Działacze ultraprawicowej ukraińskiej organizacji Swoboda postawili w Hucie Pieniackiej tablicę upamiętniającą „śmierć niewinnych Ukraińców z rąk bandytów z AK”. Ani miejsce, ani czas nie są przypadkowe. 28 lutego 1944 r. wieś stała się celem ataku jednego z batalionów 4. Pułku Policji SS, sformowanego z Ukraińców, oraz jednostki UPA. Zabito nie Ukraińców, ale około tysiąca Polaków…
Huta Pieniacka. Według spisu z 1939 roku miała 760 stałych mieszkańców, 173 gospodarstwa, do tego szkołę i kościół - murowany, kryty blachą, duży. Przez wieś biegły utwardzone, choć niewybrukowane drogi. Latem wspaniała kresowa przyroda czyniła to miejsce nadzwyczaj pięknym - wszystko kwitło, w powietrzu unosił się zapach kwiatów...
Tabliczki i tablice
- Gdy jako młoda dziewczyna byłam tam z mamą, w 1989 roku, patrzyłam zdziwiona na tabliczki. - wspomina Małgorzata Gośniowska-Kola. - Na jednej było napisane „kościół”, choć obok kościoła nie było, na innej „szkoła”. Zastanawiałam się, czy to upamiętnianie tych miejsc i umieszczanie tych informacji ma sens. Przecież nikt „obcy” tutaj nie przyjeżdża. Jeden z napisów zwrócił jednak moją szczególną uwagę. Wzywał do tego, aby osoba czytająca potraktowała wizytę tutaj jako przestrogę, jak daleko ludzie mogą się posunąć w nienawiści… I myślę, że przede wszystkim po to wszystkim nam potrzebna jest pamięć o Hucie Pieniackiej.
Dziś Huta to puste pole, kilka kilometrów od miejscowości Pieniaki. O dramatycznej historii przypomina jedynie pomnik składający się z krzyża i kamiennych tablic z nazwiskami pomordowanych ofiar… Właśnie przybyła kolejna tablica. Została ustawiona przez działaczy GO Swoboda i upamiętnia... „niewinnych Ukraińców zabitych przez polskie podziemie oraz radzieckie służby specjalne”. Na płycie znalazło się sformułowanie „bandyci z AK”.
To nie przypadek, że tablica ta stanęła właśnie teraz. Każdego roku, we wrześniu, do Huty Pieniackiej zajeżdżał wielki, patriotyczny motocyklowy Rajd Katyński.
Brak mi słów
- Gdy widzę, co się dzieje, to powiem krótko, brakuje sił i słów - mówi pani Małgorzata. Jest prezesem Stowarzyszenia Huta Pieniacka, któremu IPN przyznał tytułem Kustosza Pamięci. - Tyle lat pracy i takie okropne zdarzenie. Wobec takich skandali mnożą się wątpliwości, czy pojednanie między Polakami i Ukraińcami jest możliwe. To, co się stało, to niewyobrażalne zło, które będzie miało swoje konsekwencje. A my chcemy jedynie upamiętnić naszych zamordowanych bliskich, pomodlić się na ich grobach. Nie uprawiamy żadnej polityki historycznej, jeździmy tam przede wszystkim z modlitwą. Właśnie aspekt religijny, duchowe wspomnienie najbliższych, którzy stracili życie w Hucie Pieniackiej, był i jest najważniejszy.
