Niechciani przez miasto sami znaleźli przylądek dobrej nadziei
- Mieszkańcy Ośrodka Wychodzenia z Bezdomności „Zakątek Nadziei” odetchnęli. Mają już swój kąt - przynajmniej na jakiś czas. Bo miasto już po raz kolejny wyrzuciło ich z dotychczasowej siedziby. I po raz kolejny obiecuję, że tylko zrobi remont...
Żeby znaleźć budynek przy ul. Grunwaldzkiej 76, trzeba się nieźle namęczyć. Niby w środku miasta, niby nie schowany, ale z Bohaterów Monte Cassino trzeba skręcić w lewo - w świat pełen starych, niewysokich domów, podwórek ze stosami ułożonych drewnianych skałek, które zostały po zimie, bo wcale nie była sroga, z podwórkowymi stołami, na których starzy kawalerowie parzą herbatę. Ale piaszczystą drogą idziemy jeszcze dalej, mijamy krzaki, zarośla... Niemal do samych torów. A tam? Rwetes! Pełno ludzi. Uwijają się. I wszyscy uśmiechnięci! Mimo że na pierwszy rzut oka widać, że roboty zostało im jeszcze co niemiara. Na razie noszą torby, meble. Przed drzwiami wejściowymi na zaimprowizowanym warsztacie stolarskim przycinają te, o których wiedzą, że do nowych pomieszczeń nie będą pasowały.
- Niedługo tu zrobią drogę - pokazuje Elżbieta Żukowska-Bubienko, szefowa stowarzyszenia Ku Dobrej Nadziei, które prowadzi ogrzewalnię, noclegownię i dom dla bezdomnych. - I łatwiej będzie trafić.
To ważne. Nawet nie dla stałych mieszkańców - bo ci przecież drogę już znają - ale dla tych, którzy będą chcieli przenocować, ogrzać się, umyć, zjeść...
Przeprowadzka nie była planowana. Bo jeszcze do niedawna stowarzyszenie zajmowało pomieszczenia przy ul. Grochowej 2A. Wiadomo było, że Zarząd Mienia Komunalnego, który jest właścicielem budynku, planuje tam remont, bo miał wątpliwości co do stanu budynku. Pisemnie kazał przeprowadzić ekspertyzę przeciwpożarową. - Ale w rozmowach w cztery oczy urzędnicy wciąż nas zapewniali, że to niepotrzebne. Tłumaczyli: „Przecież zaraz znów się przeprowadzacie”. Nie wchodziliśmy więc w dodatkowe koszty - mówi prezeska stowarzyszenia.
W końcu ekspertyzę zlecił ZMK. I 1 marca kazał się stowarzyszeniu z ul. Grochowej się wyprowadzić. W trybie pilnym. To już zresztą kolejna taka sytuacja. Bo Stowarzyszenie Ku Dobrej Nadziei na ul. Grochową przeprowadziło się w 2014 roku. Wtedy też ZMK kazał się wyprowadzić z wcześniej zajmowanego przez nich budynku przy ul. Żelaznej. - Mówili: góra na kilka miesięcy. Tylko zrobimy remont - twierdzi Elżbieta Żukowska-Bubienko, prezes stowarzyszenia. Ale remont przy Żelaznej nigdy się nie odbył.
Tym razem było jeszcze gorzej. Bo nie dość, że termin na wyprowadzkę był bardzo krótki - praktycznie kilka dni, to jeszcze miasto nie wskazało stowarzyszeniu budynku, który może zająć. Sami, na własną rękę szukali więc nowej siedziby. Na szczęście szybko udało się dogadać z PKP.
Ale nerwów było mnóstwo. Bo mieszkańcy to przecież ludzie, którzy przynajmniej raz dom już stracili. Na przykład pani Grażynka, która w stowarzyszeniu jest już czwarty rok. Jak tu trafiła? Po prostu nie stać jej na wynajęcie mieszkania. Bo emeryturę ma niską, zaledwie 1200 zł. A jeszcze musi spłacać cudze kredyty - bo kiedyś zaufała komuś, pomogła... I tak została z cudzymi długami. - Dziękuję Bogu, że spotkałam ludzi ze Stowarzyszenia - mówi dziś. Już czuje, że budynek przy Grunwaldzkiej stanie się jej domem. Przynajmniej na jakiś czas. Bo cały czas stara się o mieszkanie socjalne. Albo o DPS. A na razie - zakasała rękawy i pomaga w przeprowadzce, w ogarnięciu tego wszystkiego.
