Nieznany zamach na Hitlera. Ślązacy jedni z pierwszych chcieli pozbyć się Führera
85 lat temu Adolf Hitler został kanclerzem Rzeszy. Historia potoczyłaby się inaczej, gdyby rok wcześniej w Bobrku na Śląsku udał się zamach na przyszłego Führera
Napad na Adolfa Hitlera w Bobrku to jeden z pierwszych oficjalnie wymienianych zamachów na jego życie, ale bardzo mało znany. Polscy historycy nie podejmowali tematu - wtedy Bobrek, obecnie dzielnica Bytomia, leżał na terenie Niemiec. Zamachowcy byli robotnikami miejscowych zakładów, związani byli z komunistami. Wkrótce nie tylko nazizm, również Moskwa przez czystki przetrzebią szeregi tego ugrupowania. Szczegóły zamachu jednak przetrwały, bo przed wojną Bobrek to ścisłe pogranicze, tędy przebiegała granica z Polską. Po obu jej stronach nacje są wymieszane. Bytomianin Franciszek Kachel, naczelnik Związku Harcerstwa Polskiego w Niemczech, pracownik Konsulatu Generalnego RP w Bytomiu, doskonale orientował się w sytuacji politycznej i nastrojach mieszkańców. To jego syn Paweł Kachel, regionalny historyk, opisze napad w Bobrku w oparciu o relacje ojca, a także innych świadków. Plan pozbycia się Hitlera powstał w momencie, gdy zapowiedziano jego przyjazd do Bytomia na przedwyborczy wiec. Ale - o czym nie wiedzieli spiskowcy - towarzyszył mu już „diabeł stróż”, który pozwalał Hitlerowi uchodzić cało z każdego zamachu.
Wywiad za 2 tys. marek
Bytom w dniu przyjazdu Hitlera oszalał. Co prawda 18 kwietnia 1932 r. spodziewano się 80 tys. ludzi na stadionie, ale weszło tylko 15 tys. Bilety wstępu w cenie 10 marek były drogie, robotnik zarabiał około 180 marek.
Redakcja śląskiej „Polonii” Wojciecha Korfantego oczywiście wysyła reportera do Bytomia, na przyjazd wodza ruchu narodowosocjalistycznego, który „poruszył całe Niemcy”. Redaktor Stanisław Nogaj przyznaje w swojej relacji, że pojechał tam tylko z dziennikarskiego obowiązku, mając nadzieję na wywiad z Hitlerem. Ale rozmowa z wodzem kosztuje 2 tys. marek, które należy wpłacić do kasy partii. Można też kupić autograf Hitlera za jedyne 200 marek. Nogaj rezygnuje z obu propozycji, płaci jednak za bilet na stadion, bo zaproszeń dla dziennikarzy nie ma. Hitlerowcy liczą się z każdą marką.
Osiem lat później Nogaj, obserwator narodzin masowej psychozy Niemców na punkcie Hitlera, aresztowany przez gestapo, trafi do obozów w Dachau i Mauthausen-Gusen. Przed wojną wydał książkę „Za kratami i drutami Trzeciej Rzeszy”, sam się za nimi znajdzie. Przeżyje, wyda swoje wspomnienia. Już w Bytomiu w 1932 r. zrozumiał, jak Hitler potrafi „napoić tłumy potężną porcją nienawistnego i narkotyzującego szału”.
35-letni Nogaj napisał jedyną polską reporterską relację z pierwszego wiecu Hitlera w Bytomiu. Spodziewał się zobaczyć „butnego, krzykliwego feldfebla pruskiego”, ale widzi kogoś o wyglądzie radcy rejencyjnego. Hitler jest poważny, „jak najbardziej skromny”, stoi na trybunie stadionu z miną zatroskaną, z opuszczonymi, złożonymi rękami. Ma na sobie jasny płaszcz, czarny krawat, zdjął kapelusz. Tłum wznosi okrzyki „Deutschland erwache” i „Heil Hitler”. Hitler zaczyna przemowę wolno, głosem donośnym, po każdym niemal słowie czeka, aż minie rozchodzące się echo głośników. Nogaj zauważa, że mówca jest bardzo podobny do kajzera Wilhelma II, zanim wybuchła wielka wojna. Ale Hitlera chroni masa porządkowych w brunatnych koszulach, mimo że noszenie tych mundurów jest zakazane przez rząd.