Raj utracony
Pojawili się nagle, jednocześnie wokół całej wsi. Był 28 lutego 1944. Mieli na sobie białe, zimowe mundury SS. Był to, jak ustalili historycy, oddział 4. pułku policji SS wspomagany przez chłopów z okolicznych wsi i - według niektórych źródeł - przez sotnię UPA „Siromanci”, a także ukraińskich policjantów z Podhorzec. Najpierw wystrzelono rakietnicę, później rozległy się strzały… Napastnicy weszli do wsi. Krzyki przerażonych ludzi, wrzaski napastników, ogień, dym… Strzały nie były oddawane w powietrze. Uciekających mieszkańców napastnicy rozstrzeliwali. Pozostałych wyprowadzali z domów i grupami prowadzili do kościoła. Doszło w tym momencie do wielu drastycznych scen. Rozalii Sołtys rozpruto brzuch bagnetem, zabito noworodka, rzucając nim o mur, zastrzelono rodzącą kobietę… Gdy rozeszła się przerażająca wieść, że kościół jest zaminowany, wybuchła panika, ale zamknięte drzwi nie pozwalały wydostać się na zewnątrz. W stodole rodziny Relichów zaryglowano ok. 40 osób, budynek odrutowano i oblano benzyną. Zamkniętych spalono żywcem. Ze stodoły wydostało się 8-10 dziewcząt. Ze stodoły ocalała m.in. Wanda Gośniowska, z domu Kobylańska, mama pani Małgorzaty. W tej rzezi zginęło co najmniej 880 osób, mówi się o tysiącu, gdyż we wsi przebywali uchodźcy z innych polskich miejscowości.
- Każda rocznica, każdy wyjazd tam budzi w nas ogromne emocje - mówi Małgorzata Gośniowska. - I każdy wyjazd odbywa się w innej rzeczywistości. Kilka lat temu był to klimat politycznej poprawności, ostatnio przy wtórze coraz mniej zawoalowanych prowokacji. Na Ukrainie poprzedni rok był rokiem Bandery.
Wielu ukraińskich historyków neguje udział rodaków w masakrze. W odpowiedzi na wzniesienie pomnika w Hucie Pieniackiej w 2005 roku aktywiści partii Swoboda postawili w pobliżu tablicę zaprzeczającą ustalonemu przebiegowi wydarzeń. Napis na tablicy głosi, że członkowie AK oraz sowieckiej partyzantki z Huty Pieniackiej „terroryzowali okoliczne wsie” i za to okupacyjne władze niemieckie zniszczyły wieś.
- Najbardziej zapadły mi w pamięć obchody 65. rocznicy tej tragedii z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego - wspomina Gośniowska-Kola. - Wokół był tłum nacjonalistycznie nastawionych Ukraińców, banderowskie flagi, wulgarne okrzyki pod naszym adresem. Widać było, że zostali zwiezieni z całej Ukrainy.
Lech Kaczyński: „prawdziwa przyjaźń wymaga mówienia całej prawdy, także tej najtrudniejszej i najboleśniejszej”.
Wołanie na puszczy
Bartosz Cichocki, ambasador Polski na Ukrainie, skierował do przewodniczącej Brodzkiej Rejonowej Administracji Państwowej, w którym pyta, czy władze lokalne udzieliły zgody na umieszczenie w Hucie Pieniackiej płyty ze sformułowaniem „bandyci z AK”.
„Z oburzeniem przyjąłem informację o nowej tablicy w Hucie Pieniackiej - miejscu śmierci wielu Polaków. Nie ma zgody na zacieranie pamięci o ofiarach ukraińskich szowinistów i próby reinterpretacji historii. Dzięki bohaterstwu AK śmierci z rąk bestialskich oprawców uniknęło tysiące osób” - napisał na Twitterze premier Morawiecki.
Nic dziwnego. W Hucie Pieniackiej jak w soczewce skupiają się trudne relacje z naszymi wschodnimi sąsiadami. W czasach ZSRR powstały tutaj dwa pomniki upamiętniające zbrodnię. Drugi z nich postawiono już w 1989 r. w 45. rocznicę wydarzeń. Na głazie umieszczona była czerwona gwiazda i płyta z napisem, że winni zbrodni byli okupanci i bandy OUN. Pominięto informację o narodowości zabitych, a płyta i gwiazda zniknęły z głazu już w latach 90., po uzyskaniu niepodległości przez Ukrainę. W 1989 r. osoby, które przeżyły zbrodnię i ich rodziny za zebrane pieniądze ufundowały drewniany krzyż. Nowy pomnik wzniesiono w 2005 r. dzięki staraniom Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. To nic, że strona ukraińska przez dwa lata blokowała umieszczenie daty zbrodni na monumencie.
