny ogród na Wólkach. Otóż krążyły po mieście plotki, że tamtędy zostanie poprowadzona kolej. Do urządzenia ogrodu nie trzeba było jednak rajców długo przekonywać, bowiem mieszczanin i przedsiębiorca Zygmunt Mars zobowiązał się go sam zbudować. Przy okazji pobliskiej restauracji nadano nazwę Willa Wenecja - stąd międzywojenna Wenecja nad Dunajcem. Okazało się potem, że klienci nie są niezadowoleni z jakości serwowanych napojów procentowych. W październiku 1901 r. rajcy zebrali się na specjalnym posiedzeniu „w celu załatwienia zażaleń na cenę i jakość trunków w mieście”. To jedyne takie zebranie w historii naszego miasta.
Rada kontra podwyżki cen
Wśród ojców miasta wywiązała się wielka dyskusja. radny Eljasz Klapholz wskazał podstawowy problem, z jakimi zmagali się mieszkańcy miasta, czyli ceny piwa. Powiedział na wstępie „że przed 30-tu laty Rada Miasta troszczyła się o to, aby publiczność miała dobre piwo, a obecnie należałoby skłonić pana Marsa żeby ceny piwa nie podnosił oraz, aby piwo limanowskie w osobnych, a piwo okocimskie w osobnych szynkach sprzedawano”.
Wówczas Pan J. Gutowski wysunął pomysł wyboru „ankiety” czyli specjalnej komisji. Tymczasem dyskusja była na tyle gorąca, że najpierw musieli się wszyscy wypowiedzieć na temat tego pomysłu.
Stanisław Kmietowicz zgłosił, że w mieście jest także problem ze sprzedażą dobrej jakości wódki. Szczególnie niedobrą miała cenę, dlatego nowa komisja powinna dopilnować i tej kwestii... Do pomysłu przystało wielu radnych, w tym także ks. Michał Nowicki, miejscowy katecheta. Niestety, przewodniczący zgromadzeniu wiceburmistrz Jakubowski stwierdził, że nie zna przepisu według którego byłby w stanie zgodnie z prawem powołać tę komisję.
W myśl powiedzenia „dla chcącego nic trudnego” - i to się dało ominąć, bowiem radny Gustaw Stuber zaproponował, aby zanotować, że komisję powołuje się „w celu wzmocnienia magistratu prawnikami i znawcami”… To przeszło.
Ustalono więc skład komisji. Znaleźli się w niej szanowani adwokaci: Stanisław Gałkiewicz (niedoszły burmistrz), Gustaw Stuber i Jan Sterkowicz; kupcy: Jakub Grossbard, Eliasz Klapholz, Stanisław Kmietowicz, Franciszek Pisztek i Walenty Rajca. Na kolejnym posiedzeniu pozostali radni zapytali, co z badaniem piwa. Walenty Rajca odparł kolegom, że „materiał jest obszerny, ankieta liczna, a każdy z jej członków musi dobrze przedyskutować sprawę”… W efekcie badań nie ustalono wiele. Rajcy nadal utrzymali koncesję Zygmuntowi Marsowi. Miał jednak sprzedawać w ogródku przy Wenecji jeden rodzaj piwa: Limanowskie Marcowe.
Lubownicy okocimera
Gdyby jednak śledzić dalsze perypetie piwne nowosądeczan, to non stop wybuchały jakieś niewielkie afery. W 1904 pisano w prasie, że wokół ogrodu piwnego na Przetakówce są „smrodliwe wonie”, i że „wcale nie przyczyniają się do zdrowia lubowników okocimera”. Ponadto żalono się do władz miasta, że tamtejszy ogród piwny jest brudny, stoły zaśmiecone, zaś piwo ciepłe. W 1905 r. publiczność miejska była na tyle wzburzona podniesieniem cen piwa i wódki, że miejscowi kolejarze zaprotestowali.
Uchwalono na specjalnym wiecu 15 stycznia, żeby nie kupować wódki i piwa w mieście, póki propinator nie wróci do poprzednich cen. Poparło ten bojkot wiele grup społecznych.
Takie były problemy sądeczan początku XX wieku…