W „Dniu Hitlera” w Bytomiu zmobilizowano 200 bojówkarzy na rowerach, 400 innych działa na samym stadionie. Nie brakuje też policji. Stu policjantów obstawia tylko szatnię, na ulicach prowadzących na stadion co 10 metrów stoi jeden policjant, na zakrętach sterczą policjanci w grupach. Na boisku stadionu ustawiono w szeregach około 1,5 tys. młodych członków organizacji hitlerowskiej. 15-tysięczna publiczność śpiewa z nimi pieśni hitlerowskie, przed stadionem zebrało się jeszcze 5 tys. zwolenników. Jedzą tanią ciepłą kiełbasę, piwa nie ma.
Pięść w stronę granicy
Hitler bał się zamachów. Mówił jednak: „Nie ma sposobu na ominięcie czegoś takiego. Główną ochroną pozostaje entuzjazm tłumu. Jeśli znalazłby się ktoś na tyle śmiały, aby wyciągnąć broń, zostałby natychmiast powalony i zadeptany na śmierć”.
Wiec rozpoczyna generał Udo von Woyrsch, dowódca SS na Śląsku, przyszły zbrodniarz wojenny, skazany po wojnie na 20 lat więzienia. Nie ma charyzmy, chrypi i podnosi głos, ale nie robi wrażenia. Woła, że obecni znajdują się nad „krwawiącą granicą” Niemiec i muszą pamiętać o „braciach niemieckich za kordonem”. Niemcy zostali „niewolnikami mafii międzynarodowo-żydowskiej”, przeciwko której walkę prowadzi Adolf Hitler.
Ale wódz właśnie wchodzi, Woyrsch staje się niewidzialny, tłum widzi i chce tylko Hitlera. Początek jego przemowy wydaje się zwykły - chwali bytomian za imponujące zgromadzenie i entuzjazm, który zauważył na ulicach. Mówi, że przed 13 laty razem z sześcioma kolegami rozpoczął walkę z obecnymi władzami Rzeszy, przysięgli sobie wtedy nie spocząć, aż wywalczą wolność i dobrobyt dla narodu niemieckiego. I w ciągu tych 13 lat liczba jego zwolenników wzrosła do przeszło 13 mln. Gdy stadion wiwatuje, dodaje, że chociaż przeciwnicy twierdzą, że jego ruch nigdy nie osiągnie większości, to on odpowiada: „zobaczymy”, bo ma obecnie lat 43, a nim osiągnie lat 85, wiele może się zmienić. To aluzja do wieku Paula von Hindenburga, z którym przegrał drugą turę wyborów prezydenckich 10 kwietnia 1932 r.
Ton tyrady Hitlera z każdą minutą się zmienia. Aż wznosi pięść w stronę granicy polskiej i grozi: „Ci tam po drugiej stronie wiedzą, co ich czeka, gdy dojdziemy do władzy, a Francuzi również!”. Uderza pięścią w pulpit, mówi o prześladowaniach narodowych socjalistów, krzyczy: „Mogą nas nawet zabijać, a my nie skapitulujemy!”.
Kończy słowami o stworzeniu niemieckiego człowieka i niemieckiej duszy, takiej, jaka była w 1914 r. Jego przemowa zaczęła się około godziny 17, trwa zaledwie dwadzieścia minut - Hitler bardzo się śpieszy. Przywódca raciborskich hitlerowców Josef Adamczyk (wkrótce zmieni nazwisko na Adams) tłumaczy, że Hitler wyjeżdża zaraz samolotem do Wrocławia, gdzie przemawiać będzie o godzinie 19.30, a już o 22 oczekiwany jest w Zgorzelicach (obecnym Zgorzelcu). Wódz nazistów musi więc pokonać jeszcze około 330 km.
Ta wiadomość jest ważna dla pewnej grupy, która też pojawiła się na stadionie. To miejscowi komuniści. Mają potwierdzenie informacji o planach Hitlera. Lotnisko jest w Gliwicach, a najkrótsza droga do Gliwic prowadzi przez Bobrek - wieczorem ciemny, zabudowany familokami, pełen zielonych już o tej porze zarośli i drzew.
Zostanie przyjęty kamieniami
Hitler w 1932 r. wciąż podróżuje. Niemcy dotąd nie spotkali się z podobną aktywnością polityka. Odmówiono mu dostępu do radia na cele propagandowe, wymyśla więc tzw. Deutschlandflüge, czyli loty nad Niemcami. Pojawia się jednego dnia na kilku wiecach w różnych miastach, jak jakiś dar niebios. Szykuje się do wyborów do Reichstagu, ustalonych na 31 lipca 1932 r. Joseph Goebbels napisze w swoich dziennikach 1 lipca tego roku: „Sprawy trzeba załatwiać, stojąc, idąc, jadąc i latając. Najważniejsze rozmowy przeprowadza się na schodach, w korytarzu, przy drzwiach, w drodze na dworzec, niemal bez przytomności”.
I jest efekt. Partia Hitlera otrzymuje w tych wyborach 37,4 proc. głosów. Naziści uzyskują 230 mandatów na 608 i stają się najliczniejszą partią w niemieckim parlamencie. Na drugim miejscu są socjaldemokraci, na trzecim - Komunistyczna Partia Niemiec. Cztery lata wcześniej, w wyborach w 1928 r., startująca po raz pierwszy NSDAP uzyskuje tylko 2,6-procentowe poparcie.
Hitlerowi pomagają kryzys gospodarczy, bieda i bezrobocie. W Niemczech obwiniano o to traktat wersalski i demokrację Republiki Weimarskiej, która rękami kanclerza Heinricha Brüninga każe zaciskać pasa. Hitler obiecuje, że pozbędzie się wyzyskiwaczy, w tym Żydów, ale także komunistów i socjaldemokratów. Brüning uzna go za fanatyka, ale jest już przegrany. 30 maja 1932 r. podaje się do dymisji.
Niemcy w 1932 r. cztery razy idą do wyborów. Prezydenckie odbywają się 13 marca i 19 kwietnia, do Landtagu, czyli parlamentów krajów związkowych, 24 kwietnia, a do Reichstagu - 31 lipca. Cały czas jest gorąco. Najostrzej walczą między sobą rosnący w siłę naziści i komuniści, którzy tracą wyborców na rzecz partii Hitlera. Szacuje się, że zginęło w tych potyczkach sto osób, a ponad dziesięć razy więcej zostało rannych.
Nogaj zaznacza, że w Bytomiu wszyscy odnosili się do hitlerowców z sympatią. Był jednak wyjątek - komuniści, którzy zapowiadali jakieś działania. Ale na wiecu panował wzorowy porządek. Dziennik „Goniec Śląski” co prawda alarmuje na pierwszej stronie, że „Polska przyprawia Hitlera o obłęd”, stwierdza też jednak, że organizacje hitlerowskie przybyły na stadion w równych szeregach i w taki sam sposób odmaszerowały. Żadnych zakłóceń ani incydentów nie było.
Przed przyjazdem Hitlera krążyły jednak w mieście ulotki z ostrzeżeniem, że Hitlera może w Bytomiu coś przykrego spotkać, np. „Adolf Hitler zostanie na Śląsku przyjęty kamieniami”. Paweł Kachel w artykule opublikowanym w „Życiu Bytomskim” podaje, że druki kolportowali komuniści z KPD. Ochrona Hitlera nie lekceważy tych pogróżek, w marcu w Monachium ostrzelano przecież przedział pociągu, w którym siedzieli Hitler i Goebbels, ale wódz nazistów musi jak najszybciej dojechać do Gliwic, gdzie czeka samolot. Jego samochód z obstawą ma do pokonania około 20 kilometrów.
Najkrótsza droga na lotnisko prowadzi przez Bobrek. To robotnicza miejscowość, gdzie duże wpływy mają komuniści. Działa tu Roter Frontkämpferbund, czyli Rotfront, bojówki KPD. Kryzys dał się ludziom w takich przemysłowych osiedlach mocno we znaki. W dodatku mieszkańcy Bobrka mają mocne rodzinne powiązania z Polakami. W plebiscycie Bobrek dwór głosował w większości na Polskę, a cała gmina tylko z niewielką przewagą na Niemcy. Droga na Gliwice biegnie tuż koło przejścia granicznego, na końcu ulicy Stara Cynkownia stoi zachowany do dzisiaj dom celny. Miejsce na przejazd Hitlera niepewne, ale czas goni.
Zdaniem Kachla punkt planowanego zamachu znajdował się zaledwie kilkaset metrów od ówczesnej granicy z Polską. Wybrano niewielkie wzniesienie, po obydwu stronach ulicy stoją familoki. Na samochód Hitlera czeka w ukryciu około 30 mężczyzn. Zamierzają najpierw spowodować wypadek drogowy, żeby uziemić Hitlera - strzelanina w ciemno może być niebezpieczna, w pobliżu mieszkają ludzie. Zamachowcy gromadzą belki, podkłady kolejowe, wielkie kamienie. Kilku łączników za pomocą specjalnych gwizdków ma uprzedzać o zbliżającym się samochodzie wiozącym Hitlera.
Nerwy jak postronki
Zamachowcy spodziewali się chyba jednego, może najwyżej dwóch samochodów. Jedna z najstarszych mieszkanek Bytomia, urodzona tutaj Adelajda Klonek, w 1932 r. była uczennicą. Opowiedziała „Dziennikowi Zachodniemu” o wydarzeniu, jakim była wizyta Adolfa Hitlera - w jej domu mówiło się po niemiecku. W „Dniu Hitlera” wyszła z koleżanką na ulicę z nadzieją, że zobaczy taką sławną postać. Dobrze pamięta, że jeden samochód z wodzem nazistów nadjechał od strony dworca, zmierzając na stadion przy Olimpijskiej. Przejechał bardzo szybko, ledwo zdążyła Hitlera dojrzeć.
Może napastnicy liczyli na to, że Hitler z braku czasu nie weźmie ze sobą większej obstawy? Pojedzie jednym samochodem? Mówił: „Jeśli chodzi o zamachowców, to najbezpieczniej czuję się w samochodzie. Gdy wyruszam, nawet policja nie jest informowana, jaki jest cel podróży”. Ale powiedział to dopiero w 1936 r., gdy miał już za sobą wiele zamachów, z których cudem uszedł cało. W 1932 r. w Bytomiu publicznie potwierdzono, gdzie jedzie i jaką trasą.
Zaskoczenie zamachowców musiało być jednak ogromne, gdy zza zakrętu wyłoniła się cała kolumna aut. Które z nich wiezie Hitlera? Co gorsze, pojawiła się też ciężarówka pełna uzbrojonych SA-manów, wypatrują każdego zagrożenia, gotowi do strzału. W ciągu kilkunastu sekund zamachowcy muszą podjąć decyzję: uderzyć na Hitlera czy się wycofać. Postanawiają uderzyć, bo taka okazja mogła się już nigdy nie powtórzyć.
