Niedźwiedź ryczał. A ja też!
- Zwierzę, atakując, ryczało okropnie, a ja chyba jeszcze bardziej - opowiada Roman Rozwadowski z wioski Moczary w Bieszczadach. - Byłem pewny, że już nadszedł mój koniec
Moczary, niewielka wioska w Bieszczadach, położona niedaleko Ustrzyk Dolnych, z dawną cerkwią greckokatolicką i domem pomocy społecznej. To tu spotykamy się z Romanem Rozwadowskim, który niedzielnego poranka, 19 marca, nie zapomni do końca życia. 53-latek wraca z córką ze szpitala w Sanoku, gdzie miała mu zostać zaaplikowana surowica po niedawnym bliskim spotkaniu z niedźwiedziem. Ręka zabandażowana, na temblaku, kolano zawinięte, opatrunki w okolicach barku, brzucha i klatki piersiowej.
Opowiada nam, co wydarzyło się w marcową niedzielę.
- Pojechałem ze szwagrem do lasu. Tu blisko, w okolice Jałowego i Stebnika, by pozbierać narzędzia do wycinki drzew i przenieść je dalej - mówi mężczyzna, który od 25 lat pracuje przy wycince. - Wziąłem widły, żeby klina poszukać, bo gdzieś tam mi się zgubił. Wie pani, chodzi o taką metalową część, którą wbija się, obalając drzewo - tłumaczy.
- Kazałem szwagrowi, żeby połaził sobie po lesie, blisko auta, i poczekał, bo noga go bolała. Umówiliśmy się koło godziny 11.
Od samochodu uszedł jakieś 800 metrów. Okolica była mu świetnie znana. Postanowił skrócić sobie drogę.
- Szedłem prosto, w dół, gdzie raczej się nie zapuszczałem. Wtedy zobaczyłem ogromną dziurę, a w niej ciemne futro. Już wiedziałem, że to niedźwiedź. Był na wyciągnięcie ręki. Szedłem dalej normalnym krokiem, ale oglądając się za siebie.
Więcej przeczytasz w sobotnio-niedzielnym (1-2 kwietnia) Magazynie GL oraz w wydaniu plus.gazetalubuska.pl