Nie reaguję emocjonalnie na słowa ministra Antoniego Macierewicza
Tym gestem zwróciłem uwagę na to, co dzieje się w siłach zbrojnych i wokół bezpieczeństwa naszego kraju - generał broni Mirosław Różański, pierwszy żołnierz RP, mówi o powodach swojego odejścia z armii
Zrezygnował Pan z najważniejszego stanowiska w polskiej armii. Od tej decyzji minął już rok. Nie żałuje Pan dziś tego wyboru?
Nie był to łatwy wybór, ale poprzedzony głębokimi analizami. Czy mam moją misję kontynuować, nie mając wpływu na podejmowane decyzje i ich skutki? Czy też nie firmować przedsięwzięć, które w moim przekonaniu szkodzą bezpieczeństwu kraju i mają negatywny wpływ na potencjał sił zbrojnych? Moja decyzja była i wciąż jest komentowana przez najważniejsze gremia polityczne w Polsce. Tym gestem zwróciłem uwagę na to, co dzieje się w siłach zbrojnych i wokół bezpieczeństwa naszego kraju. Dlatego uważam, że była to decyzja dobrze podjęta.
Jak wyglądały Pana relacje z ministrem Antonim Macierewiczem?
Antoni Macierewicz to nie pierwszy minister, z którym miałem okazję współpracować. Każdy ma swój własny styl i warsztat pracy. W wielu kwestiach się zgadzaliśmy, gdy rozmawialiśmy na tematy istotne i ważne. Niestety, później ich realizacja była zupełnie inna. Minister sam dobiera współpracowników i sam decyduje, kogo obdarzy zaufaniem. Ja w tej grupie się nie znalazłem. Dlatego nasza relacja była dość specyficzna i skończyła się moją rezygnacją z tej współpracy.
Ostatnio minister stwierdził, że odeszli generałowie, którzy się nie sprawdzili. Jak Pan to skomentuje?
Chyba minister nie mówił o mojej osobie, bo gdy żegnałem się z dowództwem generalnym, ocenił moje dowodzenie pozytywnie. A tak zupełnie poważnie, nie reaguję emocjonalnie na słowa pana ministra (jesteśmy przyzwyczajeni do wystąpień szefa MON, jak choćby tego o zakupie śmigłowców dla wojska). Uważam, że wypowiedź ta nie oddaje rzeczywistego stanu kompetencji generałów, którzy odeszli. Koledzy są ludźmi o ogromnym doświadczeniu, dużej wiedzy, nieprzeciętnych kompetencjach. Czego mieli okazję dowieść swoimi działaniami.
Gdy był Pan dowódcą lubuskiej dywizji, w jednej z wojskowych gazet sparafrazował Pan cytat Napoleona, pytając, czy groźniejsze jest stado lwów pod wodzą barana, czy stado baranów dowodzone przez lwa. Czy ten cytat nadal jest aktualny w nawiązaniu do relacji między ministerstwem a podlegającym mu wojskiem?
Chodziło o system, który już wtedy był niedoskonały. Żołnierzy mamy bardzo dobrych, ale ten ogromny potencjał właśnie na szczeblach taktycznych musi być dobrze dowodzony. To pytanie jest dalej aktualne.
Jak Pan ocenia zmiany w polskiej armii? Na przykład zapowiadaną zmianę organizacji struktur dowódczych Pana autorstwa?
Nie ma takiego systemu, którego nie można poprawić i udoskonalić. Gdy zajmowałem się tą reformą, zdecydowaliśmy, że po dwóch latach system zostanie poddany ocenie. Ta ocena była w dużej mierze krytyczna i ubolewam, że dziś się z niej nie korzysta, nie analizuje się jej. Najważniejsza dla mnie jest kwestia łączności. Żołnierze wojsk lądowych zaczęli się rozumieć z pilotami, marynarka wojenna zaczęła rozumieć wojska specjalne. Szereg ćwiczeń, które prowadziliśmy, miało charakter połączony. Oceny wystawione przez departament kontroli wykazały, że zdolność tych dowództw jest wyższa.
Czy lansowane przez ministra Macierewicza Wojska Obrony Terytorialnej zastąpią śmigłowce i nowoczesny sprzęt?
Wojska Obrony Terytorialnej były w siłach zbrojnych przed 2015 rokiem. To nieprawda, że tworzymy je dopiero teraz. Tych żołnierzy było kilkanaście tysięcy. Ubolewam, że nie korzysta się z tego zasobu. Mam wiele uwag do obecnych rozwiązań. Na pewno 53 tysiące żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej nie zastąpią śmigłowców czy bezzałogowców, których nie ma i perspektywy na nie są niewielkie. Nie zastąpią też wojsk rakietowych. Wojska Obrony Terytorialnej są potrzebne dla sił zbrojnych i systemu obronnego państwa, ale nie powinny być przygotowywane w taki sposób, jak to się dzieje.
Założył Pan fundację Statpoints. Jaki jest jej cel?
Po zakończeniu służby razem z kolegami uznaliśmy, że nadal chcemy dyskutować o sprawach bezpieczeństwa. Stąd projekt utworzenia fundacji bezpieczeństwa i rozwoju. Chcemy stać się platformą myślenia o bezpieczeństwie. Myślenia perspektywicznego, o dalekim horyzoncie, co najmniej dekady. Te nasze przemyślenia chcemy oferować zarówno instytucjom państwowym, jak i podmiotom prywatnym. Chcemy prowadzić dyskusję ponad podziałami. Nie odnosić się do kwestii politycznych czy religijnych. Chcemy, żeby ten głos stał się inspiracją do dyskusji.
Liczycie, że waszymi ekspertyzami będą zainteresowane instytucje rządowe?
Założyliśmy, że nasze opinie będą trafiać do szerokiego grona odbiorców. Widzimy zainteresowanie tym, co przedstawiamy. Raport poświęcony programowi modernizacji technicznej był dyskutowany przez fachowców i polityków. Tych raportów będzie więcej. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że niektóre z naszych opracowań są traktowane jako przytyk przez obecne kierownictwo resortu obrony.
Czy zgrzyty między ministrem a prezydentem mogą mieć wpływ na obronność?
Mają wpływ. To dwie najważniejsze osoby. Odpowiadają za kierowanie obroną państwa w czasie kryzysu czy wojny, co jest kompetencją prezydenta, zwierzchnika sił zbrojnych. Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której dwóch „graczy” - tak istotnych w tym procesie, gdyż w wielu przypadkach minister jest wnioskującym do prezydenta - nie rozumie się. Pan prezydent Duda oficjalnie wypowiada się w mediach na temat różnicy zdań. Mówi, że na pewne zachowania nie może sobie pozwolić. To jeden z ważniejszych problemów, który powinien być pilnie rozwiązany.
Podobno jest Pan poważnym kandydatem na doradcę prezydenta Dudy...
Proszę zadać to pytanie prezydentowi. Obecnie skupiam się na fundacji. Wielokrotnie powtarzałem, że jeśli Biuro Bezpieczeństwa Narodowego czy Kancelaria Prezydenta zechcą skorzystać z kompetencji i wiedzy fundacji, na pewno będziemy do dyspozycji.
Myśli Pan o karierze w polityce czy samorządzie? Walce o mandat posła, senatora albo może urząd burmistrza Międzyrzecza, gdzie jest Pan bardzo popularny?
Dzisiaj poświęcam czas rodzinie, bo zawsze było go zbyt mało. Skupiam się też na pracy w fundacji, która jest dla mnie bardzo istotna. Nie znam przypadku w naszym kraju, żeby generał, który zaangażował się w politykę, zrobił w niej karierę. Wyjątkiem był marszałek Piłsudski, ale takie porównanie byłoby nieskromne z mojej strony. Takie pytanie faktycznie często pojawia się w rozmowach prywatnych czy z przedstawicielami różnych mediów. Często jest przywoływany model amerykański. Wokół prezydenta Trumpa jest kilku byłych generałów, którzy zajmują bardzo eksponowane stanowiska. Może w przyszłości nasza scena polityczna i nasze społeczeństwo dojrzeją do tego, aby korzystać z wiedzy i umiejętności generałów, w których szkolenie włożono ogromne pieniądze i którzy są rozpoznawalnymi osobami.