Na auta spadają podkłady i kamienie. Pierwszy z samochodów gwałtownie hamuje i staje w poprzek drogi. Kolejne nie mogą się ruszyć, wpadają w pułapkę i pod grad cegieł, ale szybko otaczają je ochroniarze z SA i strzelają w stronę niewidzialnych napastników. Tymczasem ostatnie auto zawraca i udaje mu się uciec, na pewno zaraz sprowadzi policyjne oddziały, a może nawet rozwścieczone hitlerowskie bojówki.
Pasażerowie aut osobowych kładą się na siedzenia, zamachowcy nie mogą ustalić, w którym samochodzie jest Hitler. Nie strzelają. Nakazują odwrót i od tej chwili znikają w dobrze sobie znanym terenie. SA-mani nie potrafią nikogo pochwycić, zresztą zaraz muszą się zbierać do dalszej drogi. Hitler ma nerwy jak postronki, nie zamierza rezygnować z zaplanowanego wiecu we Wrocławiu. Poturbowana kawalkada jedzie dalej. 18 kwietnia 1932 r. późnym wieczorem Hitler rzeczywiście wygłasza kolejne przemówienie na wrocławskim stadionie kolarskim Grüneicher Radrennbahn. Obiekt już nie istnieje, teren należy dzisiaj do ogrodu zoologicznego.
Policja przeczesuje dokładnie Bobrek, nie ma jednak dowodów na to, że ktoś na pewno brał udział w zamachu. Najbardziej obrywają przypadkowi gapie. Na drugi dzień komuniści urządzają na miejscowym targowisku protest przeciwko brutalnemu traktowaniu przez władze niewinnych ludzi, policja już wtedy nie interweniuje. Prawdziwych napastników nigdy nie postawiono przed sądem. Nikt z sąsiadów nie doniósł.
Ściśle tajna tajemnica
Właśnie brak procesu budzi pewne wątpliwości historyków co do formy zamachu w Bobrku.
- Nie możemy zajrzeć do akt, sprawdzić, jak naprawdę przebiegało wydarzenie, kto brał w nim udział - mówi dr Joanna Lusek, kierownik działu historii Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu. - Wiemy, że do napadu doszło, ale co dodała legenda? Właściwie jedynym źródłem jest nieżyjący już Paweł Kachel. Faktem jest oczywiście wizyta Adolfa Hitlera w Bytomiu, konflikty między hitlerowcami a komunistami oraz silne napięcia w Bobrku spowodowane kryzysem gospodarczym i bezrobociem.
Paweł Kachel wymienił dwa nazwiska przywódców napadu na Hitlera: to Paul Becker i Paweł Scheideman. Pierwszy wymieniony istniał na pewno. Nazwisko Paula Beckera pojawia się w piśmie „Beuthener Kreisblatt” („Bytomska Gazeta Powiatowa”) z dnia 31 stycznia 1927 r. Występuje jako lokalny kandydat z listy komunistów do sejmu prowincjonalnego, razem z takimi mieszkańcami Bobrka jak: Marian Lepiarczyk, Vincent Muschol czy Emil Rzyczniok. Gazeta podaje, że Paul Becker jest kierownikiem „żórawu”, czyli dźwigu, i mieszka w Bobrku przy ulicy Beuthenstrasse 5, dzisiaj to ulica Zabrzańska. Natomiast o Paulu Scheidemanie nic nie wiadomo, może był tylko szeregowym komunistą lub sympatykiem.