- Bez cukrowania powiem, że już teraz jest super - wtrąca się pan Krzysztof. Bo bardzo się denerwował, gdy okazało się, że trzeba wynieść się z Grochowej. Bardzo emocjonalnie do tego podchodził. No i trudno mu się dziwić. - Ale wszystko wyszło na dobre. Bo standard tu o wiele lepszy - mówi. - Jedynym minusem jest tymczasowa kuchnia. Ale i z tym sobie poradzimy - jest pełen energii. I już biegnie dalej pracować.
Pan Krzysztof rozkłada ręce: - Chodzę o kulach. Nie jestem w stanie wszystkiego robić. Ale ręce mam zdrowe. Staram się, żeby choć niewielki wkład wieść w to nasze nowe miejsce - mówi.
Za to pana Fabiana wszędzie pełno. Tu zaniesie deskę, tu podpiłuje, tam - jak mówi - zabawi się w hydraulika czy elektryka... - Roboty jest - mówi. Mnóstwo ma energii, choć już stuknęło mu 68 lat. Może ta energia to stąd, że w końcu zaczął prowadzić zdrowy tryb życia? - Wcześniej to trochę alkoholu było - przyznaje. To właśnie przez alkohol rozstał się z żoną, stracił mieszkanie. W stowarzyszeniu znalazł swój kąt. Dlatego tak zaangażował się w remont. - A może z czasem znajdzie się jakieś mieszkanie? - marzy.
W przeprowadzce pomaga też pani Kasia. - Próbuję ogarnąć salę rękodzielniczą. Bo mam zdolności plastyczne - uśmiecha się. Nigdy nie mieszkała w Ośrodku Wychodzenia z Bezdomności „Zakątek Nadziei”. Ale gdy trzeba pomóc - przychodzi zawsze. Bo wiele zawdzięcza osobom tu pracującym. Jest samotną matką, której cudem chyba udało się wyrwać z przemocowego związku. Gdy przyjechała do Białegostoku - nie miała ani mieszkania, ani pracy. Mieszkanie zawsze jakoś udawało się znaleźć. Ale pracy... - Pracodawcy zawsze pytali mnie: - A w razie czego ma pani z kim zostawić dziecko? A ja przecież nie miałam.
Z pomocą przyszła Elżbieta Żukowska-Bubienko. Najpierw zaoferowała pracę w kawiarni. W starym kinie, którą prowadzi stowarzyszenie. Później - jedno z mieszkań treningowych. Pani Kasia jest więc bardzo wdzięczna. Dlatego pomaga.
Ale roboty jest jeszcze mnóstwo: trzeba odmalować ściany, dopasować meble, kupić i zainstalować dużą, pojemną szafę na ubrania dla bezdomnych, którzy na co dzień nie przebywają w stowarzyszeniu, zrobić przyłącza wody, bo łazienki nie nadają się jeszcze do użytku. No i kuchnia. - Potrzebujemy pieniędzy - przyznaje Elżbieta Żukowska-Bubienko. - Ale bardziej darczyńców i osób, które pomogą nam to wszystko wykonać - dodaje zaraz.
Wierzy, że wszystko uda się powoli zrobić, naprawić, przygotować. Tak, by ludzie znaleźli tu prawdziwy dom. I liczy, że miasto dotrzyma obietnic i poprzednie siedziby wyremontuje i przekaże stowarzyszeniu. - Urządzilibyśmy tam mieszkania treningowe - marzy.
Co z tą Żelazną?
Pierwsza siedziba stowarzyszenia mieściła się w starej kamienicy przy ul. Żelaznej. Miasto kazało stowarzyszeniu wyprowadzić się stamtąd. Pretekstem były plany przeprowadzenia remontu. A potem stowarzyszenie miało wprowadzić się z powrotem. Niestety, do remontu nigdy nie doszło. - Bo budynek nigdy nie został oficjalnie wydany miastu - tłumaczy Agnieszka Błachowska z Urzędu Miasta. - Stowarzyszenie do tej pory zajmuje go bezumownie.
Taka odpowiedź dziwi Elżbietę Żukowską-Bubienko: - Nigdy nie zostaliśmy wezwani do oficjalnego przekazania. A teraz faktycznie przewieźliśmy tam część naszych rzeczy, gdy kazano nam wyprowadzić się z budynku przy Grochowej.