Niezwykła historia dzwonu z Pustelni św. Jana z Dukli w Trzcianie. Milczał 80 lat ukryty w ziemi. Czy wróci na dzwonnicę na Puszczy?
Dzwon z Pustelni św. Jana z Dukli w Trzcianie od czasów II wojny milczał zakopany w ziemi. Dzięki pasjonatom historii udało się go odnaleźć. Czy jego dźwięk znów rozlegnie się z dzwonnicy na Puszczy?
Dzwon z Pustelni św. Jana z Dukli w 1941 roku ukrył przyszły zakonnik, opiekujący się kościółkiem na Puszczy, chroniąc go przed konfiskatą przed hitlerowców. W latach 50. brat Paweł próbował dzwon wydobyć, ale czas i wojenne zniszczenia zmieniły las i krajobraz na wzgórzu Zaśpit. Nie zdołał odnaleźć miejsca, gdzie w pośpiechu zakopywał cenną pamiątkę, ratując przed przetopieniem w niemieckiej hucie czy odlewni. Udało się to dopiero teraz - pasjonatom z Muzeum Podkarpackich Pól Bitewnych w Krośnie i Stowarzyszenia Eksploracyjno-Historycznego Galicja.
Łut szczęścia, splot okoliczności, zrządzenie losu?
- Nie ma przypadkowości w tym, że ta historia trafiła do mnie. Ja wierzę, że to patronat św. Jana sprawił, że dzwon został odnaleziony - mówi Lesław Wilk z Muzeum Podkarpackich Pól Bitewnych, organizator akcji poszukiwawczej.
To on jako pierwszy podążył śladami niezwykłej historii. Zaczęło się od rozmowy z sąsiadką. Wspomniała, że jej ojciec zapamiętał z dzieciństwa ciekawy wątek dotyczącą dzwonu.
Lesław Wilk spotkał się z ponad osiemdziesięcioletnim mieszkańcem Lipowicy, Stanisławem Baranem. Wysłuchał jego wspomnień. Jak się okazało, ojciec pana Stanisława przed wojną został zatrudniony do prac porządkowych w Pustelni bł. Jana z Dukli. Pustelnią i kaplicą na wzgórzu Zaśpit w Trzcianie opiekował się Józef Ubas, wówczas kandydat na zakonnika. W tamtych latach było to miejsce wyjątkowego kultu, ściągające rzesze pielgrzymów.
- Wojna wszystko przerwała. Zamarł ruch pielgrzymkowy, Niemcy wprowadzili obostrzenia, zakazali też odprawiania nabożeństw w kościółku na Puszczy - opowiada Lesław Wilk.
Wojna przerwała też kontakty między opiekunem Pustelni a jej pracownikiem. Ojciec pana Stanisława stracił dom, musiał szukać nowego miejsca.
- Osiadł jednak w pobliżu i po wojnie zaczął znów odwiedzać Pustelnię i pomagać porządkować teren ze zniszczeń - opowiada Lesław Wilk.
Ukrył wyposażenie kaplicy w schronie
W 1947 roku Józef Ubas był już po święceniach zakonnych. Przyjął imię Paweł i wciąż mieszkał na Puszczy.
- Przełęcz Dukielska mocno ucierpiała w czasie działań wojennych. Nie oszczędziły one także terenu Pustelni. Ale kościołek i dom rekolekcyjny przetrwały. Ocalało także wyposażenie kaplicy. Przezornie zakonnik ukrył je w schronie, który zbudował pod budynkiem - opowiada Lesław Wilk.
Brat Paweł wraz z pomocnikiem przywracali to miejsce do życia. Usuwali z lasu wykroty i wojenne umocnienia. Powyżej pustelni zrobili staw, w którym można było hodować ryby, zasadzili drzewa owocowe. Do cudownego źródełka znów pielgrzymowali ludzie, przywrócono nabożeństwa w kościółku.
Mały Stasio często towarzyszył ojcu pracującemu na Puszczy. Gdy dorósł, przysłuchiwał się rozmowom między tatą a zakonnikiem. Obaj mieli do siebie wielkie zaufanie. Brat Paweł zwierzał się, że jest prześladowany przez Urząd Bezpieczeństwa. Pustelnik zdradził też, że w czasie okupacji, gdy Niemcy pod groźbą kary śmierci, nakazali oddawać wszystkie kościelne dzwony, zakopał w lesie dzwon z dzwonnicy przy kościółku.
Obaj mężczyźni próbowali go odszukać w latach 50. ale bez powodzenia. Potem ich drogi znowu się rozeszły. Ojciec pana Stanisława się przeprowadził. Brata Pawła nękały różne nieszczęścia. W 1955 roku zmarł w krośnieńskim szpitalu.
Strzępki zasłyszanych rozmów przez lata życia Stanisława Barana zeszły w niepamięć. Przywołał je dopiero podczas spotkania w Lesławem Wilkiem.