Szczegóły zamachów bywają tajemnicą kilku ludzi. Tak było w przypadku nieudanego zamachu na Hitlera w Warszawie 5 października 1939 r. Wtedy Hitler po raz pierwszy i ostatni przyjechał do stolicy podbitej Polski. Na rozkaz generała Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza grupa polskich saperów podkłada ładunek na trasie przejazdu Hitlera. Wszystko jest tak tajne, że długo po wojnie nikt nie znał żadnych nazwisk ani detali zamachu. W końcu jeden z uczestników, porucznik Dominik Żelazko, już wtedy pensjonariusz domu opieki społecznej, opowiada o tym, jak udało mu się zasypać pół tony trotylu w rowie przeciwczołgowym na Nowym Świecie, a zapalniki umieścić w piwnicy pobliskiej kawiarni. Do wybuchu jednak nie doszło, chociaż Hitler przejeżdżał obok piekielnej niespodzianki. Przyczyny wstrzymania akcji są niejasne. Czy to Niemcy skutecznie usunęli z okolicy cywilów, w tym czujki i dowódcę zamachu, czy jednak któryś z polskich konspiratorów miał skrupuły, bo oprócz Hitlera zginęłoby wiele ludzi, także w odwecie - wciąż nie można dociec. Niemcy później znaleźli ładunek i prowadzili intensywne śledztwo, ale bezskuteczne.
Zamach na Hitlera w Bobrku wzbudził żywą reakcję mieszkańców regionu. Okazało się też, że mógł być pociechą dla więźniów obozów koncentracyjnych. Być może to o nim wspomina w swojej autobiografii Simone Veil, przyszła francuska prawniczka i przewodnicząca Parlamentu Europejskiego. Jako Żydówka została deportowana z Francji do Auschwitz w 1944 r. razem z matką i siostrą. Matka zginęła, 17-letnia Simone trafiła do podobozu Auschwitz w małopolskiej wsi Bobrek, gdzie pracowała w fabryce Siemensa. Chociaż nie był to Śląsk, słyszała o jakimś zamachu na Hitlera w Bobrku, oczywiście nic dokładnego. Była to dla niej ważna wiadomość. W tym czasie esesman dał jej dodatkową kromkę chleba, nabrała więc nadziei, że przeżyje. Ona i jej siostra przetrwały.
W Bobrku koło Bytomia, przy kopalni, też był podobóz KL Auschwitz, jeden z największych, liczący czasem około tysiąca więźniów, mężczyzn pracujących na dole. Po wojnie trafili tutaj Ślązacy, których nikt nie pytał, co myślą o Hitlerze. W marcu 1945 r. NKWD wywiozło w głąb Rosji do niewolniczej pracy całą zmianę górników z kopalni Bobrek, w tym wielu powstańców śląskich. Wszystko w zemście za rzekomą wielką miłość do Führera. Powróciło niewielu.
Bohaterowie bytomskiego procesu
Po zamachu bytomscy komuniści poczuli oddech hitlerowców na karku. To już nie chodzi o bijatyki. Czy przyszły Führer - Hitler polecił żołnierzom nazywać się tak od 1934 r. - będzie się mścił? Miał obsesję na punkcie swojego cennego dla narodu życia, zawsze kazał bezlitośnie karać schwytanych zamachowców. Mówił: „W każdej chwili mogę zginąć z ręki zbrodniarza lub idioty”. Ale wobec śląskich komunistów na razie wprost nie wyraża chęci zemsty, czeka. Wkrótce nadarza się okazja do odwetu.
W sierpniu 1932 r. grupa pięciu bojówkarzy hitlerowskich z SA napada na dom śląskiego komunisty czy raczej bezrobotnego sympatyka tego ruchu w niemieckiej, obecnie polskiej wsi Potempa. Zabijają z okrucieństwem 35-letniego Konrada Piecucha, odniósł 29 ran, potem został zastrzelony. Miejscowi hitlerowcy uważają, że sam się o to prosił, piszą o nim: „Łotr Piecuch, komunista i powstaniec, jeden z głównych agitatorów i zabijaków w okolicy”. Sprawcy zabójstwa są znani, ich proces odbywa się przed Sądem Specjalnym w Bytomiu, przy niespodziewanie wielkim zainteresowaniu nazistów w całej Rzeszy. Ślą wyrazy poparcia i podziwu dla zabójców. Sprawa trafia na pierwsze strony niemieckich gazet, a po wojnie znajdzie się w literaturze na temat nazizmu jako „Potempa Fall” czy „Potempa Affair”. W Niemczech właśnie zaczyna obowiązywać nadzwyczajny dekret o zwalczaniu terroryzmu wprowadzony przez kanclerza Franza von Papena. To oznacza, że za mord polityczny grozi kara śmierci i bytomski sąd odważnie wydaje taki wyrok.
