Niepamięć, czyli historia rodziny, której nie było
Nie mówi o wielu rzeczach i nigdy nie dowiem się, czy dlatego, że faktycznie nie pamięta, czy może dlatego, że nie chce.
Ewa nie pamięta więc domu rodzinnego. Prawie nie pamięta. Nie pamięta dobrze mamy, choć gdzieś ma jej zdjęcie, nie pamięta, czy mama ją przytulała, karmiła, czesała. Ewa miała pięć lat, kiedy matka ją zostawiła i właściwie nie wie już na pewno, czy obrazy, które pojawiają się czasem przed oczami, są jej obrazami, czy wspomnieniami, które zrodziły się z opowieści starszych sióstr, babci i dziadka. Nie pamięta, czy bawiła się w dom, i czy dużo płakała. Pamięta tylko, że wciąż przeszkadzała, i że na wakacje była u dziadków. Dziś Ewa ma 17 lat.
Serce pękało nie raz
Dziadkowie wiedzieli więcej, może nie wszystko, na pewno jednak więcej. Ale nie chcieli się wtrącać, bo przecież to najgorsze, gdy teściowa z teściem urządzają młodym życie, robią naloty, zaglądają w garnki, pytają, czy dzieci chodzą do przedszkola. - Wiedziałam, że pili, zaniedbywali trzy maleńkie córki, nie interesowali się nimi. Ona chodziła na imprezy, nie wracała przez kilka dni, syn pracował i też pił, a sąsiedzi brali dzieci do siebie, bo nie miały się gdzie podziać - opowiada pani Kasia, dodając, że syna wcale nie usprawiedliwia.
I to pewnie któryś z sąsiadów czujnie wezwał policję i opiekę, gdy było już bardzo źle. - Kiedy po telefonie z sądu wzięłam dziewczynki do siebie, miały wszy, wyglądały tak, że pękało serce. I potem jeszcze pękało nie raz, nawet teraz. kiedy o tym opowiada. Bo człowiek ma w sobie zawsze jakąś dziwną nadzieję, że ktoś, kto dał życie trzem niewinnym istotom, potrafi się zmienić. Będzie chciał się zmienić. Że to przecież nieludzkie tak nie chcieć patrzeć, jak dzieci rosną, uczą się nowych umiejętności, dojrzewają. - Zaczynają szkołę, potem dobrze się uczą, przynoszą oceny - wylicza babcia Kasia. Ale to ona chodziła na wywiadówki, obserwowała pierwsze sukcesy w szkole, potem w pracy, ubierała choinkę i tłumaczyła, że czasami jest po prostu tak, że nie zawsze mama i tata tworzą rodzinę, ale ci, którzy cię kochają, czuwają, kładą do łóżka i budzą do szkoły. I że przecież to szczęście, kiedy rodzina jest spokrewniona, bo nie zawsze tak jest, nie zawsze to jest możliwe. - Wszystko zawdzięczam dziadkom - mówi krótko Ewa, ale w tym mieści się kilkanaście lat jej życia, dojrzewania, zmagania się ze sobą.
Kartki przestały przychodzić
Rodzice Ewy mieli dwa lata, by zmienić swoje życie, poczuć, że chcą wziąć córki do domu, stworzyć im dom. I może próbowali, może gdzieś tam głęboko chcieli, ale po dwóch latach sąd przyznał opiekę dziadkom, rodzicom ojca Ewy. - Pewnie nigdy nie dowiem się, co przez te dwa lata siedziało w głowie matki. Właściwie nie chcę tego wiedzieć - mówi Ewa.
Przez pierwsze lata dostawała od niej kartki z życzeniami na urodziny. - A potem wszystko ucichło. Pocztówki przestały przychodzić, a ona? Zniknęła, zapadła się pod ziemię.
Nie śni się jej matka. Tak przynajmniej mówi mi Ewa. I dodaje, że nie tęskni. Że to wszystko, czego potrzebowała, dostała od babci i dziadka. Że nie ma co się zastanawiać, czy mogło być inaczej, skoro jest właśnie tak. Ojciec przeszedł odwyk, odwiedza Ewę i jej siostry. - Ale nie mam z nim bliskich relacji - mówi dziewczyna. - O czym rozmawiać, o co pytać. Może nawet jeśli ma w sobie złość, to nie chce o tym rozmawiać. - Najbliższe koleżanki znają moją historię, reszta nie. Kiedy nikt nie pyta, nie opowiadam o sobie, bo i po co? Ewa nie opowiada też o marzeniach, a ja nie pytam. Ale na pewno je ma i na pewno kiedyś o nich komuś opowie. Ale jeszcze nie dzisiaj.
Samodzielny Robinson
Dzisiaj ma jeszcze mętlik w głowie i nie wie, co chciałaby robić, kim być. Może dzięki zajęciom Fundacji Samodzielni Robinsonowie spróbuje znaleźć odpowiedź. Śmieje się, że nigdy wczesnej nie myślała o sobie, jak o Robinsonie, no bo przecież nikt nigdy nie żyje na samotnej wyspie. I ona też nie. Są siostry, dziadkowie, koleżanki w szkole, te bliższe i dalsze. Dziś wie, że to nie chodzi wyłącznie o fizyczne bycie. Że przecież można być w tłumie, a wciąż czuć się, jakby się dryfowało na krze czy w małej łodzi ratunkowej. Fajnie zdać sobie z tego sprawę. Zapytać samego siebie, gdzie się jest, czy ma się odwagę, by wyspę opuścić, by być w grupie świadomie, z poszanowaniem własnych granic, dawać, ale też umieć prosić. Na zajęciach Wehikuł Samodzielności, przeznaczonych dla osób, które wychowują się w ośrodkach opiekuńczych lub są w rodzinach zastępczych, właśnie uczą się realizować takie cele. Fundacja Samodzielni Robinsonowie pokazuje, jak budować wiarę w siebie, swoje możliwości.
Czy Ewa myśli o przyszłości? Myśli, tylko wciąż nie wie, co mogłaby z nią zrobić, gdzie powinna pójść. - Czekam na odpowiedź - uśmiecha się. I może faktycznie czeka, a może już ją w sobie ma.
* Imię bohaterki zostało na jej prośbę zmienione
Możesz zostać rodzicem zastępczym
Ewa miała szczęście. Nie szukała, nie musiała czekać na kogoś, kto ją zechce. Nie została rozdzielona z siostrami. Dziadkowie, których znała, zaopiekowali się całą trójką. Ale nie każdy ma to szczęście. Rodzin zastępczych wciąż jest za mało. Może chcecie stworzyć dom dla Michałka, który nie mógł zostać z rodzicami, bo w domu panowała przemoc, albo Zosi, która maluje smutne zwierzątka i mały domek z czerwonym dachem i niewielkim ogródkiem. Ale myślę, że nawet dom bez ogródka spełniłby jej marzenia i nie musiałaby już rysować smutnych zwierzątek. Osoby, które chciałyby spełnić się w roli zastępczych rodziców, mogą zgłaszać się do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.