- Upływ czasu zrobił swoje, mój rozmówca bardzo mgliście pamiętał te fakty, nie był w stanie precyzyjnie odtworzyć szczegółów - opowiada Lesław Wilk. Przyznaje jednak, że historia, którą usłyszał od mieszkańca Lipowicy, zafrapowała go tak bardzo, że postanowił odnaleźć dzwon. Nie tylko kierowany pasją odkrywcy. Także szacunkiem dla tego, kto z narażeniem życia ukrył tak cenny element kaplicy.
- Ten zakonnik stanął sam przeciwko dwóm straszliwym ideologiom. Faszystowskiej i komunistycznej. Nie uląkł się, trwał ratując ten kościółek, tę Pustelnię. Jak prawdziwy bohater i patriota - mówi Wilk.
Planował przeprowadzenie poszukiwań jeszcze w ub. roku, zdobył wymagane zezwolenia konserwatorskie, uzyskał zgodę od Lasów Państwowych. Na przeszkodzie najpierw stanęła sytuacja związana z pandemią koronawirusa. Potem akcję zaplanowaną na 17 kwietnia tego roku trzeba było odwołać, bo spadło 30 centymetrów śniegu i dojazd na miejsce był niemożliwy.
Ryzykował życiem
Wreszcie 8 maja na wzgórze Zaśpit w Trzcianie koło Dukli zjechała grupa kilkudziesięciu poszukiwaczy skarbów i pasjonatów odkrywania historii.
- Typowałem, że dzwon będzie zakopany poniżej Pustelni. Zakonnik działał pod presją czasu. Ze świadomością, co grozi mu ze strony Niemców za to, że nie wykonał polecenia zdania dzwonu. Dzwonnica znajduje się na stromym zboczu, dzwon ważył ponad 100 kilogramów. Uważałem, że jeden człowiek nie będzie w stanie wynieść tak wielkiego ciężaru w górę po stromiźnie - przypuszczał Lesław Wilk.
45 osób z wykrywaczami metalu pod wodzą Artura Hejnara, wiceprezesa Stowarzyszenia Eksploracyjno-Historycznego „Galicja”, które od kilku lat współpracuje przy podobnych akcjach z Muzeum Podkarpackich Pól Bitewnych, miało spenetrować kilka hektarów lasu.
- Hipoteza, że zakonnik stoczył tak duży ciężar ze zbocza w dół, wydawała się najpewniejsza. Ale w momencie, gdy rozdzielałem sektory do przeszukiwań, wysłałem pięciu chłopaków do sprawdzenia najbliższej okolicy dzwonnicy. Przyszło mi na myśl, że zakonnik na ukrycie dzwonu mógł sprytnie wybrać takie miejsce, jakiego nikt się nie spodziewał - opowiada Artur Hejnar.
Srebrzystej barwy kielich
Minęło zaledwie 45 minut, gdy w krótkofalówce usłyszał zgłoszenie: „Chodź, chyba mamy coś ciekawego!”.
- W miejscu oddalonym od dzwonnicy o 11 metrów trzech kolegów, spoglądało na rozgrzebaną ziemię, z której wyłaniał się stalowy fragment. Dołączyłem do nich. Staliśmy tak przez chwilę i trudno nam było uwierzyć, że już mamy dzwon - przyznaje Artur Hejnar.
Tłumaczy, że dzwon jest na tyle dużym przedmiotem, że wykrywacz metalu raczej go „nie przeoczy”. Zareaguje sygnałem dźwiękowym. Tonacja dźwięku zależy od rodzaju metalu i wielkości przedmiotu, który znajduje się w ziemi.
- Krzysiek Wiśniewski, który odkrył to miejsce, zdawał sobie sprawę, że ma do czynienia ze sporym obiektem. Nie był pewny, że to dzwon. Choćby dlatego, że metr niżej kolega dostał mocny sygnał i wykopał… starą rurę - uśmiecha się Artur.
Pewności nabrali, gdy usunęli warstwę ziemi, przykrywającą zawieszenie dzwonu, a poniżej wyłonił się jego srebrzystej barwy kielich.
- W życiu nie widziałem tak dobrze zachowanego kielicha dzwonu. Wyglądał wręcz idealnie - zachwyca się Lesław Wilk.
Brakowało serca
- Do akcji poszukiwawczych trzeba podchodzić z pokorą. Nie zawsze kończą się powodzeniem. W tym przypadku znaliśmy opowieść, ale przekazane nam słowa trzeba było potwierdzić materialnym znaleziskiem - mówi Artur Hejnar.
Przyznaje - to był moment niesamowitych emocji. Według zaleceń dra Wojciecha Pasterkiewicza, sprawującego nadzór archeologiczny, osłaniali kolejne warstwy ziemi. Dokumentowali poszczególne etapy. Mierzyli, fotografowali.
- Najbardziej cieszył się Krzysiek Wiśniewski, który namierzył sygnał. Zresztą, to nie było pierwsze jego cenne odkrycie w okolicach Dukli. Dwa lata temu udało mu się znaleźć niezwykły skarb. Buławę gwiaździstą z epoki brązu. Podobne wykorzystywali Inkowie - p rzypomina koordynator akcji poszukiwawczej.