Hitler reaguje z furią. Zaraz po ogłoszeniu wyroku wysyła do skazanych telegram: „Moi towarzysze! W obliczu tego najbardziej ohydnego, krwawego wyroku jestem zobowiązany do nieograniczonej lojalności. Wasza wolność jest od tej chwili sprawą naszego honoru. Walka z rządem, który dopuścił do takiego wyroku, jest naszym obowiązkiem!”. Zastraszaniem, propagandą doprowadza do tego, że rząd zmienia karę śmierci na dożywocie, ale i ta decyzja pozostanie na papierze. Już tylko ostatni skok dzieli Hitlera od totalitarnej władzy.
„Polonia” jako jedyna polska gazeta śledzi bytomski proces i jest obecna na sali sądowej. Według niej najbardziej na śmierci Piecucha zależało lokalnemu liderowi NSDAP Paulowi Lachmanowi. Chciał wcześniej bez skutku pozyskać go do nazistów, może zrobić wtyczką w środowisku komunistów. A może Piecuch znał jakieś jego nielegalne interesy, miał ich wiele. Obrońcą bojówkarzy jest sam Hans Frank, główny twórca systemu prawnego III Rzeszy opartego na zasadzie wodzostwa, a w czasie wojny generalny gubernator okupowanych ziem polskich. Frank przekonuje, że oskarżeni są niewinni, bo: „Dwojako zasłużyli się Rzeszy niemieckiej, zabijając po pierwsze Polaka, a po drugie komunistę”. To już przedsmak tego, jakie zasady będą panować pod zbliżającymi się rządami nazistów.
Hitler nadaje sprawie zabójców komunisty z małej śląskiej wsi wyjątkową rangę. Do Bytomia przyjeżdża Josef Goebbels, wkrótce minister propagandy III Rzeszy; na wiecu podsyca oburzenie na sądową krzywdę SA-manów i gorąco popiera skazanych. W Niemczech rośnie antypolska, antylewicowa histeria. Gdy Hitler 30 stycznia 1933 r. obejmuje władzę, Goebbels zapisuje w dzienniku: „Hitler kanclerzem Rzeszy. Zupełnie jak w bajce!”. Tak mogą czuć się zabójcy Piecucha, których Hitler ogłasza bohaterami, uwalnia z więzienia, a potem odznacza osobiście najwyższym nazistowskim orderem na zjeździe NSDAP w Norymberdze. Może Hitler myślał wtedy o tym, jak pod gradem cegieł komunistów w śląskim Bobrku czekał na ratunek i zmiłowanie losu.
W ładnym mieście groza
Bytom przez kilka następnych lat okazuje zadowolenie z Hitlera. Polska pisarka Wanda Melcer publikuje w „Tygodniku Ilustrowanym” reportaż z wizyty w tym mieście w 1937 r. - już wyłapano niechętnych, już spłonęła synagoga i wygnano Żydów, bezrobotni dostali pracę w fabrykach szykujących się na wojnę. Nie pchała się do odwiedzin, ale znajomi mówili: jedź, zobacz, przekonaj się, że tam: „Wieczne święto, flagi wywieszone na wszystkich oknach, ciągłe uroczystości, muzyka gra, hitlerowcy gonią po ulicach w malowniczych strojach”. Melcer przyznaje, że to prawda. Pisze: „To ładne miasto, ten Bytom. Widać po nim dawną kulturę”. Nowa kultura w stroju tyrolskim i ze swastyką na ramieniu potrwa krótko. Armia Czerwona nie ma litości dla Bytomia, zabije też Lachmana, bohatera bytomskiego procesu. Hitlera nie - przeżył kilkaset zamachów, śmierć musiał zadać sobie sam.