Tysiące ludzi w Polsce zaczęły morsować i wrzucać swe zdjęcia na portale społecznościowe. Inne tysiące zaczęły z tego drwić, odkąd wchodzenie do zimnej wody stało się modne pośród celebrytów chwalących się swymi dokonaniami na Instagramie.
W efekcie w internecie rozgorzał spór, który w ostatnich dniach rozgrzał się niemal do czerwoności za sprawą bardziej ekstremalnej formy mierzenia się z zimnem, czyli zdobywania gór w samych szortach i butach.
Jak to się kończy, gdy gdy ambicja i pogoń za facebookowymi lajkami stoją w opozycji do możliwości ludzkiego organizmu? Przekonaliśmy się za sprawą kuriozalnej wycieczki grupy amatorów na Babią Górę. Cóż, można pisać latami, że szczyt ten jest tylko z pozoru zwykłym kopcem i że pogoda jest tam wyjątkowo niestabilna, ale zawsze znajdą się jacyś mądrzy inaczej, którzy muszą sami „wsadzić palec do kontaktu”...
Wróćmy jednak do morsowania, które redukuje stany zapalne i tkankę tłuszczową, wzmacnia odporność, jest dobre na skórę, serce i ogólne samopoczucie. Pewnie nie byłoby dzisiejszej mody, gdyby nie lockdown.
Wokół nic się nie dzieje, świat stał się nudny, a mózg i cztery litery mają już dość seriali. Ludzie potrzebują adrenaliny, chcą się sprawdzać, przekraczać granice, przeżywać coś nowego. Nic w tym nie ma złego, o ile z wchodzenia do jeziora nie robi się osiągniecia na miarę wejścia na K2.
Skąd więc ten cały hejt? - zastanawiają się adepci morsowania. No cóż, Polacy kochają konflikty i podziały. Lubią się przechwalać albo zazdrościć. Jedynym zaskoczeniem może być fakt, że obecny spór nie dotyczy polityki, ale zwykłego wchodzenia do wody. Wygląda więc na to, że nasza narodowa choroba się pogłębia. No dobra, kończę pisać, biorę szpadel oraz siekierę i idę rozbijać lód.