Cztery lata później, gdy patronat nad obchodami objęli prezydenci Polski i Ukrainy, politycy prześcigali się w antypolskich gestach, pojawiały się zdania o „polskich szowinistach z Huty Pieniackiej”. W styczniu 2017 roku pomnik został zniszczony. Krzyż rozbito, jedną ze stel z nazwiskami ofiar pomalowano w barwy Ukrainy, drugą - w barwy UPA, namalowano na niej też runiczne litery „SS”.
Władze ukraińskie orzekły wówczas, że za incydentem stoi „strona trzecia”, dążąca do wywołania konfliktu historycznego między Polską i Ukrainą. Jako zleceniodawców wskazywano rosyjskie służby specjalne. Pomnik został odbudowany przez Ukraińców za pieniądze mieszkańców okolicznych miejscowości. W marcu na odnowionym krzyżu namalowano swastykę i tryzub.
- Przez tyle lat spotykamy się tam z podejrzliwością, niechęcią, ba, nawet wrogością - mówi pani Małgorzata. - Nie rozumiem stosunku do nas ukraińskiego odpowiednika IPN, który zabrania nawet prowadzania badań na terenie Huty Pieniackiej. Przez te lata nie było szczerej rozmowy, dialogu na temat tego, co zdarzyło się na Wołyniu. Były tylko puste deklaracje, a teraz nie ma nawet ich.
Jak dodaje pani Małgorzata, lata starań o pamięć to walka z drobnymi i poważniejszymi kłodami rzucanymi pod nogi, a nawet pozornie błahymi złośliwościami.
Dlaczego Huta Pieniacka?
- Jeździmy tam bardzo często, kilka razy w ciągu roku - dodaje Gośniowska-Kola. - Staramy się pielęgnować pamięć o naszych bliskich. Z czasem stało się to miejscem pamięci nie tylko dla tych, którzy się stamtąd wywodzą. Huta Pieniacka stała się punktem na szlaku wycieczek, pielgrzymek. Dzięki naszym zabiegom udzie pamiętają o tragedii Huty, o setkach, tysiącach miejscowości jak ta wieś, o zamordowanych, którzy zginęli tylko za to, że byli Polakami.
Stanisława Sitnik z Wyszanowa, która przeżyła masakrę, mówi, że pamięta zwierzęcy niemal ryk. To byli ludzie. Pędzeni na rzeź ludzie.
- Byłam tam dziesięć lat temu, nie mam zdrowia, to dla mnie zbyt mocne przeżycie - mówi cicho pani Stanisława. - Płakałam, mimo że tam teraz tylko puste pole jest, więcej nic. I te opowieści ludzi, że gdy chcieli tam krowy wypasać, spychacze wpuścili i spod maszyn kości zaczęły wychodzić, czaszki… Tam tyle narodu poszło... Wybaczyć? Nie wiem. Tyle, co tam wycierpieliśmy. Ale zapomnieć nie możemy...
- W tej chodzi przede wszystkim o pamięć i o prawdę. Od ustalania winy i kary są instytucje wymiaru sprawiedliwości obu państw, historycy, naukowcy. Nam jednak, chodzi przede wszystkim o prawdę i pamięć o naszych bliskich, których zamordowano za to, że byli Polakami - dodaje pani Małgorzata.- W ciągu wydarzeń ostatnich lat mogłoby się wydawać, że to po prostu incydent. Nie, to nie jest incydent. Ta tablica pokazuje, że w drodze do pojednania druga strona nie zrobiła ani kroku. Mam tylko nadzieję, że ukraińskie władze samorządowe nie wydały zgody na ustawienie tej tablicy. Wydawało nam się, że dobrze współpracujemy.
Na Ukrainie bojownicy UPA i żołnierze SS Galizien fetowani są jak bohaterowie....
Wysłuchaj relacji Stanisławy Sitnik w filmie "Kresy"