Niedziela wyborcza. Starcie emocji, a nie idei
Jeszcze nigdy w historii demokratycznej Polski nie było takich wyborów jak obecne. I oby nigdy się one nie powtórzyły, bo oznaczałoby to, że wywalczona z trudem wolność jest zaprzepaszczana na naszą własną prośbę. Zaś rujnujące Polskę podziały - które przyczyniły się do upadku naszego kraju pod koniec XVIII wieku, a w II Rzeczpospolitej nie pozwoliły wykorzystać dużej części jej potencjału i energii - są trwałą cechą polskiego narodu, od której nie ma ucieczki.
Jeśli za kilkadziesiąt lat ktoś zechce rzetelnie opisać wybory prezydenckie A.D. 2020 - stanie przed nie lada wyzwaniem. Okres do 10 maja to czas zagmatwanej walki przy użyciu arsenału kruczków prawnych, którymi władza próbowała obejść problem pandemii i za wszelką cenę doprowadzić do głosowania w konstytucyjnym terminie, zanim kryzys zniechęci Polaków do PiS-u i Andrzeja Dudy.
Skończyło się to kompromitacją i zmarnowaniem 69 mln zł, bo nikt nie miał odwagi wytłumaczyć Jarosławowi Kaczyńskiemu, że sprowadzenie do parteru PKW i obarczenie niewydolnej Poczty Polskiej zadaniem organizacji głosowania, to proszenie się o klęskę. Dziś, pomimo rytualnych zarzutów o zdradę wobec Jarosława Gowina, do części polityków prawicy zaczyna docierać myśl, że w zasadzie powinni mu podziękować. Gdyby nie Gowin, pewnie do dziś liczylibyśmy korespondencyjne głosy i stalibyśmy u progu pełzającej wojny domowej, bo pół narodu miałoby uzasadnione podejrzenia, że wybory zostały zmanipulowane.
Zostało nam to oszczędzone, choć trudno będzie potomnym wytłumaczyć, dlaczego właściwie majowe wybory się nie odbyły. A nie odbyły się, gdyż władza założyła, że zdoła pod koniec wyścigu zmienić reguły. Kiedy się to nie udało, było już za mało czasu na powrót do starego scenariusza.
My, świadkowie tych wydarzeń, jakoś się do nich przyzwyczailiśmy, ale przyszłym pokoleniom pozostanie konstatacja, iż głosowanie się nie odbyło dlatego, że… się nie odbyło.
Ktoś mógłby pomyśleć, że z uwagi na przesunięcie wyborów prezydenckich o półtora miesiąca mogliśmy lepiej poznać kandydatów i ich programy, więc dokonaliśmy bardziej świadomego, przemyślanego wyboru. Nic z tego. Kampania, jakiej jesteśmy świadkami, to dowód na to, że w Polsce umarła już polityka, w której walczy się na programy, strategie i wizje przyszłości naszego kraju.
Kiedyś w kampaniach ważne miejsce odgrywało miejsce Polski w Unii Europejskiej, polityka obronna, polityka energetyczna, edukacja czy zdrowie. Zdarzało się oczywiście, jak w przypadku idei Międzymorza, że za wizją roli Polski na europejskiej arenie stało rozbuchane ego rządzących, a nie realna ocena naszych możliwości - ale przynajmniej ktoś starał się wybiegać myślą w przyszłość. Dziś z tego wszystkiego zostały raczej strzępy, ważne tematy pojawiają się marginalnie, a zarówno władze, jak i opozycja uważają, że lepsze efekty od poszukiwań odpowiedzi na trudne pytania może przynieść manipulowanie emocjami wokół tematów, które nie wymagają ślęczenia nocami nad spójnymi strategiami i zastanawiania się, skąd wziąć na wybrane cele pieniądze.
Teraz liczy się wyłącznie front ideologiczny, co jest o tyle przygnębiające, że w polskiej polityce nie ścierają się dziś żadne znaczące idee. I nawet dyskusja o LGBT, z całym szacunkiem, jest tematem zastępczym, wyciągniętym tylko po to, by ustawić społeczeństwo po dwóch stronach barykady i zarazem odwrócić uwagę Polaków od afer z zakupem respiratorów. Co ciekawe, PiS z Andrzejem Dudą zdecydowali się na taki eksperyment po raz pierwszy, wcześniej uważali, że wybory można wygrać tylko wtedy, gdy się schowa przed elektoratem radykalną twarz i poszerzy grono wyborców o tych umiarkowanych.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień