Nauczyłem się żyć w trochę innym świecie
24-letni Mateusz Krzyszkowski z Lipnicy Murowanej widzi tylko w 80 procentach. To nie przeszkadza mu jednak, grać w piłkę.
Jak to się stało, że w dzieciństwie niemal straci pan wzrok?
Mam wadę genetyczną, która nazywa się zespołem Stargardta. Jest to choroba, która dotyczy niedorozwoju siatkówki oczu. Ujawniła się ona, kiedy byłem w drugiej klasie szkoły podstawowej. 1 września zaczynałem naukę w 35-osobowej klasie w ostatniej ławce, a 30 czerwca kończyłem ją już w pierwszej ławce podsuniętej pod tablicę, żeby cokolwiek z niej odczytać. Teraz widzę tak, jak osoba z okularami, które mają bardzo mocno zaparowane szkła. Mam 80 proc. utraty ostrości widzenia. Na szczęście, moja wada wzroku teoretycznie nie będzie się pogłębiać.
A czy nie ma możliwości, aby ją w jakiś sposób zniwelować?
Jest to wada, której na razie nie da się wyleczyć. Co prawda są zabiegi, które powodują lekką poprawę, ale działają one krótkotrwale i są dość drogie, bo kosztują ok. 40 tys. zł.
Funkcjonowanie z tą wadą na co dzień nie jest chyba proste?
Na początku człowiek nie uświadamia sobie do końca, co jest grane i z czym ta choroba się wiąże. Potem przychodzą w życiu różne momenty, w których nieraz rzeczywiście bywa ciężko. Trzeba sobie z tym jednak jakoś radzić. Całe życie będę musiał jeździć busem i nie będą miał nigdy prawa jazdy ani swojego samochodu, jak moi znajomi. Mówi się jednak trudno.
Czasami potrzebuję i będę nadal potrzebował pomocy od kogoś bliskiego, aby poszedł ze mną w nowe miejsce, w którym jeszcze nie byłem, żebym poznał teren i nie rozbił się o przeźroczystą szybę, czy nie przewrócił się na dziurze w chodniku. Tak już jest i tego nie zmienię. Musiałem się nauczyć z tym żyć.
Radzi sobie pan jednak świetnie, a do tego gra jeszcze zawodowo w piłkę nożną…
Jak każdy młody chłopak lubiłem grać w piłkę. Potem kiedy moja wada zaczęła się pogłębiać, nie poddawałem się i dalej za nią biegałem. Z miesiąca na miesiąc było jednak coraz ciężej, ponieważ nie zauważało się każdego podania i nie każde było celne. Z czasem trafiłem do klubu Tyniecka NIE WIDZĘ PRZESZKÓD Kraków, gdzie poznałem osoby słabowidzące i niewidome, które również kochają piłkę i chcą w nią grać. I tak zaczęła się moja przygoda z tą drużyną, która trwa już osiem lat.
Gdy zaczynaliśmy, nie wiedzieliśmy jeszcze, że istnieje taka dyscyplina sportu, jak blind football. Dowiedzieliśmy się o niej dopiero od Marcina Ryszki, mojego przyjaciela, który jest paraolimpijczykiem. To był dla nas bodziec, aby tę dyscyplinę rozwijać. I tak się cały czas dzieje. Bardzo pomogło nam nawiązanie współpracy z zespołem z Brna, a także pierwszy w historii Polski udział naszej reprezentacji w Mistrzostwach Europy, które zostały rozegrane w ubiegłym roku.
Czy dużo jest osób niewidomych i słabowidzących, które grają w football?
Na początku było to kilka osób, które można było policzyć na palcach jednej ręki. Teraz nasza grupa składa się z około piętnastu zawodników. Jeździmy na różne zawody. Jakiś czas temu byliśmy m.in. na turnieju w niemieckim Gelsenkirchen. W najbliższym czasie wybieramy się natomiast do Lipska. Miło wspominamy również mecz z reprezentacją Argentyny, która w Rio de Janeiro zajęła na paraolimpiadzie trzecie miejsce. Było to dla nas jednak bardzo ciekawe doświadczenie. To wszystko pokazuje, że blind football cały czas się rozwija i gra w niego coraz więcej osób.
Jak to w ogóle możliwe, że osoby z tak poważnymi wadami wzroku mogą grać w piłkę nożną?
Jest to jak najbardziej możliwe. Trudno o tym opowiedzieć. Najlepiej przyjść na nasz trening, który mamy trzy razy w tygodniu przy ulicy Tynieckiej 6 w Krakowie i po prostu zobaczyć. Mogę zapewnić, że emocji nie brakuje. Często spotykamy się z opiniami różnych osób, które obserwują nasze poczynania i twierdzą, że to niemożliwe, że jesteśmy osobami, które mają bardzo duże problemy ze wzrokiem.
A jakie są zasady gry w blind football? Czy one diametralnie różnią się od tych, które znamy ze stadionów piłkarskich?
Zasady są najbardziej zbliżone do gry w futsal. Podobnie, jak w grze na hali drużyna składa się z pięciu zawodników. Cztery osoby grające w polu nie widzą. Dotyczy to również osób, które są słabowidzące, wszystkim zawodnikom bez względu na ich wadę na oczy zakładane są opatrunki okulistyczne oraz specjalne gogle. Jedynym zawodnikiem w zespole, który widzi, jest bramkarz. Jego zadaniem oprócz strzeżenia bramki jest również dyrygowanie obroną.
W zespole blind footballu bardzo istotną funkcję pełni również trener, który nawiguje pomocnikami oraz osoba, która jest ustawiona za bramką naszego rywala i zarządza tym, jak po boisku powinni poruszać się napastnicy. Bardzo ważna jest również piłka, która ma w środku wmontowany system grzechotek, które sprawiają, że jesteśmy ją w stanie zlokalizować. Istotne są również specjalne bandy, które oprócz tego, że sprawują funkcję bezpieczeństwa, grają razem z nami, co oznacza, że piłka może się od nich odbijać.
Ostatnią bardzo ważną zasadą w blind footballu jest głośnie, kilkukrotne wypowiedzenie hiszpańskiego słowa „voy”, przez zawodnika, który zbliża się do piłki i ma zamiar ją odebrać przeciwnikowi.
Dzięki temu zawodnik, który jest aktualnie przy piłce, ma świadomość, gdzie znajduje się rywal.
Jakie jest pana największe marzenie, jeżeli chodzi o blind football?
Aby ta dyscyplina sportu cały czas się rozwijała i żeby powstawały nowe drużyny w innych miastach Polski, tak aby kiedyś mogła powstać liga, jak w Hiszpanii, Niemczech czy Francji. Na razie w Polsce oprócz naszego klubu istnieje tylko jeden, który ma siedzibę we Wrocławiu.