O kulawym koniu i nie tylko, czyli jak uciekamy przed odpowiedzialnością
Mam koleżankę, mówimy na nią Szajkowska - od imienia jej konia, Szajki.
Szajka jest starą, schorowaną klaczą, na której jej właścicielka od lat nie jeździła - bo już dawno nie da się na niej jeździć. Szajkowska za to co miesiąc płaci lwią część swojej (dość skromnej) wypłaty, żeby trzymać konia w dobrym pensjonacie, który znajduje się nieopodal jej domu. Przyjeżdża codziennie, żeby dawać zastrzyki przeciwbólowe. Wklepuje maści w jej obolałe stawy.
Szajka była wcześniej koniem „szkółkowym”, czyli takim, na którym jeżdżą ludzie biorący lekcje jeździectwa. Takie konie bardzo często pracują ponad możliwości swoich masywnych, ale dość delikatnych ciał i to samo tyczy się ich psychiki. A kiedy już przestają być sprawne - są sprzedawane.
Szajkowska była jedną ze „szkółkowych uczennic”, zżyła się z koniem. I gdy Szajka przestawała być sprawna, dziewczyna zdecydowała się ją odkupić. Właściwie w momencie, kiedy klacz - choć jeszcze stosunkowo młoda - była już rencistką. Niedługo później nie nadawała się już do tego, żeby na nią wsiadać.
Przez te lata Szajkowska ani razu nie pomyślała, żeby pozbyć się konia. Jasne, żaden przyzwoity „koniarz” nie sprzedałby rumaka na mięso. Ale można byłoby go oddać gdzieś do tańszego pensjonatu, daleko od drogiego Krakowa. Albo po prostu przestać konia leczyć - nikt by się nie dziwił, a wkrótce „problem” sam by się rozwiązał. Ale nie, nic takiego Szajki nie spotkało.
Gdy zapytaliśmy kiedyś jej właścicielkę, dlaczego to robi, odpowiedziała: Bo to mój koń, a ja zobowiązałam się przed sobą do opieki nad zwierzęciem.
To historia pewnie trudna do uchwycenia dla ludzi, którzy zwierząt nie mają. Dla niektórych może i śmieszna, naiwna. Ale dla mnie będąca najlepszym przykładem odpowiedzialności za swoje decyzje. Również te nietrafione.
Odpowiedzialny człowiek ponosi konsekwencje wyborów, nawet jeśli „nie tak to miało wyglądać”. Odpowiedzialny mężczyzna, gdy sypie mu się małżeństwo, nie ucieka od roli ojca, tylko właśnie ze zdwojoną siłą stara się otoczyć dzieci opieką. Odpowiedzialny szef - jak kapitan okrętu - w chwili kryzysu w pierwszej kolejności myśli o pracownikach. Odpowiedzialny pracownik ma zaś prawo z czymś się nie zgadzać, ale jeśli się czegoś podjął - powinien to zrobić.
A jednak w naszej naturze leży ucieczka przed odpowiedzialnością. Mechanizmy obronne naszej psychiki jeszcze w tym pomagają. - Żona była jędzą, a jak jeszcze utrudnia kontakt z dzieckiem, nie będę się wychylał - tłumaczą sobie mężczyźni. Albo: Pracodawca nie traktuje mnie dobrze, to mogę z czymś nawalić. Lub: Niech inni się martwią.
Lubimy też rzucać słowa i deklaracje na wiatr. - Jakby coś się działo, zawsze pomogę - mówimy często. Czy naprawdę?
Za decyzją i za słowem powinna jednak iść odpowiedzialność. Miłości i dobra, wbrew pozorom, na świecie jest całkiem sporo. Brakuje przede wszystkim odpowiedzialności.