Gdy z wykopu usunięto ziemię, zapadła decyzja: „podnosimy dzwon”.
Sześciu silnych facetów dźwignęło 150-kilogramowy ciężar. To była też ważna chwila. Co jest pod kielichem?
- Zapadła cisza, wszyscy wstrzymali oddech, czekając, aż ktoś zajrzy do wnętrza dzwonu. Okazało się puste. Brakowało serca - opowiada Artur Hejnar.
Znieśli dzwon na plac przed Pustelnią, umyli, z grubsza oczyścili. Odczytali napis, informujący że ufundowany został w 1933 roku. Gdy stali, podziwiając odkrycie, Lesław Wilk zorientował się, że brakuje w ich gronie zakonnika, bernardyna, który specjalnie przyjechał z Krakowa.
- Poznałem go podczas moich kwerend w archiwum prowincji w Krakowie. Był kiedyś gospodarzem Pustelni. Gdy dowiedział się o akcji, powiedział, że chętnie przyjedzie. Zaprosiłem go do udziału w poszukiwaniach - mówi Lesław Wilk.
Był zaskoczony, że zakonnik tak niespodziewanie, bez słowa się oddalił. - Zastanawialiśmy się nawet, czy ktoś go czymś nie uraził.
Minęło kilka minut i zagadka nieobecności brata się rozwiązała. Były pustelnik wrócił, niosąc… serce dzwonu.
- Jak się okazało, leżało na strychu pustelni. Brat Krystian skojarzył, że kiedyś widział taki przedmiot schowany między innymi rzeczami - opowiada Artur Hejnar.
- Poprosiłem wszystkich, żeby unieśli dzwon, a zakonnika, żeby w niego uderzył. Dźwięk, który się rozległ, słyszę do dziś. I myślę że wszyscy, a było tam nas kilkudziesięciu chłopa, zapamiętają to do końca życia - mówi Lesław Wilk.
Dzwon został zdeponowany w domu rekolekcyjnym oo. bernardynów, a wieść o niezwykłym odkryciu w kilka dni obiegła nie tylko okolicę, ale i całą Polskę.
- Każdy chciał zobaczyć to niezwykłe znalezisko - przyznaje Artur Hejnar. Stąd pojawił się pomysł, by pokazać je i mieszkańcom i pielgrzymom odwiedzającym Pustelnię św. Jana w Trzcianie.
- Dlatego w środę przenieśliśmy dzwon do kościółka i ustawiliśmy na specjalnym postumencie, obok umieściliśmy tablicę informacyjną - mówi Artur Hejnar. Wkrótce pojawi się jeszcze jeden element - skarbona. I apel o wsparcie finansowe, które pozwoli na dopisanie finału tej historii.
Jakiego? Lesław Wilk, przygotowując się do akcji, przeszukiwał archiwa. Natrafił na jedyną fotografię, wcześniej nieznaną, z 1938 roku, na której uwieczniono druhów z Towarzystwa Sportowego Sokół z Dukli, pozujących przed Pustelnią. W tle jest widoczna dzwonnica.
- Doskonale widać, że na dzwonnicy są trzy dzwony - mówi Lesław Wilk.
Dzwonnicę zbudowano w 1933 roku, z okazji jubileuszu 200-lecia beatyfikacji Jana z Dukli.
Stoi do dziś, ale daleko jej do dawnej świetności. Wisi na niej jeden dzwon, ten największy.
- Przypuszczam, że w czasie wojny zdemontowane zostały wszystkie. Ten udało się zakonnikowi po wojnie odzyskać i wrócił na swoje miejsce. Średni to ten, który odkopaliśmy. Co się stało z najmniejszym? Nie wiadomo. Możliwe, że został zdany okupantowi - mówi Lesław Wilk.
Uczestnicy akcji dalszy ciąg historii widzą tak: trzy dzwony wiszące „na Puszczy” obok siebie, tak jak blisko 90 lat temu.
- Trzeba wykonać renowację dzwonnicy, odrestaurować dzwon, który odnaleźliśmy i odtworzyć dzwon, którego już nie ma - konkretyzuje tę wizję Artur Hejnar.
Nie ukrywa - aby tak się stało, będą potrzebne spore fundusze. Stąd pomysł ze skarboną, do której zbierano by datki na ten cel.
Lesław Wilk mówi, że najważniejszy swój zamiar zrealizował. Z mroku niepamięci wydobył na światło dzienne historię dzwonu i doprowadził do jego odnalezienia. - Ze św. Janem wiążą mnie szczególne więzy. Zależało mi, by dzwon wrócił w pierwotne miejsce - nie ukrywa.
Jemu też marzy się taki finał, w którym trzy dzwony harmonijnie zagrają razem. - Pięknie byłoby usłyszeć na Przełęczy Dukielskiej ich głos, rozbrzmiewający jak dawniej codziennie na Anioł Pański.